Rozdział I, Scena IV
[Miejsce: Chatka przy cmentarzu, Czas: Wieczór, Postacie: Arne Wolf, Ginewra Meadow]
Siedział w swojej chacie, wpatrując się tępo w łopatę. Wdowa pogrzebana, czy żywa, niewiadomo, oddychała tak, jakby w ogóle nie oddychała, jednak cóż, skoro zmierzchem pogrzeb się odbył, to i widać nie było wiele.
Ostatecznie nie zamachnął się na starowinę; po prostu pogrzebał ją żywcem. Myślał: Żyje? Nie żyje? Już godzina mija, odkąd ją pochowano, to pewnie w trumnie niewiele powietrza pozostało, nawet jak dla niej.
Czekał na to, aż przyjdzie guślarka, czeka, patrzy, klepsydra, bierze klepsydrę, obraca w pulchnych łapskach, piasek przesypuje się bezgłośnie w klepsydrze; a głowa ciężka, coraz cięższa, zaraza by, traci świadomość.
Spał może z pacierz; obudził go skrzyp drzwi, ocho, widzi przez załzawione od snu oczy, przyszły szamanki dwie, ale ta druga nie jest aż tak stara znowu; przedstawiła się: Ginewra Meadow, ukłony niskie, ale zioła zapalę wtedy tylko, jak mi ten naszyjnik pierwiej przyniesiesz.
Cóż robić, nie powiedział nic, wziął łopatę z rogu, dał znak, żeby ta młodsza poszła zanim, chodź, mała nędzniczko, albo się boisz za mną iść? Nie, idzie za nim – doszedł do miejsca pochówku, to gliną pachnie; mruknął z zadowoleniem i tak, od razu zabrał się do kopania, jako że latarni nie wziął. |