Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2008, 12:49   #5
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Barbak był orkiem. To było kwestią bezsporną. Każdy kto go zobaczył, nie mógł nie zauważyć tak oczywistej kwestii. Gabarytowo przedstawiał się tak jak zazwyczaj przedstawiają się orki. Grubo ponad dwa metry wzrostu, grubo ponad 140 kg wagi. Zbudowany tak jak na wojownika przystało, to znaczy raczej z mięśni niż z tłuszczu. To karłowskiego modelu „małego pancernika” było mu daleko, ale mógł zawsze powiedzieć o sobie, że jest dobrze zbudowany. Jego zieloną skórę pokrywało ubranie podróżne. Nic szczególnego, ot szaty, których głównym zadaniem było nie ograniczanie ruchów właściciela. Przez pierś przeciągnięty był bandolier ze sztyletami, przedmiot niestety konieczny w czasach takich jak dzisiejsze. Na plecach Ork nosił coś co wyglądało prawie tak samo dziwnie jak sam zielonoskóry. Barbak na plecach nosił łuk, czy może też łuczysko. Broń zdecydowanie przerastała go w wysokości (i to o dobre pół metra), mimo iż był to łamaniec, składający się głównie z kompozytów drewna i zwierzęcych ścięgien jego rozmiary były powalające. Był on też bronią szalenie mało praktyczną dla każdego człowieka. Ludzie po prostu mieli za krótkie ręce aby sprawnie tę broń napiąć. Barbak jednak, na chwałę Palladine nie był człowiekiem. Był orkiem, a budowa orków charakteryzowała się tym, iż mieli zdecydowanie dłuższe rączki (sięgały zazwyczaj w okolice kolan). Dzięki takiej budowie broń była wprost stworzona dla Barbka, i niezwykle zabójcza dla jego wrogów. Łuk tak jak i cały arsenał orka był oznaczony symbolami smoka wpisanego w okrąg. Na łuku dodatkowo wydrapano koślawymi runami „MALEŃSTWO”. Na prawym, zielonym udzie spoczywał kołczan. Zawierał on amunicje do Maleństwa. Pociski swymi rozmiarami przypominały raczej pila, czy małe włócznie niż zwykłe strzały, pełniły jednak zdecydowanie funkcje amunicji.

W zielonoskórym zaszły pewne zmiany od ostatniego spotkania z jego przyjaciółmi, od ostatniego spotkania z Palladine. Bóg wskazał orkowi nową drogę jaką ten zaczął podążać. Barbak miał czas na pewne refleksje i przemyślenia nad własnym istnieniem. Zrozumiał, że było w nim zdecydowanie za dużo agresji i cech charakteru jakie odziedziczył wraz ze swą krwią. Teraz gdy otrzymał on błogosławieństwo Palladine, i gdy mógł określać się mianem jego rycerza, mianem Palladyna starał się zwalczać w sobie wszelkie niedociągnięcia związane ze swym charakterem... związane ze swymi słabościami. Pamiętał jakby to było wczoraj swoją walkę z Rithem, pamiętał jak szał bojowy, w jaki wpadł zaślepił w nim wszystko co było w jakikolwiek sposób związane z logiką i zasadami zdrowego rozsądku... zastanawiał się każdego dnia czy gdyby zachował się inaczej jego przyjaciele musieli by tyle wycierpieć.

Ale stało się. Walczył z Rithem i jakby na to nie patrzeć w znaczący sposób przyczynił się do jego upadku. Wraz z Fungrimmem, Kejsi, Thomasem,. Ast’em i Tev’em, wraz ze swymi przyjaciółmi i Drow’im porucznikiem pokonał chyba największego wroga jakiego do tej pory znalazł na swej drodze. Dzięki wzajemnemu zaufaniu, wzajemnej pomocy, dzięki czemuś, czego chyba nie do końca byli świadomi pokonali Pana Mgieł. I teraz byli właśnie w tym miejscu... wszyscy. To cieszyło zielone serce.

Gorzej było, że nie byli jedynie we własnym gronie. Orkowi nie przeszkadzało kilka nowych twarzy jakie się pojawiły. Bardziej przeszkadzało mu towarzystwo Veriona. Demon, był już znany Barbakowi, i jak łatwo się domyśleć Ork nie żywił specjalnie ciepłych uczyć wobec niego. Nie krył się z tym wcale. Stał z zaplecionymi rękoma, w pozycji jaką doskonale znali jego przyjaciele. W pozycji z jakiej w każdej chwili mógł zaatakować, w pozycji w której zawsze mógłby się bronić gdyby zaszła taka potrzeba.

Nie czuł się zbyt dobrze, Verion przed kilkoma chwilami w sposób chamski teleportował ich w to miejsce. W żołądku flaki urządzały sobie wesołe miasteczko, powodując iż Ork stawał się jeszcze bardziej zielony niż zazwyczaj. Przymknął oczy, zanucił cicho:

There’s another World in side of me,
That you may never see.
Ther’re secrets in this life
that I can’t hide.

But somewhere in this darknes
There’s life that i can’t find....
Maybe it’s too far away,
Maybe I’m just blind......

Verion w tym czasie coś gadał, dawał jakieś mapki, coś tam biadolił... w końcu przemówił do niego.
- Żadnego wybijania zębów! – Demon warknął Barbakowi w twarz, śmierdziało mu z pyska.
– Ale o co chodzi? Zapytał niewinnie Ork. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Demon zniknął, na iście demonią modłę. Nic to. Barbak postanowił się tym nie przejmować.

Potem usłyszał to czego, jego umęczona dusza nie słyszała już dość dawno i co bardzo, ale to naprawdę bardzo ucieszyło jego serce.
-Nie wiem jak ty, ale ja mam zamiar zjeść, co nieco, no i mam coś jeszcze w bukłaku.
Oczy orka zaświeciły się do przyjaciela. Nie tylko ze względu na proponowane jadło i spirytus, ale także ze względu na to wszystko co pozostawili już za sobą. Ze względu na te złe i dobre dni jakie już minęły.
- Dobra gorzałka zmarnować się nie może. Ork przyjął naczynie. Spojrzał z pewną obawą w niebo. To trwało jednak tylko chwilę. Pociągnął sowicie z naczynia, a gdy skończył całej okolicy obwieścił to gromkim beknięciem. Beknięciem, które mogło by iść w szranki z nie jednym gromem.

- Pozdrowieni bądźcie w imieniu Palladine przyjaciele! Stwierdził pewnie Ork. – Pozdrowieni bądźcie i Wy! Ork skierował swą facjatę w kierunku nieznajomych. Jam jest Barbak, syn Zerrat’hul’a do Waszych usług. Ork wykonał ukłon. Machając przy tym krasnoludowi łukiem przed oczyma.
-Zielony coś ty na głowę upadł? Wędkę Se kupiłeś na ryby idziesz weź ten patyk, bo mi oko wykoleisz!
- Na ryby nie, Ale może na przykład wykolę Ci oko. Daj no tej kiełbaski.
Ork niezgrabnie złapał podany mu patyk i uważał by kawałek mięsa nie spadł na ziemie.
Gdy wzrok Barbaka omiatał towarzyszy, zatrzymał się na chwile na Drow’ie. Zielone pięści delikatnie się zacisnęły i rozluźniły.. i tak kilka razy. Jednak poza tym nie stało się nic innego.


Okrutnie sobie z nas żartują Bogowie. Palladine, dlaczego znowu stawiasz mi na drodze tego niegodziwca?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline