Gotowi na każdy ruch bestii powoli osaczaliście ją w koncie. Powolutku, powolutku zbliżaliście się do skulonej postaci z każdym kroczkiem widząc wyraźniej, że z pewnością nie jest tym kogo szukacie. Włosy poprzetykane siwizną, szponiaste pazury wymagające jak dla człeka co najmniej kilku miesięcy zapuszczania. I jeszcze skóra. Naznaczona licznymi bliznami ale ... obwisła na zwiotczałych mięśniach. Ten tu musiał mieć z sześć dziesiątków lat na karku. Miano "chłopaka" jakoś do niego nie pasowało.
Do waszych uszu doszedł szum. Trzask gromu i intensywny szum. Ci stojący najbliżej wyjścia dostrzegli grudki lodu odbijające się od kamiennego dziedzińca. Grad...
Morque opuścił obraz i podniósł na was oczy.
- Wiecie co? Tak mi się coś zdaje, że pora rzec wam słów kilka. Ten zamek, to dawna siedziba zakonu. To wiecie? - nie wiadomo czy spytał, czy stwierdził Morque po czym kontynułował - Są tacy, którzy twierdzą, że w tych murach ukryto skarby i "serce" zakonu. Podobno wielu przybywało by ich tu szukać, lecz nikt nie znalazł. To - Morque wskazał na skulonego człeka - pewnie jeden z niedoszłych "odkrywców"... - w jego ustach zabrzmiało to bardzo grobowo. |