Tom po wejściu do pomieszczenia rzucił krótkie spojrzenie całemu gabinetowi. Ten, niewątpliwie był zadbany, lecz jakby śmieszył Sawyer’a. ”Po co komu telefon w tych czasach?” – myślał.
Po wysłuchaniu przemowy burmistrza odpowiedział.
-Nie, jednak pomysł z samochodem nie wypali… Myślę, że lepiej zaopatrzyć Indiańca w materiały wybuchowe, wysłać go do nich a potem wysadzić, gdy tylko przywita się z żoną.… - mówił, uśmiechając się głupio.
-Jednak jak zrobić to, żeby doszedł do nich i wybuchł przy nich a nie gdzieś na pustynii. – ciągnął.
Tu pozwolił sobie na chwilę przerwy i ruszył się po szklankę wody. Nalewając sobie po sam brzeg, odpowiedział jakby w zamyśleniu:
-Myślę, że gdybyśmy odpowiednio go naćpali, ucięli język i skierowali na wioskę Indiańców, to dałoby efekt.
-Co wy na to? – zapytał, wypijając wodę jednym łykiem.
Burmistrz jakby się zamyślił, by po chwili odpowiedzieć:
-Jestem pełen obaw, czy to aby na pewno będzie dobry pomysł. Jeśli Indianiec zawróci w naszym kierunku i wybuchnie przy nas? – pytał Toma wyzywającym tonem.
-Albo jeśli coś pójdzie nie tak i staniemy się mutantami?! – wrzeszczał.
Nerwy mu widocznie puściły, bo ruszył się po szklaneczkę whisky. Tom widząc, że burmistrz pije whisky, a on sam wodę, szybko nalał i sobie.
-Wszystko pójdzie dobrze. – rzekł John, wytrącając tych dwoje z zadumy.
Tom ciągle dolewał sobie whisky.
-Ale póki co nie mamy materiałów wybuchowych. – rzekł przyglądając się Alanowi.
-Gdzie możemy je zdobyć? – zapytał pytająco.
__________________ Idzie basista przez ulicę, patrzy a tam mur przed nim. Stoi przed nim i stoi, a wkrótce mur się rozwala... Jaki z tego morał? "Albo basista jest głupi albo niedorozwinięty." |