Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2008, 12:02   #4
Vireless
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Pierwszy raz użył teleportuj kilkaset lat temu. Ten tu wydał mu się nawet przyjemny i skutki, jakie inni odczuwali jego nie dotyczyły. Te kilkaset lat odcisnęły na nim swoje piętno. Na każdym wolnym kawałku ciała gnieździły się zmarszczki oraz blizny. Pozostałe miejsce zajmowały różnego rodzaju runiczne tatuaże. Krasnolud wstał otrząsnął się i dał po twarzy na otrzeźwienie. Wyraźnie pomogło.
Razem z grupą starych przyjaciół oraz kilku nowymi, których jeszcze nie poznał stali naprzeciw... Veriona. Ulubieniec Almanach oznajmił im kilka prawd, według, których mieli tu żyć i wypełnić swoje misje. Nie słuchał go zbyt uważnie. Miał na myśli raczej to by jak najszybciej udać się w jakieś zarośla i ulżyć swemu pęcherzowi. Z ulgą przyjął hasło
– Idź siusiu...!

Gdy wrócił demoniczny odmieniec zostawił prezent. Fungrihmm nie zwykł marnować takich okazji. Wszakże to darmowe żarcie! W działaniu wyprzedziła go chimerka radośnie przyjmując rzeczywistość. Krasnolud kątem oka wyłowił postać Orka. Wyraźnie się odcinała od pozostałych swą posturą. Na jego widok uśmiechnął się i przypomniał, co się działo do tej pory i jak się poznali. Stwierdził, że dobrym pomysłem było by małe, co nieco. W bukłaku miał jakieś resztki spirytu zagrycha na drzewie a ognisko rozpalała właśnie Kejsi. Szybko znalazł kawałek kija na rożno, potem z drzewa zdjął podwójną porcję chabaniny i podszedł do ognia.
-Nie wiem jak ty, ale ja mam zamiar zjeść, co nieco.- Uśmiech pokazał stare i żółte już zęby, ale za to były wszystkie!- No i mam coś jeszcze w bukłaku – Pomachał do orka a potem spojrzał na resztę czy ktoś jeszcze prócz nich się chce przyłączyć

Ognisko płonęło z wesołymi iskrami. Rozsiewało wokół aromat jałowca i bezpieczeństwa. Wszystkich w zasięgu oświetlało ciepłym światłem. W jego promieniach odbijały się żeleźce topora bojowego Fungrihmm. Same stylisko miało około metra trzydziestu, czyli prawie tyle, co on sam. Głowica topora wyglądało w kształcie półksiężyca miała natomiast wielkość około trzech ćwierci metra. Wykonana była solidnie i masywnie. Na pewno nie była już na tyle ostra by można było się nie ogolić, ale przy swej masie musiała powodować ogromne wprost rany i na pewno dużo śmierci. Kiełbaska skwierczała na ogniu a tłuszcz z niej wytopiony na chwilę ukazał karła w pełnej okazałości. Wzrostu nie wysokiego, ale dumnego metra trzydziestu miał szerokości prawie tyle samo. Ubrany był skórzane spodnie i kubrak przepasany porządnym i ciężkim pasem z metalu. Tuż obok niego leżał płaszcz podróżny. Jego stan i wygląd wskazywał, że właściciel jest doświadczonym i potrafi się zatroszczyć o rzeczy użytkowe. Sam płaszcz był bezwzględnie ciepło i wodo szczelny. Taki stan rzeczy uzyskał przez wieloletnią impregnację piwem, dziegciem oraz kurzem i innymi substancjami nie powinno się wymieniać. Fungrihmm przejechał po kolorowej głowie i wystającym irokezie ciężką i wielką dłonią przypominającą bochenek chleba. Włosy od razu przybrały swój wcześniejszy wygląd i mieniły się kolorami całej tęczy. Broda natomiast była zapleciona w dziesiątki małych warkoczyków.

Zagryzł popił po ciele od razu rozeszło się uczucie ciepła oraz błogiej sytości. Choć raczej trzeba to opisać, jako zaspokojenie głodu. Spowodowało, że na chwilę zapomniał o tym, co było wcześniej. O walce z Rithem, umarł za szybko a jego pomysł na rozwiązanie zagadki spalił na panewce. Mógł dać się za swoje przekonanie pokroić, ale ono okazało się zwodnicze. Tak samo jak i jego życie, jako kapłana. Całą swoją historię opierał na wierze i próbie wyrównania rachunku. Odkąd umarł a jego duszą zawładnął Rith miał jeden cel. Pamiętał jak dziś, gdy obudził się po raz pierwszy we fioletowych mgłach. Nie mógł się odnaleźć. Tu nie było magii a i starzy bogowie nie byli czczeni z należytym im szacunkiem.
W między czasie Kejsi przypomniała tę najnowszą historię. Fungrihmm odciął się od nich. On już miał swój cel. Musiał doznać zbawienia i odpokutować swoje winy. Całe jego życie to nieustanna pokuta zakłócona wahaniami oraz momentami wybuchu wiary. Dla siebie i wszystkich wokół nie był przykładem prawdziwego kapłana z ich kanonu. Teraz już nie mógł do tego wrócić. Został zabójcą i jego los został już zdeterminowany. Pytanie ile wcześniej zdąży zrobić by odbudować swoje imię. Krasnoludy na punkcie honoru były absolutnymi świrami. Mało, kto ich potrafił zrozumieć. W tym gronie tylko zielony Ork wiedział jak wielka przemiana zaszła w nim. W końcu został jego spamiętywaczem.

-Kejsi w jednym masz rację. Tacy Jak My dopilnują odpowiedniego statusu bieli w tym i w każdym innym wymiarze. Naszym działaniom będzie sprzyjać Almakh, Levander, Moradine i każdy inny z naszych patronów. Nie może być tak, że tylko bakłażany zawsze wygrywają. Nie prawda jest to, co mówił Astarotha, że biel to tylko by maskować porażki. Biel jest po to by dodać smaku zwycięstwa! – Dwarf tak się podpalił swą przemową, że aż stanął na pełnych nogach i w górę podniósł swoją wielką księżycówę. Łapała każdy promień ogniska oraz gwiazd i oddawała wokół zwielokrotnionym echem zwiastując duże czyny.

Sama przemowa nie była długa zakończyła się po tym jak oko krasnoluda zostało zaatakowane przez długaśny patyk. Tylko dzięki jego refleksowi udało się uniknąć nieszczęścia
-Zielony coś ty na głowę upadł? Wędkę Se kupiłeś na ryby idziesz weź ten patyk, bo mi oko wykoleisz!
 
Vireless jest offline