WÄ…tek: Brionne (warhammer)
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2008, 23:45   #67
MigdaelETher
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Marianne przez całą drogę do domu Oskara i Beatrycze nie odezwała się ani słowem, tylko zerkała ukradkiem na mężczyznę idącego u jej boku. Dziewczyna zachodziła w głowę w co właśnie się wplątała, bo na uratowaniu tyłka temu obdartusowi z pewnością ta przygoda się nie miała się skończyć. Podły humor nie opuścił jej nawet na widok twarzy przyjaciół i kubka słynnego grzańca Beatrycze. Marianne kopniakiem posłała niski drewniany zydel pod ścianę. Usiadła w kącie, pociągnęła łyk gorącego napitku i powiodła wzrokiem po zgromadzonych, siląc się na zrozumienie całej tej pogmatwanej sytuacji. Wino działało kojąco, korzenny zapach przywodził na myśl odległe egzotyczne krainy. Marienne oczami wyobraźni widziała kupiecką karawanę, śniady chłopak poganiał juczne muły, na niebie świeciło słońce. Dziewczyn uśmiechnęła się łagodnie.

- …Małej Rosette…- znajoma nazwa oderwała Marienne od smakowania przedniego trunku i śnienia na jawie o ogorzałych, muskularnych mężczyznach. Akurat w samą porę by dostrzec niewymowny grymas, jaki pannica zrobiła w jej kierunku. Barbarzynka odstawiła kubek na podłogę , wyciągnęła nóż z pochwy przy pasku i ostentacyjnie zaczęła się nim bawić, spoglądając groźnie na dziewczynkę.

Po krótkiej wymianie zdań uratowany przez nią obwieś opuścił dom Oskara i Beatrycze, Marianne podeszła do okna i śledziła potężną sylwetkę Petera, aż zniknął za węgłem najbliższej kamienicy. Skoro nie poprosił jej by mu towarzyszyła, nie zamierzała pchać się nigdzie na siłę i tak miała kilka spraw do załatwienia w mieście. Przydałoby się kupić nowy kaftan i rozejrzeć za jakimś doraźnym zajęciem. Pieniądze w końcu nie biorą się znikąd, a skromne oszczędności Marianne ostatnio znacznie się uszczupliły. W sumie po zakupie nowego kaftana, sakiewka zostanie pusta. Dziewczyna przeklęła szpetnie pod nosem.

- Chyba nie jestem wam tu potrzebna. Rozprostuję trochę nogi i przejdę się do miasta. Muszę się rozejrzeć, może ktoś potrzebuje obstawy wojownika do konwoju, albo trzeba komuś pomóc odzyskać jakieś długi…ehhhh…- sapnęła z dezaprobatą – cóż bez pracy nie ma kołaczy… a niedługo nie będzie nawet suchego chleba.

Uściskała przyjaciół i ruszyła w kierunku rynku. Jej myśli przez całą drogę krążyły w koło Pertera, bo tak miała na imię obdartus, którego wyrwała z łap kapłanów Mannana. Głupia sprawa, ale miała jakieś złe przeczucie. Mężczyzna taki jak on, nie potrafił się trzymać z dala od kłopotów. Może lepiej się nim zainteresować zawczasu, żeby oszczędzić Oskarowi zachodu i ponownego proszenia ją o pomoc w wyciągnięciu go z kolejnych tarapatów. Mimowolnie skierowała swoje kroki w kierunku „Małej Rosetty „ Jeszcze zanim wyszła na niewielki podwórzec przed karczmą usłyszała krzyki, koło niej przebiegł karny oddział gwardzistów miejskich.

- Na prącie Slaanesha… a żeby was… - spodziewała się kłopotów,ale najwyżej jakiejś bójki w karczmie, ale nie walk ulicznych z udziałem wojska i gwardii.

Barbarzynka myślała gorączkowo, czas uciekał. Z bezpiecznej odległości obserwowała, poczynania stróżów prawa. Pomysł na który wpadła był ryzykowny, ale miał szanse powodzenia o ile zacny pan Peter nie leżał gdzieś na podłodze Rosetty powalony czyimś krzepkim ramieniem, bądź podręcznym elementem wyposażenia wnętrza jak krzesło lub wyrwana z ławy deska. Dziewczyna sięgnęła do zwieszonej przy pasku sakiewki, hubka i krzesiwo były na swoim miejscu. Bacząc by nikt jej nie zauważył, co w panującym w koło rozgardiaszu nie było zbyt trudne, przemknęła w głąb ciemnego zaułka. Z pod kaftana wyciągnęła niewielką, płaską buteleczkę. Wyciągnęła zębami korek i pociągnęła łyk zielonkawego płynu. Wykrzywiła buzię w okropnym grymasie.

- Takie marnotrawstwo… gdzie ja teraz dostanę taką przednia krasnoludzką gorzałkę… - mamrotała do siebie, układając na swoim łosiowym kaftanie stos ze starych desek i szmat, które ktoś porzucił w zaułku.

Marianne skropiła znalezione gałgany wódką i powciskała je między drewno, żeby szybciej się zapaliło. Reszta alkoholu wylała na ścianę nad przygotowanym na prędce ogniskiem. Ręce jej się trzęsły, kiedy pocierała hubkę o krzesiwo. Jasna iska spadła na polany gorzałką stos. Płomienie z trzaskiem wystrzeliły w górę, języki ognia zaczęły lizać drewnianą ścianę budynku.




Dziewczyna pędem ruszyła przed siebie. Kiedy wypadła z zaułku unosiły się już za nią kłęby dymu.

- Pali się! Ludzie pali się!!! – krzyknęła na całe gardło.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywajÄ…ca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 16-06-2008 o 14:27.
MigdaelETher jest offline