Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2008, 22:00   #9
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po pożegnaniu z "załogą" gospody przeszedł przez podwórko i znalazł się na ulicy. Przez moment zastanawiał się, co robić przez te parę godzin, które pozostały do planowanego spotkania. W końcu, powoli, ruszył w stronę domu, po drodze jeszcze raz zestawiając z sobą te nieliczne informacje, jakie do niego dotarły...
"Julie... Niezbyt młoda wdowa... Dość ładna...Ma pasierba..."
Dużo tych informacji nie było. W dodatku aż do chwili spotkania nie będzie wiedzieć, kto wymyślił tę całą pożałowania godną randkę. Ciocia Gwenn, pragnąca, by siostrzeniec się ustatkował i wszedł... wżenił się w odpowiednie kręgi? Julie de Chenier, mająca dość wdowieństwa i pragnąca nadrobić zaległości z małżonkiem znacznie młodszym od poprzedniego? Młody de Chenier, chcący pozbyć się, rzecz jasna w kulturalny sposób, macochy, by móc rozwinąć skrępowane jej obecnością skrzydła? A może wymyślił to ktoś czwarty, pragnący w jakiś pokrętny sposób zrealizować sobie tylko znane cele?
Pytania te na razie musiały pozostać bez odpowiedzi. Co prawda chciał porozmawiać z ciotką, ale i tak sądził, że Gwenn Dambsale nie zechce mu nic wyjaśnić.

Próba wyciągnięcia od ciotki jakichkolwiek informacji skończyła się niepowodzeniem. I to nawet nie z powodu niechęci ciotki do dzielenia się swoimi planami.
- Pani Gwenn poszła się zdrzemnąć - usłyszał w odpowiedzi na pytanie, gdzie może znaleźć ciotkę.
Nie pozostało mu nic innego, jak tylko udać się do swego pokoju. I odczekać te godziny, które pozostały mu do spotkania z Julie de Chenier.
Po drodze zaszedł do pokoju zwanego biblioteką. I wyszedł stamtąd dźwigając pod pachą księgi, których posiadaczem, jakimś dziwnym trafem, stał się kiedyś wuj, a których ciotka, kierująca się chyba jakimś sentymentem, nie sprzedała.
'Strategemata libri' Frontiniusa była dziełem dość dobrym, ale powszechnie znanym, za to tłumaczenie 'Sztuki wojny' Sun Tzu było, można to tak określić, białym krukiem. Jeszcze rzadszym, niż 'L'Escrime' autorstwa Fiore dei Liberi, nawet jeśli to ostatnie było bogato zdobione rycinami. A wszystkie trzy mogły dostarczyć człowiekowi lubiącemu tą tematykę więcej przyjemności, niż lektura sławnego dzieła Cheikha Nefzaui. Nie mówiąc już o tym, że zalecenia Fiore del Liberi były łatwiejsze do sprawdzenia...

Oddał buty do wyczyszczenia, rzucił na łóżko bogato zdobiony kaftan, a potem usiadł wygodnie przy otwartym oknie i zatonął w lekturze 'L'Escrime'. Po pewnym czasie odłożył księgę.
"Pora na trening" - pomyślał.
Lśniące ostrze miecza błysnęło w powietrzu.
Postawa głupca, korona, zawieszenie...
Pchnięcie górne... garda... krzywe uderzenie... postawa płotu...
"To nie ma być ładne, to ma być skuteczne" - z głębin pamięci dobiegł głos Ronni'ego. Sir Roderic uważał, ze powinno być i takie, i takie... Ale też wyżej stawiał skuteczność...
Parowanie... uderzenie krzyżowe...
Ciche skrzypnięcie drzwi przerwało walkę z cieniem. Eryk spojrzał w stronę wejścia.
Młoda pokojówka, trzymająca w rękach tacę, dygnęła zgrabnie.
- Margot - przedstawiła się.
Eryk odłożył miecz.
Ku jego zdziwieniu dziewczyna zachowywała się tak, jakby codziennie, w każdym pokoju, spotykała młodzieńca machającego mieczem. Idąc w stronę stolika mówiła dalej:
- Pukałam, ale panicz chyba nie słyszał. Pan Thomas kazał przynieść małą przekąskę. Przedstawienie trwa ponoć długo i nie wiadomo, kiedy panicz znów będzie mógł się najeść.
Postawiła tacę na stoliku, ostrożnie zamknęła i odłożyła 'L'Escrime' na półkę.
- Jean-Jacques zaraz przyniesie buty. I pomoże paniczowi się przebrać. Za jakieś dwie małe klepsydry musi panicz wyjść, by się nie spóźnić.
Eryk popatrzył na nią z pewnym zaskoczeniem. Przez moment miał wrażenie, że patrzy na przyszłą następczynię majordomusa. Zastanawiał się tylko, czemu kłamała z tym pukaniem...
Margot ze spokojem podeszła do łóżka i wzięła do ręki leżący tam niedbale kaftan. Obejrzała go starannie i bez słowa powiesiła do szafy.
Kolejny powód do zaskoczenia. I zastanowienia... Stara Cathy zrobiłaby mu karczemną awanturę za takie traktowanie ubrania, a Margot nawet się nie skrzywiła... I ta przekąska... Zmiany, jakie zaszły w zachowaniu służby były bardzo miłe. Ale w takim samym stopniu zaskakujące...
- Gdyby panicz czegoś potrzebował, to proszę zadzwonić - powiedziała Margot, dygnęła ponownie i zniknęła.
Rozmyślając nad zmianami, jakie zaszły w domu ciotki Gwenn, spożył przekąskę, która była nader smaczna i mała tylko z nazwy.
A potem zaczął się szykować do wyjścia...

Odpowiadając uśmiechem na uśmiechy mijających go dziewczyn wędrował w stronę miejskiej rezydencji de Chenierów w kolejnym nowym, nader eleganckim, ubraniu. "Odpowiednim na wieczór", jak to określił Jean-Jacques. W jego butach można było się przeglądać, a gdyby na którymś z nich odważyłaby się siąść mucha, to z pewnością poślizgnęłaby się i złamała nogę.
Uśmiechnął się. Zarówno ciotka Gwenn jak i sir Roderic byliby z niego dumni, chociaż ta pierwsza z pewnością skrytykowałaby jego wybór broni. Ale nie miał zamiaru słuchać zapewnień Jean-Jacques'a, że szpada to tylko ozdoba i że nikt nikogo...
Żelazna zasada - broń to broń i jeśli się nią nosi, to trzeba umieć nią władać. A poza tym, byle szpada nie przebije solidnego pancerza i w prawdziwym starciu jest niewiele warta.

Nawet nie musiał pukać do drzwi. Widać go oczekiwano, bo drzwi otworzyły się, ledwo do nich podszedł. Siwy służący ukłonił się głęboko.
- Proszę za mną, monsieur - powiedział. - Pani zaraz przyjdzie...
Wnętrze saloniku, urządzone bardzo elegancko, wskazywało na typowo kobiecy gust. Witryny, serwantki i etażerki, a nawet kominek, zastawione były różnymi bibelotami - najczęściej figurkami z porcelany. Na szczęście fotele, a przynajmniej ten, w którym usiadł Eryk, były wygodne.
Co sprzyjało oczekiwaniu na panią de Chenier, której zdecydowanie obce było pojęcie punktualności.
Lekceważąc postawiony przed nim puchar z winem Eryk rozsiadł się wygodnie. Uzbroiwszy się w cierpliwość. I błogosławiąc w duchu sir Roderica, w służbie którego cierpliwości też się zdołał nauczyć.
Słysząc otwierane drzwi zerwał się na równe nogi. Ukłonił się uprzejmie wchodzącej kobiecie, równocześnie bacznym wzrokiem lustrując swą 'wieczorową' partnerkę.
Wdowa była ładnie zbudowaną, ciemną blondynką, nie wyglądającą na swoje "więcej niż trzydzieści lat". Miała ładne, ale dość ostre rysy twarzy i nieco zimne spojrzenie. Ubrana była w kreację, która raczej nie nadawała się na wieczorne spacery, zaś fryzura nie wyglądała na taką, której trzeba poświęcić zbyt wiele pracy.
"Co jej zajęło tyle czasu" - zdążył pomyśleć, zanim z ust wdowy po panu de Chenier padły zwięzłe i treściwe słowa.
Mrugnięciem okiem nie okazał ani radości, ani rozczarowania.
- Miło mi było panią poznać - powiedział uprzejmie. Nawet nie skłamał. Słowa pani de Chenier sprawiły mu dużo radości. Nawet myśl o tym, co powie ciotka, nie przygasiła tej radości.
Skłonił się uprzejmie, po czym odprowadził wzrokiem panią de Chenier.
"No proszę... Skąd ja to znam... Druga ciotunia..." - pomyślał. - "Pewnie dlatego pan de Chenier przedwcześnie opuścił ten ziemski padół."

Idąc za lokajem podążył w stronę wyjścia. Odpowiedź na jedno pytanie już znalazł - całą sprawę zapoczątkowali, do spółki, ciotka i pasierb. Po co - tego się dowie jutro, gdy rozzłoszczona ciotka wygarnie mu wszystko. Teraz miał inny problem - co zrobić z tak wspaniale zapowiadającym się wieczorem.
Stojąc już na ulicy rzucił okiem na bilety. Bardzo dobre miejsca... Jeśli nie najlepsze... Trudno by tam było się zjawić z panienką z 'Czerwonej Sukienki' u boku. Na takie ekscesy zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić. A nie znał nikogo, kto bez wahania skorzystałby z zaproszenia na ostatnią chwilę...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 26-09-2008 o 08:33.
Kerm jest offline