Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2008, 16:34   #41
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Frank Malak – Tanja Hahn – Axel Heintz – Yseult Stein
- Jednakże jeszcze te słowa dodatkowo rozwinę. Znam Barka od zaledwie dwóch dni i już wiem, jakim typem człowieka jest. Możesz wystrzelać całą załogę bunkra, a nawet wszystkich mieszkańców, Neoberlina, a on i tak nie wyjdzie. Zapewne wie też, co się święci i już nie wyjdzie z ukrycia ani nikogo do siebie nie dopuści. Nie dopadniesz go także, jeśli zginiesz. A na to najbardziej się zanosi. Jeśli zabijesz Kamillę ktoś z tu obecnych cię zabije. Zabijesz kogoś z tu obecnych, ktoś inny nie wytrzyma i zacznie od ciebie strzelać nie bacząc na zakładnika. Wtedy też najprawdopodobniej zginiesz. Pomyśl przez chwilę racjonalnie, a następnie zrób, co uważasz, choć moim zdaniem więcej zyskasz oddając broń i oddając się miłej rozmowie pełnej wzajemnego współczucia. Myśl szybko.
Słowa, które usłyszała kobieta sprawiły, że przez chwilę popatrzyła na Malaka jak normalna osoba. Podniosła broń do swojej twarzy i spojrzała na nią jak na jakiś obcy przedmiot. Ktoś był szybszy. Jakiś partyzant wziął spory zamach i uderzył ją w potylicę. Straciła przytomność, a jej bezwładne ciało przeleciało parę metrów.
- Dzięki – rzekł tamten. - To chyba przez twoją gadkę tak się zamotała.
Kamilla Thompson zerwała się na równe nogi i odepchnęła Malaka, biegnąc do kogoś, kto mógłby zapewnić jej trochę ciepła i zmazać koszmar, który właśnie przeżyła. Tym kimś była Yseult.
- Boże – szlochała. - Tak się bałam, tak się bałam – z rozmazanym makijażem i opuchniętą twarzą wyglądała jak wielkie dziecko, które zostało zbite. Yseult odkryła, że Kamilla drżała na całym ciele, tak, jakby było jej niewiarygodnie zimno. Wtulona w pierś Yseult mamrotała coś spazmatycznie. Zajęło jej trochę czasu, nim przyszła do siebie.
Zaraz po tym, jak partyzanci zabrali kobietę ze sobą, pojawiło się parę głosów podziękowania dla Malaka. Ktoś go poklepał po plecach, potrząsnął rękę, „dobra robota” - mówili, ktoś nawet sypnął pieniędzmi(choć marnie – zaledwie 50 marek). Ulga w powietrzu była widoczna, a pracownicy laboratorium powoli wracali do swoich zajęć. Jednak nawet wtedy nie pojawił się nigdzie Jeremiah Bark. Padły pytania, kim była ta kobieta, jednak nikt nie wiedział, ani, co gorsza, kto wpuścił ją do bunkra. Wreszcie przez miejsce, w którym stała kobieta, przeszła Helga Stieffenhauer ze swoją nieodłączną siostrą.
- Jedziemy? - padło pytanie, zupełnie niezręcznie, jednak widać było, że nie ma czasu. - Jutro rano wyjeżdżamy.
- Moment, moment – głos Kamilli Thompson nadal drżał, jednak nie drżała na ciele i wyglądało na to, że wolno, ale jednak przychodziła do zmysłów. - Nazywasz się... Malak, prawda? Dziękuję ci. Mało komu dziękuję, ale... - objęła swoje ramiona w napadzie dreszczy. - Dziękuję.
Zwróciła się do Yseult.
- Tobie też, Ys. Wszyscy... Ja... - jej głos zachwiał się. Poczuła potrzebę przytulenia się do kogoś, więc jej ręce znowu znalazły Yseult, której koszula była mokra od łez.

* * *

- Okej – Helga załadowała do jeepa ostatnią skrzynię z amunicją. Niedaleko stał drugi, podobny. - Więc jedziemy razem, co?
Oprócz Helgi Stieffenhauer i jej siostry(„Uparła się, żeby ze mną jechać, mała idiotka!”) obecni byli tutaj również John Saint i Maria Kleiner. Ten pierwszy znowu założył swój szary prochowiec, ta druga, na odmianę, ubrana była w czarny płaszcz. Rozmawiali oni z Helgą, która tłumaczyła im, co się znajduje w jeepie. Okazało się, że to Bark był jednym z tych, którzy mieli nadzór nad tym, co powinno się znajdować w jeepie. Jak widać, to była jedna z jego lepszych stron, bo ten był zaopatrzony porządnie. Sam jeep wyglądał bardziej jak wóz bojowy, niż faktyczny transporter. Helga wytłumaczyła, że mimo tego, że nie widać, to zarówno szyby(okratowane) jak i stal były pancerne. Ponadto dostali na swoje usługi trzech partyzantów. Oświadczyła, że widziała się tego ranka z Barkiem. Ten przekazał jej, że posłał ich głównie z powodu „tego cholernego hakera, który boi się dupy żaby, do cholery!”, jak sam Bark to ujął. Podobno zresztą od czasu incydentu, który zdarzył się wczoraj na poziomie laboratoryjnym, dowódca bunkra podupadł na zdrowiu i ma gorączkę, co było widać, gdy Helga z nim rozmawiała. Stieffenhauer przyznała się, że też nie cierpi swojego przełożonego i opowiedziała ten fakt z mściwą satysfakcją.
Ponadto wszyscy partyzanci, których im przydzielono, byli uzbrojeni i opancerzeni. W jeepie znajdował się także zapas amunicji i cztery dodatkowe karabiny modelu H&K MP5. Broń ta, chociaż korzeniami sięgająca jeszcze XX wieku, sprawdziła się nieraz na pustkowiach, o czym przekonali się niejednokrotnie mieszkańcy Neoberlina, broniąc się przed napadami warband atakujących firnamentum we wczesnym jego stadium rozwoju.
Żywności było dość, by dojechać do Frankfurta i tam uzupełnić zapasy, aby finalnie dojechać do Świebodzina, a później do Warszawy.
Nie wspominając o tym, że mechanik też jedzie, którym była Helga Stieffenhauer. I jej siostra.
Podczas rozmowy nie poświęcono zbyt wiele miejsca jej siostrze, która większość czasu spędzała z tyłu wozu. Helga dała jednak niejednoznacznie odczuć, że jeśli pojechałaby sama, to mała gotowa była popełnić jakieś głupstwo. Tak więc, chcąc, czy nie chcąc, musiała ją zabrać ze sobą. Była to jedyna rodzina Helgi, czuła się więc zobowiązana do chronienia Eleny. Sama Helga czuła się, nie dało się ukryć, zaaferowana, toteż raz po raz powtarzała temat jeepa, na którym sprayem wymalowała nazwę „Bastard” i nieraz mówiła to samo.
Tymczasem Maria i Saint przysłuchiwali się jej, sami niewiele nie mówiąc, wszak wymieniali ze sobą od czasu do czasu słowo lub dwa. Sainta pamiętał Axel jeszcze z wczoraj, kiedy ten wyłuszczał mu misję we Frankfurcie. Axel przypomniał sobie, że pomimo tego, że postawił go w dość nieprzyjemnej sytuacji, tamten nawet się nie przejął – lub może, co bardziej prawdopodobne, zwyczajnie do niego nie dotarło to. Okazało się, że część drogi będą jechać razem z resztą. Kleiner wyjaśniła, że została wysłana na drogę prowadzącą do bazy Corregnatus, aby przeprowadzić zwiad i przetrzeć szlak dla uchodźców z Neoberlina, którzy przez procedury ewakuacyjne wkrótce zaludnią wszystkie drogi aż do Warszawy. Nieoficjalnie było wiadomo, że Gliwice zaoferują swoją pomoc.
Wkrótce też wszyscy byli gotowi do drogi. Prawie. Po pożegnaniu się z Kamillą, Fixxxerem i Horstem(reszta, niestety, nie mogła przyjść, jednak życzyła powodzenia), do magazynu wbiegli trzej ludzie w białych kitlach.
- Stać, stać! - zawołał jeden z nich. Był to drobny człowieczek w bardzo grubych okularach, którego nie znała nawet Yseult. Wręczył im trzy kombinezony OHU, stwierdzając, że tylko to zespół z bunkra mógł zrobić przez te parę dni. Wręczył im też dwie jednostki ładujące, które powinny starczyć na całkowite doładowanie wszystkich trzech kombinezonów. Dodał, że będą musieli sobie poradzić jakoś z trzema – to już na odchodnym.
Mogli już odjeżdżać, tym bardziej, że zapewniono Yseult i Tanję, że zapewni się opiekę nad bratem tej drugiej.

* * *

# ???
- Kim była ta kobieta, Bark?
- Nie wiem... Przysięgam, że nie wiem.
- Kłamiesz, Bark. Jak zwykle zresztą.
- Ja... Źle się czuję ostatnio...
- Tutaj być może mówisz prawdę. Rzeczywiście źle się czujesz, widzę to po twojej twarzy. Cóż, skoro Pantokrator wystawia grzeszników na próbę.
- Gdybym...
- Wiem. Gdybyś. Niestety, nie ważysz się Jego obrażać. Nie w mojej obecności.
- Ja...
- Zamknij się. Sam bym z ciebie wydusił prawdę, gdybym chciał.
- Przesłuchujemy ją.
- Z czego? Co chcecie od niej wyciągnąć? To, co może sam już wiesz? Znałeś ją. To dlatego nie wychodziłeś ze swojego gabinetu. Jak szczur.
- Ona mogła mnie zabić.
- To byłaby mała strata, Bark. W obecnej chwili jesteś całkowicie do zastąpienia przez kogoś innego. Zastanawiam się, czy nie byłaby to lepsza opcja, ale dotychczas wypełniałeś swoje obowiązki... Zaskakująco dobrze, jak na osobę swojego pokroju. To dlatego jeszcze nie poleciałeś. I żyjesz, a to najważniejsze.
- ...
- Milczysz? To bardzo dobrze, że milczysz. Milczenie to cecha pokornego neofity. Zresztą, mam ci coś do powiedzenia. Nie wiem, kim była ta kobieta, ale jej przesłuchaniem zajmę się później. Tak dla zasady, powiedzmy, że wolę wiedzieć o ciebie jak najwięcej.
Słyszałem, że kazałeś tej czwórce wyjechać z bunkra. I znowuż objawia się w twojej głowie mądrość, o którą bym cię nie podejrzewał. Będą nam potrzebni później, tak samo jak Hahn. Konrad Hahn. Co prawda jego siostra zamieszała się w tą intrygę zupełnie przypadkowo, jednak Pan nasz nie dopuszcza żadnych przypadków. Tak więc sądzę, że lepiej, jak jest tak, jak jest. Może się nam przydać kiedyś.
I ten cały Malak. Kim on jest, do diabła?
- Detektyw. Mamy jego akta.
- Z policji? O, to nie postarałeś się tym razem, nie postarałeś. Tak naprawdę to, co wiecie o nim z policji, to gówno, Bóg wybacz. Chcę wiedzieć o nim jak najwięcej, tak samo jak o Heintzu.
- To człowiek z podziemia...
- Ty też jesteś teoretycznie z podziemia, Bark. A teraz, widzisz? Ładnie współpracujesz z Dobrymi Polakami.
- Podobno ma siostrę.
- Znajdź to. Wyniuchaj. Tak samo jak mi doniosłeś o tej.
- Ys. Yseult.
- Tak. Yseult Stein. Bardzo ładnie o niej nam doniosłeś. Będziemy potrzebowali... Ale sam wiesz, prawda, Bark? Oczywiście, nie jesteś aż tak głupi, żeby tego nie pamiętać. Gdzie ich wysłałeś? Musisz ich w końcu jakoś przetestować, prawda?
- Świebodzin. Pojadą do Świebodzina.
- Tylko?
- Może późnej do Warszawy...
- A nigdzie nie będą stawać po drodze? Na przykład...
- Nie. Nigdzie.
- ...
- ...
- Tym razem to ja milczę, Bark. I wiesz co? Powiedzmy, że wierzę ci. Ale nie próbuj mnie wystawić do wiatru, Bark. Naprawdę, byłbym bardzo... Bardzo, bardzo niezadowolony, gdyby przypadkiem stanęli... O, dajmy na to, we Frankfurcie. I zaczęli węszyć. I być może...
- Nie. Przysięgam.
- Nie musisz. To my wszystko rozsądzimy.
- ...
- Roma locuta, causa finita.

* * *

# Frank Malak – Tanja Hahn – Axel Heintz – Yseult Stein
Wyjechali prędko, prowadził mechanik, siostra mechanika siedziała na siedzeniu obok, jednak krótko to trwało i musiała się przenieść tam, gdzie kierowca spał zazwyczaj. Do jeepa wsiadł człowiek Kombinatu. Niewiele mówił, a właściwie zdradził zaledwie jedną rzecz, to jest: Nazywa się Syfek i to on jest tym, który przeprowadzi ich przez zasieki, które postawił Kombinat. Był to chorobliwie chudy mężczyzna z krótko przystrzyżonym, czarnym i, nie da się ukryć, obrzydliwym wąsikiem wraz z krótką i oplutą brodą. Był ubrany w lekką kurtkę zwiadowcy z logiem Kombinatu. Mijając kolejne zdobyte strażnice i obozy wachtowe, które postawiono naprędce, zatrzymywali się, a Syfek wychodził i zamieniał parę słów z ludźmi, którzy ich zatrzymywali i pokazywał im jakieś dokumenty, które natychmiast chował do kieszeni kurtki.
Ulice tej części Neoberlina były opustoszałe, choć czasem można było dostrzec niespokojny ruch wśród ruin lub kolumnę uchodźców ciągnących na zachód. I tutaj okazało się, że Bark, pomimo tego, że wykorzystywał wielu ludzi, to jednak wyposażył jeepa dobrze – Stieffenhauer nie wspominała o tym wcześniej, jednak przy kierownicy był przycisk, który powodował wysunięcie się ostrzy z opon tak, że zombie, które czasem stanęło na drodze, było przecinane w pół. Na ulicach niewiele było zainfekowanych ludzi i podejrzewali, że być może więcej było ich w ruinach budynków dookoła. Od czasu do czasu pod oponę wpadła jakaś pluskwa.
Jadąc drogą napotkali wiele zwłok. Wyglądało na to, że Kombinat oprócz rakiet użył białego fosforu. Ten typ trupów łatwo było rozpoznać: Poczerniałe, zwęglone i wypalone do kości mięso zwłok leżących w deszczu, który rozmywał biały proszek dookoła nich, który mieszał się ze stopionym żużlem. Szczerzyły nienaturalnie białe zęby i, rzecz dziwna, niektóre pluskwy obsiadły twarze tych nieszczęśników – te drgały resztkami układu nerwowego, poruszając nogami, rękami czy wykonując spazmatyczne drgawki szyi.
Niekiedy mieli okazję ujrzeć rakiety, które spuścił Kombinat. Były one pomalowane czarną farbą, która odłaziła w niektórych miejscach. Wielkości mniej więcej człowieka, z otworem na końcu; wszystkie były otwarte – można było się domyślać, że właśnie stamtąd wychodziły te stwory.
Ci, którzy byli wewnątrz obszernego wnętrza jeepa(zajętego w pewnej części przez regeneratory OHU i prowiant) rozmawiali głównie o tym, co zobaczyli na zewnątrz szyb. Maria Kleiner w ostatniej chwili, gdy mieli wsiąść, umieściła pod sobą pokaźnej wielkości kufer podróżny – był on zrobiony z rafinowanej stali i zabezpieczony dziewięciocyfrowym kodem. Maria, pytana o to, co jest w kufrze, odmawiała odpowiedzi, tłumacząc się misją.
Wkrótce też minęli wyłom w Murze.
Tony żelaza, stali i żelazobetonu sterczały na wietrze, rdzewiejąc. Pręty zbrojeniowe sterczały, niektóre połamane, rachitycznie wykrzywione. Wyłom w Murze, coś, co przyczyniło się do upadku tej strony miasta, wyglądał jak żebra jakiegoś boga, który spadł z nieba.
Wkrótce też wyjechali z niego; zostało jedynie przejechać przez linię demarkacyjną, pas jałowej ziemi niczyjej aż do Frankfurta.

* * *

- Przez Jezusa Chrystusa Pantokratora, naszego pana i zbawiciela, króla Polski, cześć jego imieniu. Przez najświętszą panienkę, Marię dziewicę, królową Polski – ziemię nieprzyjaciela bierzemy we władanie, posiadanie. Niech przeklęte ziemie szwabskiego narodu naszym lennem się staną i niech króluje na nich sprawiedliwa pieczęć krzyża świętego. Oddajemy je na usługi prawdziwych sług bożych, kornie wzywając imię Jezus Chrystus, pan i zbawiciel Polski. Błagamy przeto o wstawiennictwo jego i wszystkich świętych, aby rozproszyli mroki pogańskiego imperium i nierządnicy Babalon. Święcimy tedy te pola braterską krwią splamione...
Padał deszcz.
Siwowłosy kapłan o niebieskich oczach przysłuchiwał się pewien czas wiatrowi wyjącemu w załomach ruin. Okolica została oczyszczona godzinę temu przez fraternitas. Stary stwierdził, że diakoni i ministranci wykonali ostatecznie dobrą robotę, bo okolica, mimo że jeszcze niedawno była zbombardowana rakietami i stanowiła jedynie gruzowisko, to wszystkie necrosi zostały wymiecione. Nie widać było nawet plam krwi. Znalazł się nawet chór młodzików, którzy śpiewali psalmy.
Czuł się zresztą jak prawdziwy apostoł odprawiający mszę na cudzych ziemiach. Wyobrażał sobie wszystkich męczenników i poczuł dumę, że może być tu i teraz. Żałował, że nie było tutaj samego papy rzymskiego, niestety, siedział w firnamentum.
Co nie przeszkadzało zresztą ojcu Benedyktowi czuć się w głębi serca jak sam papa rzymski. Jego ruchy, zamaszyste, rytualne. Jego oczy jaśniały prawdziwą wiarą, a przynajmniej sam wtedy tak sądził. Oto on – wysłannik boży, sługa Jahwe wprowadza w głuszy imię pańskie. I śpiewy dostojnych młodzieńców.
Starzec już z wiekiem słabował, toteż gdy rozdawał hostię podpierał się na swojej metalowej ladze, w istocie rurze oderżniętej z maszynowego. Tęsknił do swojego pancerza środowiskowego, jednak msza święta musiała być dopełniona. Widział paru diakonów patrolujących teren, a także jednego wikariusza z karabinem snajperskim, który czuwał nad tym, by nikt nie przeszkodził ceremonii. Jak widać, nie zasypiali gruszek w popiele: Od czasu do czasu słyszał pojedyncze strzały dobiegające z różnych miejsc, w których porozstawiano straż. Cóż, miejsce było nieczyste.
Kątem oka złapał przejeżdżającego jeepa.

* * *

# Mene, thekel, upharisim

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/CHAMBER.JPG[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 22-07-2008 o 09:39.
Irrlicht jest offline