23-03-2008, 14:58
|
#15 |
| Powoli krew spływała z ust i palców Vincenta, na szczęście nie była to jego posoka. Oblizał palce i obtarł usta powolnymi ruchami. Delektował się zapachem i smakiem. Spojrzał tylko raz na Arnolda, gdy ten zjawił się w pokoju. Wyglądał na zmęczonego, trzeba będzie mu dać porządny wypoczynek jak to wszystko się skończy. Chyba, że Vincent zapomni o tym. Sługa rzucił kilka słów, potwierdzających gotowość do podróży. A więc, jedźmy. Deszcz zacinał w szyby i chmury przysłaniały niebo, było tak ciemno, że Vincent musiał użyć lampy do oświetlenia wnętrza karety, aby móc w niej czytać. Wertował ten sam podręcznik co jeszcze niedawno, Alchemia i Ludzie, ludzie nigdy nie będą mieli dobrych stosunków do nauki i magii, bowiem zawsze będą się bali, bali rzeczy, których nie rozumieją. - Arnoldzie, nie boisz się omnipotencji mojej i innych alchemików? Wyglądasz jak impracjanolista wobec sporu między ludźmi, a Tymi „złymi”. Vincent wyszedł z wozu, którym przyjechali nieopodal karczmy. Deszcz dalej padał jednak Meiss nawet nie zwrócił na to uwagi, chociaż woda moczyła mu głowę i wsiąkała w ubranie. Spokojnym krokiem ruszył ku gospodzie, kątem oka widział idącego przy nim Arnolda. W środku było ciepło i gwarno. Vincent usiadł przy jednym z wolnych stołów przy kominku, a obok zaraz przysiadł się jego sługa, nic nikt nie mówił, nic się nie działo. Mijały minuty, aż zauważyła ich wreszcie kelnerka i podbiegła różowa na twarzy. - P-przepraszam, coś podać?- Wyjąkała lekko speszona. - Piwo, może być jakieś słabe, a Ty Arnold?- Odpowiedział Vincent obojętnie przeglądając jakąś małą książkę, którą znalazł w kieszeni.- Można by dorzucić do ognia w kominie? Kelnerka przytaknęła i spojrzała pytająco na drugiego mężczyznę, ten tylko pokręcił głową uśmiechając się do niej. Służka wycofała się w kierunku baru, aby przynieść zamówienie. Vincent odłożył książkę na stół i sięgnął po miecz sprawdzając czy wychodzi luźno z pochwy. Zauważył jak jego sługa unosi brwi, więc uśmiechnął się groźnie. - Dzisiaj już chyba nie poczytam. Mieliśmy znaleźć powód do wizyty u naszego kolegi, prawda? W takim razie idę ten powód znaleźć.- Wstał od stołu starając się jak najbardziej zamaskować miecz i uwidocznić sakiewkę ze złotem. Ruszył w kierunku tylnego wyjścia pobrzękując złotem. Zachęcał, no chodźcie, chodźcie! Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, dalej padał deszcz, dobra sytuacja do napadu. Czekał, oparł się o ścianę i założył ręce na klatce piersiowej. Chodźcie. |
| |