- Hurra, hurra, hurra! – Kejsi z wesołym piskiem wyskoczyła kilka metrów w górę, wywijając powietrzne piruety. – Jestem sobą, koniec z drzewem, koniec, koniec! Mogę chodzić, mogę mówić, mogę tańczyć, biegać, biegać, biegać!
Biegała wokół Waldorffa, chichocząc głośno.
- Barbak! – wesoło wskoczyła orkowi na barana. – Twoje symbole, twoje tatuaże, świecą, świeca, świecą! Widziałeś Lavendera?
Zeskoczyła i kilka razy okrążyła Raygiego.
- Jesteś, cieszę się, że jesteś!
Nie chciała wspominać o jego dziwnej ręce.
Kejsi cieszyła się, że są znowu wszyscy razem. Stanowili udaną drużynę. Mieli różne poglądy i różne plany wyznawali różne żywioły i różne siły wyższe, ale przecież tyle razem osiągnęli, tyle, tyle! Może poza Zakalcem. Kejsi mina zrzedła na widok Zakalca, ale nie wchodziła jej w drogę. Zjawia się na gotowe. Pewnie uwodziła biednego Thomasa. Biedny Thomas, wpadł w sidła demonów! Między młotem a kowadłem, między Astarothem a Zakalcem!
Kiedy niebo zrobiło się fioletowe Kejsi nastroszyła się i przykucnęła między Barbakiem a Waldorffem.
- Znowu!? - jęknęła. - Przecież przed chwilą Rith zginął, miał zginąć! Mówiłam, mówiłam!
Oczywiście, wszystko było winą tych fioletowych kulfonów, zakalców, kleksów po soku z czereśni, bakłażanów! Astaroth wcale nie zabił Ritha, zrobił z niego cień! To wszystko było jego grą, grą demonów, te wizje, obietnice, uśmieszki Veriona obiecanki cacanki. Zrobili to aby tamten świat uległ zagładzie! Zaś Rith nadal tu jest!
Kejsi nie zamierzała się poddawać.
- Almankh nie jest opętana w tym świecie, i przyjdzie nam z pomocą, czekajcie wy, fioletowe farfocle, przyjdzie, przyjdzie, przyjdzie! - ogłosiła bojowo fioletowemu niebu. - Nie boimy się was! Możecie nas ścigać, tępić, ale Biel nigdy nie wygasa, Światło nigdy nie gaśnie! Nie poddamy się!