Wspierając się o oparcia przednich siedzeń Adam wstał z drewnianej podłogi, na której obecnie leżał. To że leżał, spowodowane było czołowym zderzeniem vana najpierw z wejściowymi drzwiami sklepu, potem z długą dębową ladą, a wreszcie ze ścianką działową oddzielającą salę sklepu od jego zaplecza. Odwrócił się i podniósł z podłogi Igora pytając czy nic mu się nie stało. Igor wyglądał na całego. Obok o własnych siłach z podłogi podnosił się Mikołaj. Tylne drzwi vana były już otwarte. Na zewnątrz Norbert znad kałuży wymiocin mamrotał coś o kierowaniu i o kretynie. Potem slalomem poszedł porozmawiać z Romanem. Dziadek otworzył drzwi od strony pasażera, wysiadł i rozejrzał się po sklepie. Na wysokiej ścianie częściowo przewróconej wisiały karabiny snajperskie z lunetami. Naboi do nich obecnie należało szukać na podłodze, bo wszystko z wielkiej dębowej gabloty wysypało się na ziemię.
Adam otrzepał ubranie i wyskoczył z vana. "Chrzanię was wszystkich !!" - krzyknął. "Nie rozdeptały mnie olbrzymy, to mam zginąć w wypadku samochodowym ?! Kurde ! Piłeś, nie jedź ! " - wydzierał się w stronę Romana. Gestykulował przy tym następująco :
Wyszedł ze sklepu przez dziurę, która teraz zastępowała drzwi wejściowe. Zdenerwowany poszedł sam na piechotę w kierunku portu Alameda odległego od tego miejsca o jakiś kilometr.