Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2008, 23:49   #1
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] "Wyścig" - SESJA PRZERWANA

*****

Chłodne powietrze niesione przez wiatr znad Atlantyku, przeganiało chmury ciężkiej mgły znad Nowego Yorku. Nad warstwę oparów wybijały się kikuty, pięknych i smukłych niegdyś wieżowców, będących chlubą Big Apple. Na ulicach powoli zaczynało się życie, ludzie śpieszyli do pracy, nieliczne prywatne auta śmigały między oczyszczonymi z gruzów ulicami.
„Powojenny NY to miasto kontrastów” – myślał Payton, siedząc na wieżyczce swojego Bradleya. „Na każdej ulicy uzbrojona milicja zapewniająca bezpieczeństwo i porządek, a co noc giną obywatele. Pieprzona paranoja, cały ten świat jest popieprzony” – przez jego głowę przewijało się tysiące myśli. A w dzisiejszy dzień miał dużo na głowie. Zresztą zawsze miał… życie człowieka, który trzyma łapę na całym eksporcie broni z NY w resztę Zasranych Stanów, nie było łatwe. Stare kontakty z Radą Miasta i ze Sztabu były bardzo przydatne... w końcu jako pułkownik U.S. Army miało się te znajomości. Wszystkim była na rękę jego działalność, miasto upychało broń wytworzoną w nowo otwartych manufakturach, a on zapewniał pełną dyskrecję i bezpieczeństwo… i wszyscy byli szczęśliwi.

Chociaż dzisiejszy dzień, był wyjątkowy nawet jak na standardy doznać handlarza bronią. Dziś ruszał Cannonball... Wielki Wyścig… duża impreza, gdzie w grę wchodziły duże gamble. Ten cwaniaczek z Vegas Marlon De Rossi, zorganizował grupę napaleńców – bogaczy o szemranej reputacji, który ufundowali nagrodę, a to wszystko po to by się założyć. Założyć o to, który z popaprańców, biorących udział w Wyścigu dotrze do Los Angeles, dokładnie na drugim końcu, tego złamanego atomowym holocaustem kontynentu. Po drodze Moloch, mutanty, cholerni gangerzy i cała masa innego śmiecia… szumnie nazywającego się ludźmi. Cywilizacja była tu w NY, no może jeszcze Apallachy, Texas i Posterunek… reszta była atrakcyjna tylko jako rynek zbytu. No może niektórzy… w życiu nie sprzedałby nawet starego Springfielda gangerowi.

Spoglądał z dumą na ulice swojego miasta, jeśli ktoś miałby odbudować Stany to tylko nowojorczycy, zwarci, zdyscyplinowani i ambitni ludzie.

Dał znak kierowcy pojazdu by skierował kolumnę pojazdów w kierunku obrzeży miasta. Nie chciał tych wszystkich racerów w mieście. Mogły by być niepotrzebne spięcia… a tak Rada nie przeszkadzała mu w przygotowaniach i w mieście był spokój. W jego fachu trzeba umieć być elastycznym… zupełnie jak 10 lat temu na Froncie. Moloch to podstępny skurwiel, trzeba mieć zawsze w zanadrzu plan awaryjny, jakąś opcję, tylnią furtkę… bo inaczej już po nim. Widać był w tym dobry… bo dożył 47 lat…

*****


Utwardzony plac na południowych rubieżach miasta, był już poza kordonem betonowych zapór i nieprzeniknionym pasie wież strażniczych. Teraz został wypełniony tłumem ludzi, pojazdów, namiotów i straganów. Kierowcy i mechanicy dopieszczali swoje cacka przed startem. Krzątali się z kluczami, oponami, laptopami i innymi narzędziami wokół swoich pojazdów, niektórzy byli całkowicie oddani przygotowaniom. Inni wręcz przeciwnie ostatnie chwile przed startem spędzali w objęciach pięknych, skąpo ubranych kociaków.

Ilość pojazdów oszałamiała. Począwszy od motocykli… popularnych przed wojną cross-ówek, poprzez ścigacze i dostojne, dosłownie ociekające chromem choopery. Z drobnego sprzętu, dało się zauważyć jeszcze czterokołowce. Przy swoich odpicowanych „amerykańskich mięśniakach” stali dumnie Sand Runnersi – największy gang z Detroit wystawił silną ekipę. Były też sportowe bryczki, lśniące czerwienią Ferrari i żółcią Lamborghini, ale Payton wątpił, by ujechali chociaż z 50 mil, bez awarii. „Te plastikowe zabaweczki są po prostu niepraktyczne”. Na widok kilku terenówek, w tym potężnych Hammerów, pokiwał z uznaniem głową, dla niego był to o niebo lepszy wybór, twarda terenówka na pewno poradzi sobie lepiej niż wymuskany sportowy wózek. Chociaż, nie założyłby się o to. „W końcu cholera wie, co te świry mają pod maskami”.

Na tym nie skończył się jeszcze przegląd pojazdów i ich właścicieli, właśnie mijali grupę Teksańczyków, którzy o ile się nie mylił, mieli zamiar wystartować w Wyścigu kombajnem zbożowym. Wielka zielona maszyna robiła wrażenia, a zwłaszcza jeżąca się ostrzami pięciometrowa przystawka do koszenia zboża, zamontowana na jej przedzie.

Było kilka pojazdów opancerzonych… sam zastanawiał się, skąd je wzięli. „Musieli chyba, jakąś bazę wojskową odgrzebać, albo przedwojenny magazyn Gwardii Narodowej”, bo większość sprzętu wyglądała na starsze roczniki. Na widok radzieckiego BWP, mocno się zdziwił, „ten to chyba z muzeum się urwał”.

Kiedy myślał, że już nic go nie zdziwi… zdziwił się… na widok wysokiego na dwa piętra słoniowatego stworzenia – gigamuta. Patrzył z podziwem na biegających wokół wielkiego zwierzęcia czerwonoskórych, a jeszcze większy podziw wzbudził w nim M2 zamontowany na grzbiecie stworzenia, na specjalnym wielkim „siodle”, obsługiwany przez dwóch Indiańców. „A mówią, że czerwoni nic tylko na pustyni siedzą i do niczego się nie przydają.”

*****

Wreszcie dotarł do celu swojej podróży, wielki solidny namiot, otoczony był wianuszkiem uzbrojonych po zęby ochroniarzy. Z satysfakcją zaobserwował w rękach jednego z nich M4, pochodzące z jego kontyngentów. „A więc Alvarez też zdecydował się przystąpić do zakładów” – pomyślał, patrząc na trzymającego karabin osiłka.

Wewnątrz namiotu panował przyjemny chłód, szum klimatyzatora tłumaczył wszystko. Przy stole siedziała piątka facetów. Właśnie grali w pokera, wokół nich kręciły się z drinkami piękne, odziane tylko w bikini kobiety. Payton zlustrował szybko wzrokiem postacie gości.

Tony Formoza, szef nowej prężnej szajki z Miami, która w niedługim czasie zdobyła wielkie wpływy w Zatoce Meksykańskiej. Odziany w kurtkę ze skóry aligatora, wyraźnie wyróżniał się na tle pozostałych. Obok niego z prawej strony siedział Alvarez, wielki, potężny meksykanin, ponoć prawa ręka Abrahama Bano – El Genenelrala – obecnie trzęsącego Hegemonią i co ważniejsze, jednego z większych odbiorców zabawek Pytona. Dalej ubrany w hawajską koszulę blondyn, o kanciastej twarzy – Ed Greenlake – obecnie najbardziej wpływowy człowiek Los Angeles… odradzającego się w szybkim tempie z monstrualnych trzęsień ziemi, mających miejsce na początku wojny. George Wilson – latyfundysta z Texasu, właściciel ogromnych włości, stad bydła i stad… mutantów, do pracy oczywiście. Ponoć śmiertelność wśród jego niewolników była najwyższa w całym Stanie.

Piątą postać znał… można powiedzieć dość dobrze. Mężczyzna około pięćdziesiątki, jego czarne włosy, gdzieniegdzie poznaczone już były pasmami siwizny. Ubrany jak zawsze w cholernie drogi garnitur…od jakiegoś Armatniego… ale pułkownik nie miał pojęcia kto to. Zresztą nie obchodziło go w co się ubierał szef półświatka z Vegas, ważne, że brał duże ilości towaru i płacił od ręki… dla niego i Rady to był najbardziej przekonujący argument. Podszedł do Marlona de Rossi, dwa kociaki siedzące na kolanach mafioza zeszły widząc zbliżającego się wojskowego.

- Cześć Marlon, masz dobry gust… - powiedział, patrząc na oddalające się dziewczynki – Wszystko gotowe? Zakłady złożone?

-Jasne, zdziwiłbyś się wiedząc, ilu znudzonych bogaczów dziejszych czasów, pragnęło takiej zabawy. Areny już im nie wystarczą, ale cóż w końcu dzięki temu my zbijemy mała fortunkę - po tych słowach człowiek zaśmiał się krótko -Gotowy do sędziowania?

- Jasne, mam nadzieję, że Ci panowie, siedzący tu z Tobą też gotowi są na niezapomniane wrażenia? Załatwiłem im transport do Los Angeles, będą tam za dwa dni... załatwiłem im lot samolotem NY... prześlę Ci rachunek Marlon. A teraz do dzieła, wysłałem już ludzi, by rozdali uczestniką numerki, bez niego na mecie nie otrzymają nagrody. Resztę powiemy im jeszcze przed startem, wobec tego zapraszam, Marlon na Start, i panów również.

-Oczywiście, że ci panowie są gotowi, to zresztą jedni z najlepszych klientów, ale jeszcze sporo ludzi w Vegas siedzi, nawet takich zwykłych, a rachunek chętnie gdybyś wiedział, ile można w dzisiejszych czasach zarobić, gdy pewne instytucje nie ograniczają przedsiębiorczości - po tych słowach Marlon podniósł się -Hej Pułkowniku, opowiem ci kawał który usłyszałem przed wojną. Skąd wiemy, że CIA nie brało udziału w zamachu na Kenedyego?

- Nie mam pojęcia Marlon… skąd? – zapytał uśmiechając się.

- Ponieważ facet nie żyje – zaśmiał się perliście gangster, a pułkownik zawtórował mu donośnie.

- Dobre, jak kurwa Boga kocham dobre... dawno się tak nie uśmiałem. Ale koniec przyjemności... myślę, że na nas już czas?

De Rossi skinął głową -Taa, zbieramy się przy okazji pogadamy o poszerzeniu twoich rynków zbytu, za mały procencik, mogę ci nowych klientów znaleźć, ale myślę, że o tym nie tutaj porozmawiamy - Mafioso uśmiechnął się szeroko i ruszył w stronę wyjścia

- No myślę, że tą sprawę omówimy po Wyścigu. – powiedział i poczekał, aż wszyscy goście Marlona wyjdą.

*****

Zaraz po wyjściu z namiotu otoczył ich tłum ochroniarzy. Widać, każdy z nowobogackich przywiózł ze sobą małą armię. Pułkownik poszedł do swojego oddziału… i poprowadził prominentów przez tłum. Na linii startowej stali i czekali już wszyscy uczestnicy… wszystkie silniki były jeszcze wyłączone. Marlon wyszedł przed tłum i przez podany mu przez pułkownika Pytona megafon przemówił:

-Nazywam się Marlon De Rossi i jestem jednym z organizatorów tego wyścigu. Pewnie zadajecie sobie pytanie, dlaczego. Cóż w dzisiejszych przepraszam za określenie posranych czasach, nie ma telewizji, internetu, ani innych rzeczy, które 30 lat temu wszyscy braliśmy za pewnik. Jednakże pozostaliśmy ludźmi i nadal czekamy na rozrywkę, pomyślałem sobie, że mogę taką dostarczyć. W końcu ten wyścig tym ma być, rozrywką dla kibiców, którzy wierzcie mi znajdą się, rozrywką dla kierowców i uczestników. Dla was, którzy będziecie przemierzali tereny dzisiejszych stanów, będzie to również szansa na poznanie miejsc, których nigdy nie mielibyście okazji odwiedzić, macie również szansę osiągnąć nieśmiertelność. Mój szanowny kolega Pułkownik, powiedzałby pewnie wam, że nieśmiertelność czeka na froncie północy, mógłby powiedzieć, o żołnierzach, którzy osiągnęli ją ginąc na plażach małych wysp. A ja wam mówię, że tak nie jest. Wbrew temu, co śpiewała Tina Turner, ludzie potrzebują kolejnych bohaterów i wy możecie nimi zostać. Jeżeli zwyciężycie staniecie się słynniejszy niż jakikolwiek członek ligi z Detroit. Nawet w dzisiejszym świecie informacja potrafi się przemieszczać, ludzie będą was podziwiać, będą o was opowiadać. Te historie z czasem rozrosną się w legendę, a legendy będą żyć długo po tym, gdy wy juz odejdziecie. – zrobił krótką przerwę na złapanie oddechu i kontynuował dalej. -Wracając myślą, do opowieści o żołnierzach, my też tutaj walczymy, Moloch mógł próbować nas zniszczyć, my jednak wystawiamy mu wielki jak Nevada środkowy palec i mówimy: Pierdol się. Pokazujemy mu, że nie zniszczy czegoś co by nowojorczycy określili jako nasz sposób życia. Nie będziemy rozpaczać, ale chwycimy los w swoje ręce i ruszymy do przodu, pokażemy że jesteśmy żywi, że jeszcze potrafimy się bawić. – znów krótka pauza, dla wywołania odpowiedniego efektu.

Teraz głos zabrał pułkownik: - Pamiętajcie o jednej regule Cannonball’a –tu nie ma żadnych zasad. Nas nie obchodzi to, którędy pojedziecie by dostać się do Los Angeles. Macie jednak po drodze jedno zadanie, nie pokazujcie się na mecie bez stalowego numerka, który otrzymaliście na starcie. Oprócz tego każdy team musi mieć na mecie, co najmniej jeden skalp mutanta i jedną część maszyny Molocha, jakiejkolwiek. Niech te zmagania przy okazji przyniosą Stanom jakieś konkretne korzyści. Myślę, że to już wszystko. Puść ich Marlon.

-Dobra rozgadałem się, a teraz czas przejść do najważniejszego, liczę że duch rywalizacji nie opuści was do końca, w końcu każdy chce zdobyć nagrodę, ale będzie mogła to zrobić tylko jedna ekipa. Powiem wam, że nie mogę się doczekać, aby zobaczyć kto to będzie, dlatego jak mawiał pewien człowiek: Gaz do dechy i Rock'n'Roll. Niech zwycięży najlepszy!!!

*****

Silniki zaryczały, koła uniosły tumany kurzu w powietrze. Ruszyli… w stronę horyzontu. „Go west” – jak śpiewali w jednej piosence. Pułkownik spojrzał na Marlona, ten uśmiechnął się porozumiewawczo i odszedł do swojego śmigłowca – stary Huey, prezentował się okazale.

Payton też ruszył w kierunku swoich ludzi. Bradley i Stryker, czekały w gotowości, a wraz z wozami 16 żołnierzy Korpusu Piechoty Morskiej, ci którzy kiedyś postanowili iść za swoim pułkownikiem w paszczę Molocha, teraz wraz z nim, ruszali za szalonymi zawodnikami. Miał nadzieję, że po drodze nie będzie musiał zbierać zbyt dużo trupów…

*****
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline