*Nie no, niby sprytny złodziejaszek, a beczy jak bachor, najpierw okrada, potem ucieka teraz na litość chce wziąć.* Niestety na skutek zgubnego systemu edukacji wyszło na to że w duszy
Victora siedział mały, romantyczny chochlik który od czasu do czasu się budził i złodzieja ruszały takie rzeczy. Dama w potrzebie, gniew natury, indywidualizm, umiłowanie miłości i tego typu pierdoły… I zapewne teraz za coś takiego po raz kolejny dostanie mocnego kopa w dupsko, ale co tam.
- Nie becz, za stara jesteś na takie pierdoły. Załóżmy że załatwimy to tak - ty mi oddajesz sakiewkę, a ja w zamian udzielam ci rady...
Zaskoczona dziewczyna oparła się plecami o mur.
Szeroko otwarte usta i oczy, wyrażały zdziwienie.
-A... ale... dlaczego? – zaskoczona dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w mieszek z monetami, a potem wlepiła błękitne patrzałki w
Evansa.
- Bo to moja sakiewka, i o dziwo, jest tam większość moich oszczędności?
-Ale dlaczego chcesz mnie nauczać? Dlaczego po prostu mnie nie zabijesz, i nie odbierzesz sakiewki?
Ostatnie słowa wykrzyczała
*Kradnie w biały dzień w karczmie, biega po dachach, bierze udział w bójce, a teraz drze paszcze w zaułku – albo niepełnosprytna albo kobieta.* Victor w dwóch krokach dopadł do dziewczyny i zacisnął jej usta dłonią.
-Nie krzycz, jak pojawi się tu straż powiem że jesteś podstępną złodziejką która zwinęła mi sakiewkę w karczmie.
A dlaczego? Bo widzę że coś umiesz, a kradnąc tak głupio szybko skończysz na szubienicy albo przybita za uszy do mostu
Widząc że dziewczyna coś mamrocze zduszonym głosem Victor zabrał dłoń i schował miecz do pochwy - tak na wypadek straży.
-Oddajesz sakiewkę czy mam wołać straż?
Dziewczyna parsknęła gniewnie i rzuciła w niego mieszkiem
-Łap hieno, a teraz rada. Victor obrócił się i ruszył pomału w stronę targu, po kilku krokach zatrzymał się i spojrzał na dziewczynę
-Wracaj do domu albo zmień zawód, masz predyspozycje ale popełniasz głupie błędy.
Pomachał jej i dalej poszedł w swoją stronę, już był u wylotu uliczki gdy zachwiał się po tym jak mikre dziewczę z całej siły trzasnęło go w plery.
-COOOO? To ma być ta twoja rada obesrańcu?
- A na dodatek nie potrafisz utrzymać języka za zębami...
-COOOOOOO?
-… nie wspominając że jesteś arogancka i masz irytujący zwyczaj podnoszenia głosu w czasie rozmowy…
-OOOOOOOOOOOOOO?
- No i jak już wcześniej mówiłem popełniasz głupie błędy – całkiem nieźle zwędziłaś mi sakiewkę, a potem jak skończona debilka siedziałaś za mną licząc łup.
W tym momencie czerwonej jak burak dziewczynie zabrakło tchu i tylko oburzona wpatrywała się spod czupryny w
Evansa, a ten, nie zważając na nią dalej ruszył w swoją stronę.
W kilkanaście minut dotarł do drzwi znajomego pasera, co ciekawe dziewczę nie dało za wygraną i szło w klika kroków za nim dając co jakiś czas znać o sobie gniewnymi parsknięciami i nurknięciami,
Victor w duchu uśmiechał się szeroko – jak dziewczyna doczeka do wieczora to może nawet nauczy ją tego i owego o życiu. Nie zważając na złodziejkę wszedł w bramę domu
Albera, zatrzaskując furtę przed nosem „towarzyszki” co skwinotowane zostało głośną wiązanką przekleństw.
-Ty…
Nie zważając a obelgi
Victor zapukał do drzwi niziołka w umówionym rytmie – kilka wolnych uderzeń, potem seria szybkich stuknięć i ponowienie cyklu – paser powinien teraz odłożyć swoją ulubioną kuszę i otworzyć drzwi.