Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2008, 19:13   #4
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Lato było cholernie gorące tego roku… nie żeby pogoda była normalna, bo po Wojnie nic nie było normalne… nic nie było takie samo. Zagłada zmieniła wszystko… nawet pogodę… o tej porze roku przed wojną bagna Everglades były tak przypieczone suszą, że jedna zapałka mogła załatwić dni ciężkiej pracy strażakom z całego Półwyspu… a teraz? Przeklęty upał osiągał 40 stopni Celsjusza w cieniu…a wilgotność powietrza była tak wysoka, że żar dosłownie rozdymał płuca… Płuca każdego frajera, który nie pochodził z Florydy… a Tim był tak cholernie rdzennym mieszkańcem tych okolic jak pieprzone aligatory.

Na targu w Stalket za dość przyzwoite gamble opchnął skóry upolowanych Megatorów… a teraz w pokrowcu na plecach tkwił lśniący nowością karabin. Musiał przyznać, że kosztował go dwa miesiące uganiania się za gadzinami po Everglades… ale M 24 z wojskowych zapasów był wart swojej ceny… a dobra broń w jego zawodzie to podstawa… polowanie na bestie (niektórzy ludzie u Tima także podpadali pod tę kategorię) wymagało solidnego sprzętu… i umiejętności. O uszy obiła mu się także wieść, że jakiś cwaniaczek podając się za lekarza wyruchał nieźle miejscowych spylając im podrobione leki i dragi… zamiast spodziewanych medykamentów opchnął im M&M i zabarwioną na żółto mąkę… miasteczko wrzało. Nie mógł jednak uwierzyć w to, że dwaj kierowcy F.I.S.T – u, także dali się obrobić łachudrze… „pewnie jakieś plotki, De Aviles nie zatrudnia przecież byle kogo, a już na pewno nie kogoś kto daje się kleszczyć byle pacanowi”. F.I.S.T to przecież największa i w zasadzie jedyna firma transportowa na całym Półwyspie… ponoć podczas wojny kierowcy tej spedycji dobrali się do magazynów firmowych, wchodząc w posiadanie potężnej ilości gambli w ciekawych towarach. Teraz ich ciężarówki przemierzały to co zostało z dróg Florydy… trudniąc się transportem towarów, ludzi i .. informacji. Dobry kierowca, monter czy kurier mógł nieźle u nich zarobić.

Mała wioska niedaleko Key Stone Heights, szumnie nazywająca się Green Water, była typową powojenną osadą, którą można było opisać trzema słowami: „syf, kiła i mogiła”. Wioska była zbiorowiskiem prowizorycznych chatek, skleconych z drewna, płyt stalowej blachy, błota, liści palmowych i czego tam jeszcze znaleźli pod ręką. W tych okolicach nie opłacało się budować trwalszych budowli… bo częste tornada po prostu regularnie je niszczyły. Wyjątkiem był stary hotelik – knajpa, prężąca dumnie drewniane odrzwia na środku osady. „Normalnie, kurwa centrum kulturalne…” - z ironią pomyślał przekraczając próg spelunki.

Wystrój knajpy miło go zaskoczył… nie było wszędobylskiego brudu i smrodu… może nie przypominało to Grand Hotelu, ale było całkiem przyzwoicie. Ławy były czyste… a ściany świeżo pobielone gaszonym wapnem… wnętrze było jasne… „zbyt jasne…” – pomyślał zawiedziony, w takich miejscach ciężko było sprawić by ludzie zauważali Cię jakby mniej. Pyton nie lubił być zauważany… przynajmniej przez niektórych i niezbyt często.

Dwie paczki przedwojennych fajek wystarczyły by dostać coś do żarcia. Zajął miejsce przy tylnym wyjściu, ale tak by przez rozwartą okiennice mieć pogląd na podwórzec knajpki. Po chwili zgrabna, opalona dziewczyna przyniosła mu posiłek składający się z gotowanych kolb kukurydzy i mięsa, w którym Tim rozpoznawał wieprzowinę, przynajmniej taką miał nadzieję. Zagryzł kilka razy po czym wyjął z małego zasobnika przy pasie małe pudełeczko z tabletkami. Połknął dwie zapijając wodą z manierki – zawsze pił tylko sprawdzone trunki, a ostatnio jego nadwyrężone nerki dawały mu o sobie znać. Miał szczęście, że lekarstwa były w miarę dostępne…


Kończył posiłek kiedy przysiadł się do niego, a raczej zwalił ciężko na ławę facet w kapeluszu ozdobionym zębami aligatora… Jack, właściciel zajazdu i były tropiciel, jeden z Megatorów urwał mu nogę, od tego czasu był skazany na prowadzenie tej budy…

– Wiesz, nie będę owijał w bawełnę – widzę, że jesteś tropicielem, a za dorwanie tego małego dupka my i kilka okolicznych mieścin ściepnęło się na całkiem sporą sumkę. Ja już nie jestem w stanie ruszyć w pościg, a Stalkerzy z Titusa się w takie rzeczy nie bawią. – facet bez prezentacji przeszedł od razu do rzeczy. Tim chwilkę lustrował wzrokiem swojego rozmówcę, potem odezwał się:

- Słyszałem, że nieźle namieszał w okolicy, musi być dobry skoro złoił dupę takim cwaniaczkom jak Ci od karawan? Kilku tutejszych też zrobił w konia…

- Możemy dać Ci sprzęt i suchy prowiant na podróż, oraz namiary na kolesia z FISTu, który miał z do czynienia grubasem. – Tamten kontynuował. - Za zwrot, albo lepiej zwrot i rekompensatę krzywd, będziesz miał wdzięczność i gamble ludzi stąd po Titusa i Sait Augustine. Choć młotki De Avilesa nie chcą się w ogóle przyznać, że dały się wyrolować. Chłopaki z Orlando też pewnie coś dorzuca od siebie. Co Ty na to?

- Hmm… aktualnie nie mam roboty, sezon na aligatory też się kończy, może to będzie dobra okazja by wypróbować moją nową spluwę? – zaśmiał się pod nosem. – Ale żarty na bok, powiedzmy, że się zgadzam? Co dokładnie możecie mi zaoferować? Na pewno potrzebuję lekarstw i żarcia… co jeszcze dorzucicie? – dokończył rzeczowym głosem.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline