Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2008, 00:29   #39
wojto16
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Trudno było powiedzieć, co się z nim działo. Od czasu, kiedy opuścili Mauer czuł się naprawdę dziwnie. Nieoczekiwane spotkanie z Johnem powinno go ucieszyć. Nie ucieszyło. Niedawno uciął sobie krótką drzemkę, ale wciąż był zmęczony. Ten dziwny stan wciąż trwał i nie opuszczał go nawet wtedy, gdy podeszła do niego dziewczyna. Tą dziewczyną była poznana wcześniej Yseult Stein. Siłą wyciągnęła go na parkiet i zaczęła tańczyć. Nie miał siły żeby jej się sprzeciwiać. Westchnął i odtańczył z nią jeden taniec. W trakcie złowił kątem oka nieprzychylne (i nietrzeźwe) spojrzenia kilku biesiadników. Nie potrafił dociec przyczyny takiego wzroku. Szybko przestał o tym myśleć skupiając się na tańcu. Mając na względzie swój obecny stan był niemal pewien, że potknie się i na tym cały taniec się skończy. Rzeczywiście zdarzyło mu się kilka drobnych potknięć, które byłyby ledwo zauważalne dla większości ludzi. Jednak był stale obserwowany przez tych kilku facetów, którzy zapewne zlustrowali każde najmniejsze potknięcie. Te spojrzenia drażniły go coraz bardziej powodując przemożną chęć wyjścia z sali. Zrozumiał, że Yseult właściwie tylko się nim bawiła zapewne wcześniej zakładając się, że go uwiedzie. Później tylko małe bara-bara, a później żegnaj frajerze. Nie trudno było rozgryźć, jakiego typu jest kobietą. I takiego właśnie typu kobiet nie lubił. Ponadto bił od niej silny odór alkoholu, który nie pozostawiał złudzeń, co do tego, że jest wpół świadoma tego, co robi. Nie należał do typu mężczyzn, którzy wykorzystują kobietę w każdej nadarzającej się sytuacji. Gdy taniec się zakończył skłonił się lekko wykonując coś na kształt parodii ukłonu.
- Dziękuję za taniec. Jednakże zmęczony jestem i nie mam ochoty do dalszej zabawy. Proszę mi wybaczyć. Idę się położyć.
Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem, nawet nie oglądając się za siebie, opuścił salę. Po opuszczeniu sali, kiedy głośna muzyka poczęła niknąć w oddali poczuł się już znacznie lepiej. Najwyraźniej przyczyną tych objawów były liczne dziwaczne wydarzenia tego dnia i krótki odpoczynek. Resztę nocy wolał spędzić w łóżku licząc na to, że jego stan się poprawi. Na wieczór miał do załatwienia jeszcze tylko jedną istotną sprawę. Udało mu się znaleźć pokój z małym okienkiem na zewnątrz. Wokół panowała całkowita cisza. Z oddali dochodziły tylko ledwie słyszalne odgłosy muzyki. Uklęknął na twardej niczym skała powierzchni, z kieszeni wyjął łańcuszek z małym, pozłacanym krzyżykiem uwieczniającym Mękę Pańską. Łańcuszek ścisnął w jednej dłoni drugą wykonując znak krzyża, po czym złożył dłonie i cichym głosem przemówił:

Ojcze nasz, któryś jest w niebie,
Święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje,
Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi.
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj,
I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom,
I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode Złego,
Amen

Modlitwę zakończył ponownie wykonując znak krzyża. Wstał otrzepując kolana, schował krzyżyk z powrotem do kieszeni a następnie udał się na spoczynek. Po chwili zastanowienia wyjął krzyżyk z kieszeni i zawiesił go na szyi ukrywając go pod bluzą. Runąwszy na łóżko zasnął niemal natychmiast. Nie nawiedziły go żadne sny.

Mimo tego, że położył się spać dość późno wstał wczesnym rankiem. Zaraz po przebudzeniu tylko bezmyślnie wiercił się w łóżku nie potrafiąc zmusić siebie do ponownego zaśnięcia. Wreszcie czuł się znacznie lepiej. Powrócił również jego humor i wigor, który nie opuścił go przez cały dzień spędzony w zatęchłym bunkrze. Poprzedniego dnia czuł się w tym miejscu jak w więzieniu. Teraz jednak zrozumiał, że to najprawdopodobniej najbezpieczniejsze miejsce, do jakiego mógł trafić. Oczywiście pozostawało nim na razie. Nie miał żadnych wątpliwości, co do tego, że bunkier nie utrzyma swej pozycji przez długi czas. Tak samo było oczywiste, że jeszcze mniej czasu w tym miejscu pobędzie. Mimo zapewniania rzadko spotykanego w tych czasach bezpieczeństwa nie miał zamiaru przebywać tu wiecznie. Tym bardziej cieszyło go spotkanie z Barkiem. Wciąż miał o nim bardzo nieprzychylne zdanie, lecz nie miał innego wyboru jak tylko się z nim zasymilować. W drodze do jego biura, w której towarzyszyli mu znajomi poznani wczoraj minęła go czarnowłosa kobieta, która (sądząc po jej twarzy) właśnie próbowała się zasymilować z Barkiem. Sądził, że Yseult zapomniała podobnie jak pozostali o wczorajszym zajściu. Nie wiedział na ile ta nadzieja była płonna choć i tak starał się unikać jej wzroku patrząc cały czas przed siebie. Bark tym razem ustroił się w miarę normalny strój. Wygłosił im przydługą przemowę na temat ich wyjazdu do Świebodzina i paru innych spraw. Najbardziej w tej przemowie zaskoczyło go to, że potrafił mówić tak długo bez złapania oddechu ani niczego do picia. Bark jak mało, kto nadawał się na polityka albo innego mówcę. Uśmiechnął się lekko, kiedy nakazano im udawać chrześcijan w obliczu „krzyżowców” (jak sam ich nazwał). Bark próbował też zaskoczyć ich znajomością angielskiego poprzez liczne angielskie wtrącenia w przemowie. Wtrącenia były sztuczne i wciskane na siłę. Zaraz po wyjściu z biura Frank też pochwalił się doskonałą znajomością angielskiego poprzez słowo „Motherfucker”. Minęli się tym razem z blondynką zmierzającą do Barka zapewne również w celu „zasymilowania się”. Na zewnątrz napotkał nikogo innego jak swojego znajomego Johna Sainta. John również pochwalił się niesamowitymi wręcz umiejętnościami w kwestii długich przemów, choć w tym polu wciąż szans na rywalizację z Barkiem nie miał. John przekazał im kolejne zadanie, które mieli wykonać przejeżdżając przez Frankfurt. Tym zadaniem było sprawdzenie pewnej bazy WKP. Zadanie z pozoru wydawało się banalne, ale nauczył się już, że życie wcale banalne nie jest. Wręczono im raport dotyczący zaginięcia kilku agentów. Szczególnie pseudonim Irrlicht z kimś mu się kojarzył. Chyba grał kiedyś z kimś o takim pseudonimie w gry, rpg choć słabo to pamiętał. Nagle przemowa została im oszczędzona nagłym zwrotem wydarzeń. Na chwilę przygasły światła i zamknęły się drzwi za ich plecami. Na szczęście trwało to tylko chwilę, po czym wszystko wróciło do normy.
- I to tyle w kwestii niezawodnej nowoczesnej technologii – rzucił Frank. Wszelkie dalsze wywody zostały ucięte przez krzyk. Natychmiast wybiegł z pomieszczenia i pobiegł w kierunku jego źródła odbezpieczając po drodze colta. Na jego drodze stanął ściśnięty tłumek ludzi. Bezceremonialnie robiąc duży użytek z łokci przedarł się na przód. Zobaczył mijaną przed dłuższą chwilą czarnowłosą kobietę, która najwyraźniej mając w głębokim poważaniu wszelkie zasady BHP mierzyła z pistoletu w głowę poznanej również wcześniej Kamilli. Dziewczyna wyglądała na bardzo przerażoną, co nie było wcale dziwne mając wzgląd na jej sytuację. Kobieta krzyczała domagając się przyprowadzenia Barka i groziła śmiercią zakładniczki. Malak przyzwyczajony do takich sytuacji wpatrywał się w nią swoim spokojnym wzrokiem.
- Opanuj się kretynko. Ten zasraniec nie wygląda na faceta, który przyjdzie tu tylko, dlatego, że komuś grozisz. Źle to zaplanowałaś. Mówisz, że zabił Twoją rodzinę. Może to rozwiniesz? Puść ją, ona nie jest winna. Boi się Ciebie – usłyszał podniesiony i powoli opadający głos Tanji Hahn która przepchnęła się na sam przód. Gdy mówiła Frank delikatnymi ruchami obracał głowę ostrożnie lustrując wzrokiem całe pomieszczenie. W jego głowie jak na zawołanie pojawiło się kilka pomysłów na rozbrojenie napastniczki i kilka pomysłów na negocjacje. To drugie było wbrew pozorom bardziej ryzykowne niż pierwsze. Wreszcie zdecydował się podjąć najwyższego ryzyka.
- Bardzo ładnie powiedziane pani Hahn – rzekł głośno – Jednakże jeszcze te słowa dodatkowo rozwinę. Znam Barka od zaledwie dwóch dni i już wiem, jakim typem człowieka jest. Możesz wystrzelać całą załogę bunkra, a nawet wszystkich mieszkańców, Neoberlina, a on i tak nie wyjdzie. Zapewne wie też, co się święci i już nie wyjdzie z ukrycia ani nikogo do siebie nie dopuści. Nie dopadniesz go także, jeśli zginiesz. A na to najbardziej się zanosi. Jeśli zabijesz Kamillę ktoś z tu obecnych cię zabije. Zabijesz kogoś z tu obecnych, ktoś inny nie wytrzyma i zacznie od ciebie strzelać nie bacząc na zakładnika. Wtedy też najprawdopodobniej zginiesz. Pomyśl przez chwilę racjonalnie, a następnie zrób, co uważasz, choć moim zdaniem więcej zyskasz oddając broń i oddając się miłej rozmowie pełnej wzajemnego współczucia. Myśl szybko.
Zobligował ją do szybkiego myślenia powolnym korkiem zmierzając ku niej. Widział dwie możliwości. Zabije go, co będzie oznaczało, że nie ma dla niej żadnego ratunku i wtedy zastrzeli ją Saint albo odda mu bron i wszystko wróci do normy. Trzecia możliwość była raczej mało prawdopodobna.
 
wojto16 jest offline