Free (LI) Człowiek z karabinem nie zmienił swojej pozycji ani o centymetr. Oblizał wargę, poprawił chwyt na kolbie i podniósł go bardzo wolno do góry.
- Nikomu nic się nie stało. Ten ktoś nigdy nie był z wami i ... to on jest przyczyną tej sytuacji, która was tu spotkała. Zatem to jemu powinniście podziękować, ale powiedzmy, że zrobiliśmy to w waszym imieniu.
Światła za oknem nadal wściekle wgryzały się w okna banku. Deszcz spływał strugami po szybach a odgłosy ruchu, syren i krzyków dolatywały przytłumione jak poprzednio.
- Teraz zaś nie mam czasu na gierki. Skoro tak stawiasz sprawę, to nie mam wyjścia. Przepraszam ciebie i innych za to, przez co musieli przejść, ale to dla dobra nas wszystkich. Kiedyś może docenicie to. A teraz ... Mak ... Zenek ... Wota!
Ostatnie słowo wykrzyczał skacząc w bok.
To wystarczyło by dziewczyna zobaczyła jak dwóch napastników stojących przed nią gwałtownie spina się i w ich twarzach pojawia się zacięcie. Oczy wpatrują się w twarz Joanny. Mięśnie pod kurtkami tężeją a cała postawa wskazuje na gotowość do działania. Sekunda zaczyna trwać całą wieczność a kropla potu z policzka Maka zawisa na ten jeden moment oczekiwania w powietrzu jak bańka mydlana. Wszystko zaczyna dziać się tu i teraz. I decyzje podjęte będą z całą pewnością nieodwracalne.
__________________ ...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._ |