Garrem nagle stracił apetyt i nerwowo odtrącił tacę z pożywieniem. Światło w świątyni zostało zaciemnione, co dotychczas zdarzało się bardzo rzadko - lub nigdy. Najgorsze było to, że fałszywe alarmy w takich miejscach jak Świątynia po prostu się zdarzały. W sercu bothanina zaczęło rosnąć to bliskie mu uczcie, które tak znienawidził - strach. Co jest u licha! Mam nadzieję, że to nie powtórka sprzed kilku miesięcy.
W tym momencie do sali zaczęli wchodzić Jedi. Padawani, rycerze, instruktorzy... Zupełnie dziwne miejsce na zbiórkę. Wówczas usłyszał ten dźwięk, który rozpoznałby nawet we śnie. Basowy, ciągły. Garrem wstał i powiedział do siebie, ale dość głośno, aby mogli go usłyszeć pobliscy Jedi;
- To Venator! Jestem pewien... Venator!
Po chwili ujrzał przez okno, to na co czekał. Piękny statek, ale... co on tu robi? Może wygraliśmy wojnę? - przemknęło przez myśl technikowi i stanowiło wynik ostatnich plotek o schwytaniu Grievousa. Dojrzał jeszcze te niewielkie, ale szybkie kanonierki, które za zadanie miały strzec Świątyni przed ewentualnym atakiem. Same zresztą były dość skuteczne, aby być wykorzystywane w walkach podczas Wojen Klonów. To że wysłano je teraz bez zapowiedzi, mogło być działaniem prewencyjnym przed jakimś atakiem. W głowie kłębiło się zbyt wiele pytań.
Garrem podszedł do pobliskiego okna i wpatrywał się w oświetlone statki, po czym zwrócił się w stronę Jedi;
- Kto mi wyjaśni, CO okręty wojenne robią nad naszą świątynią?
Osobiście nie chciał znać odpowiedzi, ale strach w sercu wciąż rósł. Chciał, aby któryś z Jedi powiedział, że to tylko trening, albo wygraliśmy wojnę. Gdzieś w głębi jednak wiedział, iż prawda może być dużo straszniejsza. |