Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2008, 15:33   #11
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Dagmara O'Sullivan i Marek Różogórski

Wrocław, Celtic Pub & Restaurant

Rozmowy w knajpie ścichły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Trzej studenci siedzący najbliżej dwójki magów z zainteresowaniem wytężyli słuch licząc na to, że usłyszą jeszcze choćby fragment ciekawej rozmowy. Gromadka dziewczyn, które przed chwilą rozsiadły się dwa stoliki dalej, przerwały nagle swoje niezobowiązujące ploteczki, i pokazywały sobie palcami nastolatka w goglach. Jednak najbardziej zainteresowani ich dialogiem byli dwaj poważnie wyglądający mężczyźni w czarnych garniturach, siedzący tuż przy barze i sączący trunek z koniakówek.
- Czego chcą ci ludzie? – zapytał Marek.
- Zainteresowało ich to, co mówisz - powiedziała Dagmara z drwiną. - To nie jest dobre miejsce na poruszanie TAKICH tematów - dodała po chwili, mając nadzieję, że chłopak zrozumie aluzję.
- Jeszcze dodaj, że krawaty mają tutaj masę podsłuchów - odwrócił się do jakiegoś studenta, który przyglądał im się z uwagą. - Przepraszam, mam gdzieś plamę? Bo strasznie mnie pan obserwuje.
- Uspokój się! – syknęła ze złością, łapiąc go za rękaw. Próbował się wyrwać, ale Dagmara miała niezwykle silny uścisk jak na kobietę. - Siedź na dupie i nie kompromituj mnie!
- Przepraszam. Znasz ich? - dodał szeptem. Jego najgorsze obawy się potwierdzały. Wrocław też był wiochą, tylko większą.
- To stali bywalcy. Uspokój się i nie mów więcej TAKICH rzeczy. Porozmawiamy o tym, jak pojedziemy na tę pipiduwę, gdzie mieszka twój opiekun. A na razie zachowuj się tak, by nie przeszkadzać innym - odparła z wyraźną ulgą. - Jak ci minęła podróż?
- Zwyczajnie, w sumie. Część przespałem, przez resztę przerabiałem przyszłoroczną fizykę. A Ty? Czym się zajmujesz?
- Jestem adwokatem. Prowadzę swoją prywatną praktykę zawodową. A w wolnych chwilach odwiedzam przyjemne knajpy w mieście.
Marek uważnie rozejrzał się po knajpie i ludziach, którzy wciąż patrzyli na nich ukradkiem.
- To tutaj chyba nie bywasz zbyt często – orzekł przyciszonym głosem. - U nas ludzie potrafią podsłuchiwać tak, żeby nie wiedziało o tym pół lokalu. To znaczy... nie zrozum mnie źle. Knajpka sama w sobie jest bardzo klimatyczna.
Spojrzała na chłopaka ze zdziwnieniem.
- U nas za to potrafimy wyczuć, kiedy jest właściwy moment na poruszanie niektórych zagadnień - uśmiechnęła się złośliwie.
Klienci baru powoli wracali do swoich zajęć. Faceci w czerni przestali się nimi interesować. Wreszcie zainteresowała ich zawartość własnego kieliszka.
- Przecież powiedziałaś, że można rozmawiać swobodnie. Zresztą, nieważne. Kim w ogóle jest mój tymczasowy opiekun? - zapytał z ciekawością w oczach.
- W sumie... - zamyśliła się na chwilę. - Parę razy go widziałam, ale nie znam go za dobrze. Mieszka gdzieś za miastem i jest dość - przez chwilę zastanawiała się, jakiego użyć słowa. - dość ekscentryczny, nawet jak na naukowca… Naukowiec to może złe słowo - dodała po chwili - On jest dość nietypowy jak na swoją tradycję. - Ostatnie słowo wypowiedziała ściszonym głosem.
- Każdy z nas jest naukowcem - odparł Marek. - Aha. Opowiesz mi w samochodzie, lepiej nie będę Ci już robił siary, wystarczy na jeden dzień.
- Mniejsza z tym - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie odezwał się jej telefon.
Przez kilka chwil uwertura z „Wilhelma Tella“ brzmiała gdzieś z wnętrza jej torebki, zanim zdołała odnaleźć komórkę i odebrać.
- Tak?... A to ty Stefan... Tak, znalazłam go...Tak, jest ze mną... Nie, jeszcze jesteśmy we Wrocławiu... Teraz? W pubie, zaraz podadzą nam jedzenie... Dobrze, przywiozę go jak tylko skończymy... Poczekaj, tylko zapiszę - wyjęła z torebki notes i pióro Parkera, i zanotowała adres. - Dobrze, do zobaczenia - rozłączyła się.
- Kto to był? Jeśli mogę wiedzieć - zapytał chłopak.
- Stefan – odparła. - Tutejszy szef wszystkich szefów. Martwił się, gdzie się podziewasz, ale uspokoiłam go. Zjemy i jedziemy do tego całego Rodeckiego.
- Świetnie. Już się nie mogę doczekać, zawsze to inne spojrzenie na te same zagadnienia. Interesowałaś się kiedyś naszą dziedziną nauki?
- Co konkretnie masz na myśli? Matematykę? - zdziwiła się. - Nie, akurat w tej dziedzinie - jak każdy humanista - zawsze byłam nogą.
- Nie, nie do końca. Mechanikę raczej, jeśli już. O, dziękuję - powiedział, gdyż znudzony kelner podał mu właśnie obiad.
Dagmara uśmiechnęła się do kelnera, gdy ten postawił przed nią talerz.
- Dziękuję - powiedziała do mężczyzny, gdy odchodził. - Smacznego - dodała mówiąc do chłopaka.
- Dziękuję, nawzajem - odpowiedział z uśmiechem chłopak, zabierając się za obficie polane ketchupem frytki.
- No i jak? – zagadnęła. - Dalej taka straszna ta knajpa? Czy może chociaż jedzenie mają dobre? Gdybyś był starszy, zaproponowałabym Ci irlandzkie piwo, ale tak...
- Wystarczy trochę wyobraźni i wyglądam na pełnoletniego. Zresztą, kiedyś się pewnie jeszcze spotkamy, może będę wtedy wyglądał doroślej. Brakuje mi już tylko czterech miesięcy. Ale przyznaję, frytki mają niezłe.
- Chyba jednak za mało mam wyobraźni - odparła. - A cztery miesiące to kupa czasu. Może się jeszcze wiele wydarzyć.
Przez chwilę milczała zajadając się frytkami i kurczakiem. Posiłek zniknął z jej talerza bardzo szybko. Gdy skończyła, wytarła usta serwetką i uśmiechnęła się.
- Kończ i jedziemy.
Niebawem również chłopak dokończył posiłek. W tym czasie Dagmara poprosiła kelnera o rachunek, by po chwili zapłacić go i ruszyć ku wyjściu.
- Idziemy - rzuciła wstając od stołu.
Kilka minut później szli ulicą w kierunku miejsca, gdzie Dagmara zaparkowała swoje Audi. Oboje wsiedli do samochodu i odjechali. *


Krzysztof Bursztyński i Paweł Rodecki

Wrocław, Dworzec Główny

Stefan odebrał po dłuższej chwili.
- Dagmara zabrała chłopaka do miasta do jakiejś knajpy, Na obiad. Czekaj?! Jak to na dworcu? Cholera! Dagmara właśnie jedzie z Markiem do Pawła. Lepiej tam wracajcie – coś głosie Wirtualnego Adepta sugerowało, że jest bliski wybuchu, chociaż o dziwo mówił ściszonym głosem. – Zadzwonię później – i rozłączył się.



-Bing bong- rozległo się na dworcu. - Pociąg osobowy z Kudo…szyyyszyy do Wroc… szyyyszyy wjeżdża wyjątkowo na szyyyyszyyy przy szyyszyyyyyyy. Przeszszszssz za utrudnienia. Prosimy o zachowanie ostroszyyyyszszszsszsszności – kobiecy głos wygłosił standardowy komunikat, standardowo niezrozumiale. Podróżni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki porwali bagaże i ruszyli falą w stronę peronu. Jakimś dziwnym, magicznym sposobem wiedzieli, o jaki peron chodzi.



Młodzi adepci magyi musieli przeciskali się przez tłum ludzi złośliwie podążających w przeciwną stronę. Gdy dotarli do głównej hali dworca, uderzył ich specyficzny zapach tego miejsca. Mieszanka starego moczu, brudu, gołębich odchodów, ludzkiego potu i przeróżnych perfum. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze „aromaty”, jeśli tak to można nazwać, z przeróżnych jadłodajni i bud z hot dogami. Piorunująca mieszanka. Szło się do niej jednak przyzwyczaić. Po paru chwilach nos się buntował i przestawał odbierać jakiekolwiek zapachy.





Ponieważ tłum napływał z głównego wejścia, Krzysztof pociągnął Pawła w prawo. Tam było mniej ludzi. Minęli przechowywalnię bagażu, małą księgarnię i opuścili gmach dworca, przeciskając się przez palaczy. Na niewielkiej przestrzeni między stacją benzynową a budynkiem Dworca Głównego tłoczyły się samochody. Dosłownie każdy centymetr kwadratowy był zajęty. Przechodnie psioczyli na kierowców, którzy zajmowali ich przestrzeń. Obaj panowie mieli szczęście, policja właśnie wykłócała się z jakimś Niemcem. Korzystając z tego szybko odjechali swoimi pojazdami, a nuż panowie policjanci przypomną sobie o nieprawidłowo zaparkowanych samochodach na lokalnych blachach.
O tej porze nietrudno było opuścić boczną uliczkę. Jednakże ważniejsze ulice nadal pozostawały załadowane autami. Cóż, poruszanie się autem po Wrocławiu to zawsze było wyzwanie dla prawdziwych twardzieli.





Po jakimś czasie oba auta dotarły do celu. Rodecki mieszkał w miejscu, w którym nawet diabeł nie mówił dobranoc, bo umarłby z nudów na takim odludziu, Nim obaj magowie zdążyli wysiąść, na szutrowej drodze w tumanach pyłu pojawiło się czarne audi A8. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i oczom obydwu mężczyzn ukazały się najpierw zgrabne, długie, kobiece nogi w czarnych pończochach i butach na wyczynowej wysokości szpilce, a później ich właścicielka w wydekoltowanej sukience. Chwilę później zauważyli wysiadającego od strony pasażera młodzieńca.





*Rozmowa przeprowadzona na gg przez Echidnę i Micala von Mivalstena
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 17-08-2008 o 21:27.
Efcia jest offline