Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2008, 09:43   #16
Khemi
 
Khemi's Avatar
 
Reputacja: 1 Khemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znanyKhemi wkrótce będzie znany
Queen’s Park
Robert Dali

No choć że mały – rzekł policjant – wszystko opowiem po drodze. Pytaj o co zechcesz -. Powoli, zmuszając się do każdego ruchu Robert ruszył za "policjantem". Szedł sztywno, nienaturalnie, jakby nie przywykł do tej czynności. Zaczynał na powrót zdawać sobie sprawę ze swojej egzystencji. Usłyszał szum krwi w głowie, nienaturalnie szybkie tętno, oddech nad którym nie do końca panował. Po parędziesięciu krokach opanował się na tyle, że był w stanie wreszcie coś powiedzieć.
No dobra, to ty mi powiedz co się działo przez ostatnie 10 minut, bo ja chyba musiałem przygrzać głową w coś twardego. Widziałem rzeczy, które... nie ważne. Po prostu mi powiedz, co się działo -.
Jonathan spojrzał na Roberta a na jego twarzy wykwitł nikły uśmiech, taki, jakim obdarza się dzieci, które nie mogą pojąć czegoś tak oczywistego. - No dobrze. Chyba zasługujesz na wyjaśnienia młodzieńcze. Może to pomoże ci ogarnąć świat, jaki Cię otacza. Ten, który mnie zaatakował był głupim wampirem, jak wszyscy oni – gotowym niszczyć, z braku lepszych pomysłów oczywiście. Ja jestem Garou - Spojrzał ukradkiem na twarz Roberta, który powoli kręcił głową, nie potrafiąc zrozumieć o czym mówi ten człowiek. – Garou – Wilkołaki – młodzieńcze -.
- Jasne – szeptem rzucił Robert – i co jeszcze? -
- Ta śmierć i pająk, których widziałeś to nie były żadne monstra. Nawet nie wiedzieli, że jesteśmy obok. To, co widziałeś to były zwierciadlane odbicia dusz magów. Jesteśmy w świecie duchów a oni byli w świecie materii, dlatego mogliśmy zobaczyć ich odbicia -
Przez całe życie Robert uważał, że nie ma na świecie informacji, które by były dla niego zbyt nieprawdopodobne by je zaakceptować. Teraz słuchając Johnatana, zastanawiał się czy na pewno. Przychodziły mu do głowy dziwne myśli, ale ponad nie wszystkie przebijała się jedna: To jest prawdziwe! – Poczekaj chwilę – przerwał w pewnym momencie rozmówcy – daj mi dwie minuty - ~Taa, jaaasne, dwie minuty. A wtedy spokojnie powiem: OK, nie ma sprawy. Do tej pory nie wiedziałem, że magia istnieje ale już wiem. Spoko, fajnie się dowiedzieć czegoś nowego, zwłaszcza z pierwszej ręki~
- I co teraz? – spytał zamiast tego. Jego spojrzenie na świat właśnie runęło. Jeżeli to była prawda... Jasne, jasne. Ale, ale – gdzie jest moja komórka? Dlaczego zwłoki tego, ehm… wampira, jak mówisz -zniknęły?
- Ech, drogi chłopcze. Jak już mówiłem. Jesteśmy w świecie ducha – i tak na niewiele przydałyby Ci się Twoje komórki, komputery itp. Co do wampira natomiast – one nie mają dusz – nie mogą przejść do tego świata a więc także nie można ich tutaj zobaczyć. Musimy się pospieszyć. Czeka na nas mój syn. Spędzimy tę noc przy Caernie a rano, jeśli moje wyjaśnienia Cię nie zadowolą – będziesz mógł pójść, gdzie zechcesz.
[ukryj=Silwilin]
Silwilin
Zakładam, że będziecie jeszcze po drodze rozmawiali, więc po prostu zadawaj kolejne pytania, jeśli chcesz. Jeśli nie to w kolejnym poscie opiszę gdzie doszliście i co tam na miejscu się dzieje.
[/ukryj]


De Grey Street 28
Szon Borowski i Deidre O’Neill

Chłopak obrzucił zdziwionym spojrzeniem Deidre. Mimo, iż ranny wiadome było, że tam pójdzie, chociażby miał przy tym zginąć. Zresztą rozmowa z zdenerwowanym wilkołakiem jest niebezpieczną sprawą, ponieważ w każdej chwili może wpaść w Szał. Deidre musi się jeszcze wiele nauczyć, jeśli chce przeżyć w towarzystwie Gauru.
- Nie, nie jestem pewien, ale mam złe przeczucia zaatakowali mnie tak blisko mojego schronienia. Mogą pójść moim tropem teraz zresztą nie ma czasu - rzekł narzucając kurtkę, ubierając się.
Szon wsadził nuż w pochwę specjalnie przygotowaną w plecaku. Zarzucił go sobie na plecy, przy tej czynności zachwiał się i oparł ciężko o stół.
Reilly szybko doskoczył do chłopaka i objął go silnym ramieniem. – No chłopcze, jesteś bardziej uparty niż nasza siostrzyczka, a to nieczęsto się zdarza – uśmiechnął się złośliwie do Deidre. – No cóż. Skoro jesteś tak uparty to chodźmy zobaczyć co jest tak ważnego. Ella street to dziesięć minut pieszo stąd. Mimo wszystko jestem bardziej niż pewny, że żadnego pomiotu Żmija nie zostawiłem przy życiu -
- Ja idę do Caernu, może „Starszy” będzie wiedział coś o tych Tancerzach – odezwał się szorstkim głosem Emmet. - Uważajcie na siebie a w razie czego od razu dajcie znać – To powiedziawszy Emmet od razu wyszedł, obrzucając Szona lodowatym spojrzeniem. Najwidoczniej był jedną z takich osób, które niezbyt szybko nawiązują znajomości.
[ukryj=Cedryk]
Cedryku
Wychodzicie na ulicę i powoli idziecie ulicą DeGrey aż do Newland a potem na Ella street. Gdy docieracie na miejsce możesz opisać swoje schronienie. Docieracie bez przeszkód i nie znajdujecie także nic, co mogłoby zagrażać wam lub Twojej podopiecznej. Możecie prowadzić interakcję.
[/ukryj]

[ukryj=liliel]
Liliel
Wychodzicie na ulicę i powoli idziecie ulicą DeGrey aż do Newland a potem na Ella street. Gdy docieracie na miejsce nie widzicie ni8c nadzwyczajnego. Poczekaj ze swoją akcją/interakcją na Szona.
[/ukryj]


Queen’s Park/Ballathie Close
Aleister Crowley


Aleister jeszcze raz przyjrzał się świstkowi papieru, jaki dostał od nieznajomego maga. Sarah… hmmm – ładne imię. Nie zastanawiając się długo poszedł w kierunku centrum. Nawet nie pamiętał dokładnie, gdzie jest parking, na którym zostawił samochód ale sobie tylko znanym sposobem bezbłędnie znalazł najkrótszą drogę, prowadzącą do starego Bentleya. Ten samochód był jego spadkiem, niemalże jego miłością. Kilka minut i już siedział wygodnie za kierownicą i rozgrzewał silnik. Na zewnątrz zaczęło kropić i Aleister wpatrywał się w krople uderzające o szybę samochodu. Z każdą chwilą widział przez szyby więcej, gdy rozgrzany silnik ogrzewał wnętrze, niszcząc cząsteczki wody, osadzone w postaci pary na przedniej szybie.
Gdy widoczność była już dobra, chwycił podręczną mapkę ze schowka i szybko się jej przyjrzał. Tak – Ballathie Close – tutaj – szepnął do siebie pokazując niby dla samego siebie punkt na mapie miasta. Nie zwlekając dłużej ruszył z piskiem opon, kierując się na Beverly Road – główną ulicę miasta. Droga z centrum do Ballathie Close nie zajęła długo. Minęło zaledwie 10 minut, gdy zatrzymał się na końcu małej uliczki, zwieńczonej dobrze utrzymanym podjazdem do trzech dużych posiadłości. Cała okolica, mimo, że skąpana w nikłym świetle księżyca robiła duże wrażenie. Równo przycięte krzewy i małe drzewka ustawione z precyzją, jaką mógłby się poszczycić ogrodnik z królewskich ogrodów w Londynie. – Ballathie Close 3 – przeczytał Aleister raz jeszcze z kartki. Spojrzał po trzech posiadłościach i skierował się do pierwszego domu po lewej. Dom był ogromny i wspaniale utrzymany, przypominał wyglądem willę, gdyby nie to, że z reguły wille miały także duże ogrody. Ta posiadłość była najwidoczniej wybudowana z myślą o samej przestrzeni mieszkalnej.
Crowley podszedł zdecydowanym krokiem do drzwi i raz po raz zaczął naciskać dzwonek.

[ukryj=uzziah]
Uzzuah
Jakakolwiek interakcja zacznie się po tym, jak / jeśli Sarah otworzy drzwi i zacznie takową interakcję.
[/ukryj]


Ballathie Close
Sarah Addington

Sarah spała już od jakiegoś czasu, gdy w jej uszach rozległ się nieprzyjemny dźwięk „ding, dang”, „diiing, daaang”… „Dingggggg, Dangggg”. Młoda adeptka lekko otworzyła oczy i spojrzała na ścianę, na której wielkimi, laserowymi cyframi na bieżąco drukowana była godzina. – Psiakrew – szepnęła do siebie – te laserowe zegary powinny być dokładniejsze. Wpatrywała się uporczywie w laserowo drukowaną godzinę: 04:08:56 – spóźniał się dokładnie o 2 minuty i piętnaście sekund. Nie znosiła spóźniania się, wolałaby być za szybko, niż za późno… „Ding, ding ding, dangggg” rozległo się ponownie. Sarah otrząsnęła się ponownie i przetarła oczy. ~A kogoż to kurna niesie o tej godzinie?~ pomyślała, narzucając na delikatne, drobne ramiona purpurowy szlafrok z najdroższej satyny. Zakryła połami szlafroka swe krągłości i delikatnie przewiązała satynowym pasem talię. „Ding, Dang, dinggg, danggg”. To już stało się irytujące – przecież idę…
Po minucie otworzyła drzwi
Na progu stał wysoki mężczyzna, o niezbyt przystojnych rysach twarzy, jednakże o głębokim, dojrzałym i dostojnym spojrzeniu. Miał około 50 lat, ubrany był w klasyczny, zapewne kilkuletni, czarny garnitur i długi, gruby płaszcz. Jedną dłonią, okrytą czarną rękawicą przytrzymywał poły płaszcza, chroniąc się przed chłodem nocy, podczas gdy drugą dłonią naciskał dzwonek kolejny raz. „Din…” odezwał się ostatni raz dzwonek, gdy właśnie otworzyły się drzwi.
Sarah szybkim ruchem dokładniej zasłoniła tułów szlafrokiem, gdy zimny wiatr zionął na nią z zewnątrz.
[ukryj=Efcia]
Efcia
Zaczynasz interakcję z nieznajomym. Potem czekam na to, co oboje zrobicie…
[/ukryj]


[ukryj=rasgan]
Centrum miasta
Adam


Zakładam, że wracasz do domu i idziesz spać. Niestety nadal musisz nieco poczekać na swoją akcję. Mam nadzieję, że to cię nie zniechęci ale mam dla Ciebie już akcję…
[/ukryj]
 
__________________
Projektant wie, że osiągnął doskonałość nie wtedy, gdy nie ma już nic więcej do dodania, lecz wówczas, gdy nie ma już nic więcej do odjęcia...

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 25-03-2008 o 21:37.
Khemi jest offline