Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2008, 23:41   #1
Terrapodian
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
[Storytelling] Fantasmagoria

Wydaje mi się, że widzę...
Gdzie? Oczyma duszy mojej.

~W. Shakespear "Hamlet"

Piątek, 15 sierpnia 2008 r., południe

Doktor Hieronim Mergoff siedział w przedziale pociągu i czytał gazetę. Był to stary, polski dziennik, który znalazł gdzieś w swoich rzeczach. Musiał odświeżyć sobie pamięć o tym trudnym języku. Nie mówił nim od wielu lat. Pociąg po chwili stanął, a bagaże psychiatry niebezpiecznie zadygotały nad jego głową. Zatrzymał się na stacji w Katowicach. Już wkrótce będzie w Krakowie. Czekało go męczące życie, pełne nocowania w hotelach i żmudnych poszukiwań odpowiednich obiektów do badań. Chęć odkrycia zakamarków ludzkiej psychiki była dla Mergoffa warta poświęceń. Jeśli mu się uda, to odkryje skuteczny sposób na leczenie wielu chorób psychicznych. Robi to dla innych... i dla własnej satysfakcji.

Nowy dzień wstał dla Marka Dobrzańskiego. Czy spał? Marzył? Myślał o nowych obrazach? W każdym razie tego ciepłego, sierpniowego południa, zadzwonił do niego telefon. Dzwonił bardzo krótko, był to właściwie chwilowy sygnał. Wystarczy, aby zirytować normalnego człowieka, a więc łatwo sobie wyobrazić jaki zamęt wzbudził w głowie biednego artysty. To wydarzenie mogłoby zostać zignorowane, gdyby nie jeden fakt - taka sytuacja powtarzała się od dwóch tygodni w tym samym momencie. Można nawet powiedzieć, iż Dobrzański oczekiwał kolejnego, irytującego sygnału. Jednak w ten ciepły, sierpniowy dzień stało się coś jeszcze. Ktoś przez szparę pod drzwiami wsunął karteczkę z lakonicznym tekstem; "Czekaj przed domem. Zaraz przybędę". Kaligrafia przypominała dzieło kobiecej ręki, ale pozory mogą mylić. Co w takiej sytuacji zrobi Marek?

Zielona polana, która rozciągała się aż po widnokrąg, była zakryta mgłą. Gdzieś w oddali majaczyły cieniste drzewa iglaste. Wiedziałeś, że już kiedyś byłeś w tym miejscu, ale co to? Przez łąkę biegnie samotny jeleń. Utyka, ma prawdopodobnie złamaną nogę. Tuż za nim biegnie siwy, zarośnięty staruch. On również kuleje, ale jest nieporównywalnie szybszy od zwierzęcia. W końcu dopada go, rzuca się na szyję i wgryza. Obryzguje trawę krwią, a następnie spogląda łakomie na ciebie... Obraz tego snu towarzyszył Bazyliemu Adamczukowi nawet po przebudzeniu. Będąc w pracy, jego myśli wciąż wędrowały do wydarzeń w tym śnie. Nawet jego szef to zauważył.
- Słuchaj, eee... pracujesz już dość długo... - postura Bazyla wyraźnie rozpraszała uwagę właściciela restauracji. - Weź sobie urlop na... hmm... kilka dni. Wrócisz w następny czwartek. Ostatnio nie mamy dużego ruchu... - kłamał, ludzi było więcej niż zwykle.
Szef przyglądał mu się, czekając na odpowiedź. Przed oczyma Bazylego stanął ponownie samotny jeleń, ale pracodawca chciał znać jego zdanie.

Jak bardzo pusty może być dom - to wie tylko Piotr Pruszyński. Samotny, pozostawiony na pastwę własnych myśli. To byłby kolejny dzień pustki, gdyby nie ten chłopiec. Piotr siedział wówczas w fotelu, gdy nagle zza jego pleców rozległ się głos;
- Przepraszam pana.
Pruszyński mimowolnie podskoczył i odwrócił się, aby zlokalizować źródło dźwięku. Był to mały chłopiec w wieku około ośmiu lat. Miał dłuższe włosy barwy słomy i głębokie niebieskie oczy. W ręce trzymał kartkę papieru i pudełko z kredkami.
- Czy może mi pan narysować BARANKA? - wyszeptał. - Przepraszam, że wszedłem bez pytania, ale siedział tu pan tak sam, smutny... - dodał szybko.
Głosik miał cichutki i było w nim coś... kojącego.

Patryk Panek zasnął we własnym łóżku, a obudził się w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu. Przypominało trumnę, ale było metalowe i zbudowane na kształt prostopadłościanu. Chirurg znajdował się w bagażniku samochodowym, w dodatku w trakcie jazdy. Ręce i nogi miał związane, usta zalepione. W końcu pojazd zatrzymał się. Klapa bagażnika została otworzona, a Patryk chwilowo oślepł od błysku światła. Ktoś wydarł go brutalnie, po czym rzucił na ziemię. Następnie zaciągnął w jakieś miejsce. Gdy Panek otworzył oczy, zobaczył czyiś dom, a przed sobą małego szczeniaczka rasy golden retriever. Wówczas stanęło przed nim dwóch drabów i jeden wysoki, łysy jegomość o fizjognomii sępa. Zdarł mu z ust taśmę izolacyjną, wskazał na lodówkę, po czym rzekł;
- Tam jest żarcie dla ciebie i dla psa - po chwili dodał. - Pies przed tobą, to twoja przepustka do dalszego życia. Masz się nim zaopiekować. Za tydzień wrócę i jeśli pies będzie... niedysponowany, to zginiesz w niewysłowionych mękach. Ucieczka też ci nic nie da. Zawsze cię znajdziemy.
Jeden z drabów przeciął więzy na rękach porwanego. Mężczyźni wyszli, a ich przywódca rzucił jeszcze;
- Jebany morderca...
Pies leżał przed tobą. Pysk położył na łapach i obserwował uważnie Patryka Panka.

Telewizor musiał być włączony, gdyż w momencie wejścia do pokoju, Mateusz Głowacki zobaczył program, w którym walczyły dwa psy. Rudy po chwili walki z szarym, wyraźnie starszym psem, pokonał rywala. W tym momencie telewizor się wyłączył. Głowacki przypomniał sobie o prawdopodobnym braku prądu w tych okolicach. Jednak w domu rozległ się dźwięk skrzypiec. Czyżby to znowu były echa przeszłości? Wtem do pokoju wszedł... starszy ksiądz. Miał zamknięte oczy i powoli poruszał smyczkiem po skrzypcach. Przystanął, otworzył oczy, zdziwił się mocno, po czym przestraszony odrzucił skrzypce i wybiegł przez drzwi wejściowe. Instrument rozpadł się, wydając żałosny brzęk. Kim był ten ksiądz z sowimi oczami?
 
Terrapodian jest offline