Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2008, 21:47   #22
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Ernest, który znów skierował swój wzrok na dno kieliszka w poszukiwaniu wyższego stadium egzystencji, nie mógł dzisiejszego dnia narzekać na nudę. Wpierw pojawili się ci nietypowi ludzie, z propozycją nie do odrzucenia, zupełnie jakby obejrzeli o „Ojca Chrzestnego” o jeden raz za dużo. Patrząc w przeszłość, może przytyk w stronę tego „niewolnika” nie był zbyt mądrą rzeczą. Patrząc na jego reakcję, a także na darmowy bilet lotniczy jaki zdobył od niego pijaczek…chłopak, kimkolwiek był, miał poważne problemy nie tylko z samym sobą, ale także z całym światem jaki go otaczał. I zapewne niezwykle irytował. Doprowadzał do szewskiej pasji. Ci którzy przyszli z nim, zdecydowanie nie byli ludźmi. Rezonans jaki od nich bił, bez trudu pozwalał sklasyfikować zarówno Dextera, jak i tą…piękną Gabrielę, jako istoty upadłe. Oczywiście rozpoznanie ich stronnictwa, czy światopoglądu nie wchodziło zbytnio w grę. Takich rzeczy nawet demon nie był w stanie ustalić „na czuja”. Swoją drogą, ten dziwaczny typek…który kilka chwil temu wbił tu niczym przedstawiciel obozu partyzanckiego i podprowadził ostatnią, pozostawioną przez młodego, gniewnego człowieka broszę, też nie sprawiał wrażenia zwykłego szaraczka jakich pełno dookoła. A teraz go nie było. Ech, mógł to rozegrać inaczej. Zdecydowanie. I jeszcze to całe napomknięcie o jakichś łowcach, czy innych psychopatach. Czy to oznaczało, że po mieście biegali sobie jak gdyby nigdy nic kiczowaci fanatycy, który przedawkowali seanse „Egzorcysty” i teraz uznali odsyłanie upadłych w niebyt za swój święty obowiązek? Jeśli tak, to w istocie mogło być nadzwyczaj nieciekawie. Choć Ernest chyba byłby w stanie uciec, gdyby sytuacja nie rozwinęła się po jego myśli. Miejmy taką nadzieję. Minęło już dobre pół godziny od całego zajścia. O dziwo, nikt jeszcze nie wywarzył drzwi z rozgrzanym do czerwoności krucyfiksem, wrzeszcząc w niebogłosy odnośnie wypędzania Szatana. Na szczęście. A może niestety? Kto jak kto, ale Ernest zdawał się czuć dzisiejszej nocy niedosyt. Co było iście niezwykłym zjawiskiem. Kątem oka zobaczył coś ciekawego. Za oknem migały czerwone i niebieskie barwy policyjnych kogutów. Po dokładniejszych oględzinach sprawy zobaczył trzy radiowozy z wdzięczną grafiką LAPD na przedniej masce.
Dwóch gliniarzy stało na czatach przed wyjściem, podczas gdy czterech innych wyprowadzało z biurowca obok jakichś dziwnych mężczyzn. Odziani w prochowce, okute buty, z twarzami, które widziały wszystko, co świat miał do zaoferowania. Zostali przepięknie zaobrączkowani. Jeden posiadał rozwaloną wargę i podbite oko, pozostała dwójka trzęsła się lekko z nieznanego powodu. Może dostali jakimś paralizatorem, kto wie. Tak, czy inaczej ktoś urządził ich przepięknie, kimkolwiek owi złoczyńcy byli. Zapowiadał się wieczór pełen wyjaśnień, kawy i pączków. Oczywiście część z tych przyjemności była zarezerwowana jedynie dla jednej z grup zaangażowanych w zajście. Czarno-niebieskiej.
[…]
Genevieve, wraz ze swoją nową towarzyszką, nie mogły narzekać dzisiejszego wieczora na brak szczęścia. To zdawało się być dobrą przyjaciółką obydwu pań zamieszkujących dopiero co odbudowane ciało. Jednak, jak wiadomo, niewielu „przyjaciół” pozostaje przy człowieku w biedzie. Kiedy zaczynają się prawdziwe problemy, można liczyć tylko na siebie. A upadły anioł mógł nie być wyjątkiem od tego powiedzenia. Niedawna rezydentka szpitala musiała więc pozostawać cały czas czujna. Zwłaszcza, że nie trzeba było mieć anielskich zmysłów i doktoratu z medycyny, aby stwierdzić, że w najbliższej przyszłości zanosiło się na dość poważne kłopoty. Podobne myśli przebijały się przez zakamarki połączonego umysłu, kiedy to oba byty delektowały się zarówno aromatem podanego dania, jak i (nie do końca) współgrającego z nim trunku. Pozostawała oczywiście alternatywa. Zawsze jest jakaś alternatywa. Wybór. Choć czasem, obie perspektywy są zbyt negatywne i niekorzystne aby zostały zauważone na czas. Genevieve była jednak wyjątkowo spostrzegawczą kobietą. Zamiast, po wspaniałym posiłku, wracać do domu, mogła bez przeszkód udać się w miasto, na poszukiwanie bliżej nieokreślonego celu. To właśnie ten brak jakiegokolwiek sprecyzowania powodował, że jak zapalniczka pośród nocy tliła się w jej umyśle ciekawość. Ciekawość, która miała zostać zaspokojona. Złudzenia, których rozwianie okazało się konieczne? Być może. Znalezienie noclegu w mieście rzeczywiście nie mogło być zbyt dużym problemem, jednak to postanowiła zostawić sobie na później. Kiedy będzie już zbyt zmęczona aby kontynuować nocne wojaże. Ruszyła więc, w bliżej nieokreślonym kierunku. Trochę jak ołowiana kula z pistoletu, wystrzelona na oślep przez napastnika, bądź zabłąkany na wietrze, jesienny liść w kolorze krwi. Miasto Aniołów było jednym z tych miejsc, które nigdy nie zasypiały. Zawsze istniało tu coś do roboty. Miejsca do odwiedzenia, jak i widoki do…hm, pochłonięcia? Choć czasem mogły nie wyjść na zdrowie.
Genevieve wpatrywała się mętnym wzrokiem w neony i światła tańczące przed jej oczyma. W plątaninę barw, zagadkę światła, której nikt nie mógł by rozwikłać. Sporadyczna czerwień, jaskrawy błękit, zarazem piękny jak i rażący oczy. Oraz tysiące zwykłych świateł, które migotały pośród betonowych bloków, jak i tych utkanych z dykty, szkła i stali. Śmiechy, okrzyki radości. Przekleństwa, wrzaski zdenerwowania. Rzadkie sygnały syren policyjnych i pogotowia, czy po prostu zwykła rozmowa. Suria czuła się jak gąbka, która mogła…nie, która chciała pochłonąć cały ten ocean bezużytecznych informacji. Pragnęła wiedzieć więcej. Poznać więcej. Wszystko zdawało się ucztą dla jej zmysłów. Trudno się jednak dziwić, kiedy ktoś spędza kilka tysięcy lat w otchłani, zawieszony pośród bezkresu, gdzie jedynym towarzyszem są maniakalne śmiechy oszalałych braci i sióstr, lub ciche kwilenie tych, którzy nie postradali jeszcze rozumu. Przynajmniej nie w pełni. Zabawna była ta…tendencja ludzi do…odzyskiwania rzeczy, które im zabrano. Obecne miasta oczywiście nijak nie mogły równać się z dawnymi cudami anielskiej architektury, nie mniej jednak, namiastka tej cudowności pozostała. Zapieczętowana gdzieś głęboko. Choć oczywiście…dało się dostrzec też wiele…mniej pozytywnych aspektów betonowej dżungli. A raczej otwarcie negatywnych w swoim bestialstwie, beznadziejności i potworności. Obślizgłe, śmierdzące zaułki, których jedyną ozdobę stanowił odpadający tynk, czy nieudolnie nabazgrane grafiki ulicznych „artystów”. Bezdomni, śpiący w kartonowych pudełkach, lub ogrzewający się przy dziurawych, przerdzewiałych niemal na wylot, beczkach. Czarnoskórzy młodzieńcy, nie stroniący od wymuszeń, kradzieży i przemocy fizycznej. Zawsze chodzący w grupach, jak parodia stad wilków. Lub hien. Tak, hieny stanowiły zdecydowanie lepsze porównanie. To miasto, podobnie jak każde inne, zdawało się pełne kontrastów nie tylko w poziomie, ale i w nastawieniu do życia. Postrzeganie drugiego człowieka podlegało podobnym prawom. Dwójka dziewczyn, które wyszły z domu zbyt późno, najwyraźniej trafiła w gusta i upodobania trójki odzianych w przyduże bluzy i spodnie mężczyzn, które to zbyt wygórowane nie były. Pozostawało pytanie, czy powinna się angażować w ich obronę?
[…]
Zupełnie jakby o czymś zapomniał. No przecież! Jakże głupio się zachował.
- O, gdzie moje maniery. Gregory Trekk. Miło mi poznać.
Barman uśmiechnął się nieznacznie, po czym ujął broszę w ręce, ostrożnie choć bez jakiejś przesadnej, czy zabobonnej czci, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, z którym miała przyjemność reszta grupy. Przyjrzał się złotej „zgubie” dokładnie, jakby szukając wad, po czym schował błyskotkę pod ladę. Zaraz potem uścisnął dłoń Johnny’ego.
- Więc…polać coś konkretnego? Jakieś preferencje, co do trunku? Wyglądacie moi mili na dosyć zmęczonych. Niech mój lokal będzie waszą bezpieczną przystanią.
Jego uśmiech był rozbrajający, należał do człowieka, który mógł dziesięć razy sprzedać świat. Jedynie dla sportu i dobrej rozrywki. Niczego więcej.
- już mam. Dziękuję - Johis podniósł szklaneczkę w toaście i ponownie spojrzał na resztę zgromadzonych... wcale nie zamierzał zaczynać o wyłożenia swoich kart. Co było w pełni logicznym i względnie bezpiecznym posunięciem z jego strony. Obsługujący go mężczyzna może i nieco się zdziwił faktem, że nowy gość pojawił się ze szklaneczką w ręce, ale nawet jeśli tak było, nie dał tego po sobie w żaden sposób poznać. Ludzie po pewnym czasie przyzwyczajali się do wielu nienaturalnych rzeczy. Zwłaszcza jeśli pracowali w takim miejscu jak to tutaj. Które pozornie wydawało się normalnie, jednak…
Na Boga Pana Wszechmocnego acz Niekoniecznie Istniejącego. Czy ktoś przypadkiem nie dosypał mu czegoś do czekolady? Czuł się mniej więcej tak, jak wtedy gdy...właściwie to nigdy się tak nie czul. Do tej pory. Ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Gorzej, ze miał dziwne wrażenie ze również ostatni raz z razów wszystkich, nie tylko tego typu...nie żeby myśli Dextera były bardzo uporządkowane w tym momencie. Ale wiedział, wiedział! Babranie się w okultystycznym bagnie nie przynosi nic pożytecznego. Spokojnie, spokojnie...
Lilly spokojna nie była. Była raczej zaprzeczeniem takiego stanu ducha, a osoby postronne mogły odnieść wrażenie, ze mimo jak najlepszych chęci, to ona będzie powodem zgonu naszego dzielnego detektywa, a nie przetrwany...atak.
-...Gregory. Kolejny juz dzisiaj. A Ty przestań mną trząść.
Asystentka poszkodowanego westchnęła z wyraźną ulga, przetarła czoło i uśmiechnęła się do reszty. Diabelsko. Jak małe dziecko które wpadło na arcy zły plan dobrania się do słodyczy schowanych przez rodziców. Obsługujący przyglądał się jej z niejaką fascynacją.
- Mu czekoladę pewnie, a mnie...mnie wasza specjalność. Co polecacie, hm hm hm hm?
Gabriela nie zamierzała znowu bawić się w uprzejmości i udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku, była zmęczona i zła i zastanawiała się, jak po tym wszystkim i czy w ogóle, będzie mogła pójść jutro do pracy.
- Gabriela de Valois - rzuciła ni to do barmana, ni do uśmiechającego się czarująco, acz jakby nieco sztucznie mężczyzny. Na przekomarzanie się detektywa i jego asystentki nie zwróciła uwagi, bo to była rzecz drażniąca, do której raczej powinna się przyzwyczaić.
Miała za to ochotę wziąć długą kąpiel, z kieliszkiem wina w dłoni, a potem wysmarować się swoim ulubionym olejkiem. Ale wszystko to, co lubiła zostało gdzieś za nią, w mieszkaniu, które musiała opuścić.
- Chianti Classico. - chociaż tyle dobrego mogło zrobić dla siebie. Uniosła kieliszek w stronę Johanna i upiła łyk trunku. Atmosfera zdawała się być rozgrzana do czerwoności, jednak bynajmniej nie niosła żadnych pozytywnych podtekstów, owego sformułowania. Pracownik hotelu wzruszył tylko nieznacznie ramionami, przytaknął i wziął się za tworzenie wspaniałości o wysokiej zawartości procentów. Gabriela została obsłużona pierwsza, szklane naczynie przesunęło się gładko po śliskiej powierzchni i zatrzymało przed nią, nie uroniwszy nawet pojedynczej kropelki. Nie trudno było się spodziewać jaka była „specjalność” tego miejsca. Whisky w nietypowej karafce pojawiła się na stole. Ozdobny pojemnik musiał mieć już sporo lat na karku, podobnie jak jego zawartość. Lud odbił się głuchym pogłosem od dna, następnie został zalany. Czekolada sprawiła najwięcej problemów. Widać, ze tego typu trunków raczej tu nie podawano, a lekka konsternacja na twarzy mistrza alkoholi była niemal namacalna. Szybko jednak się opanował. Z kamienną twarzą udał się na moment na zaplecze, po czym wrócił z czekoladą. W proszku. Zalał ją gorącą wodą i wymieszał tak starannie jak tylko mógł. Kiedy wszyscy otrzymali już swoje zamówienia, usiadł wygodnie za stanowiskiem, gotowy na pytania. Bo wiedział, że takie się posypią.
'Intrygujące"; "co? To, że się nie znają?"; "tak..."; "wyczułem to... od piątego roku życia rozpracowuję ludzi... Ludzi mi zostaw, ty masz Demony..."
Po raz kolejny przyjrzał się wnętrzu tym razem bardziej pod kątem funkcjonalności - zarejestrował z uznaniem, że projektant nie skupił się tylko na topieniu kolejnych tysięcy... Słowa brunetki wyrwały go z obserwacji... Grzeczny, acz delikatny, może trochę nie licujący z ubiorem ukłon był odpowiedzią na jej toast. Lekki uśmiech przeleciał po twarzy i upił kolejny łyk zupełnie naturalnie przechodząc do pytania:
- To wspaniałe miejsce to? Nie jestem przyzwyczajony do skoków w przestrzeni...
Ekscentryczna asystentka detektywa skrzywiła się tylko w niezadowoleniu, ale zaniechała zamiaru wyrażenia rozczarowania z faktu, iż jej biedny, karmiony przez ostatnie miesiące tylko zupkami chińskimi żołądek został całkowicie zignorowany. Powodem tego był uchwycony przez jej oczka wyraz twarzy Dextera, który dobrze znała. Kombinował chłopak!
I kombinował mocno. Doszedł do bardzo odkrywczego wniosku na temat ludzi, z którymi musiał tutaj siedzieć. Barmana nie pomijając. Z podejrzliwością przyjrzał się temu, co mu się dostało. Wedel...nieźle, nieźle. Niczym dzikie zwierzątko wypił odrobinę, zaczął medytować nad smakiem i w końcu łaskawie zaczął pic. Nie było takie złe. Chociaż za to, ze to, to z proszku było, wywoływała w nim ochotę do strzelenia ogromnego focha.
-Nie jesteś przyzwyczajony, powiadasz. Ile razy Ty skakałeś, ze możesz takie rzeczy mówić?...a pan, panie Gregory, to mi się kojarzy z takim barmanem, co w jednej z gierek internetowych był. Bez obrazy. To bardzo wytrzymały byt był, trzeba mu to przyznać.
Johann uśmiechnął się ni to szelmowsko, ni to współczująco patrząc gdzieś obok kobiety:
-Wystarczająco, aby stwierdzić, ze nie jestem przyzwyczajony... Niestety jestem dość ograniczony i liczę tylko do trzech... To sprawia pewne problemy w odpowiedzenia to pytanie...
Znowu gadka o niczym. Dodać do tego fakt, że barman niezbyt wiedział o czym właściwie mówi do niego Dexter wraz ze swoją uroczą asystentką i już otrzymywało się pełen obraz.
- Spotkamy się z właścicielką tego przybytku kiedy? Jak wypijemy? Jutro? Za godzinę? Dwie? Chce wiedzieć o co tu chodzi. Lista wymagań może gwałtownie wzrastać wraz z przetrzymywaniem mnie tutaj .
Jeśli ktoś chciałby się zabawić, była gotowa i spokojna o siebie. Wciąż czuła, że ma z tyłu, pod bluzką schowany pistolet. Również krew pulsowała jakby szybciej, gwałtowniej.
Gabriela zaczynała się denerwować marnotrawionym czasem. Nie wszystkie jej sprawy zostały jeszcze wyjaśnione, więc jak mogła przejmować się jeszcze problemami jakiejś obcej kobiety? Trekk otworzył oczy szerzej. Widocznie najbardziej ze wszystkich zdań które padły przed chwilą, zdziwiła go wypowiedź Gabrieli. Upewnił się czy jego usta są zamknięte, aby nie wyglądać na idiotę. W końcu jednak przełamał się i odpowiedział:
- Przepraszam…„przetrzymywaniem”?
Smakował to słowo. Nie podobało mu się. Było lekko słonawe.
- Z tego co rozumiem, przybyliście tu państwo z własnej, nieprzymuszonej woli. Może pani odejść, kiedy tylko pani zapragnie, mogę natychmiast zadzwonić po taksówkę.
W jego tonie nie było agresji, czy wzburzenia. Słowa nie nosiły pokrycia jadu, po prostu zdawał się być uczynny. W głowie mu się nie mieściło, że ktoś mógłby być tutaj przetrzymywany wbrew swej woli. Dopowiedział pośpiesznie:
- Oczywiście, jeśli chce pani zostać, będzie pani traktowana jak rodzina. Erm. Natomiast z właścicielką możecie się państwo spotkać natychmiast, jeśli tylko chcecie. Zaraz zadzwonię po jedną z służek, aby zaprowadziła was do tych kwater. Sądziłem po prostu, że jesteście państwo zmęczeni i macie…chęć odpoczynku. Er…
Wydawał się nieco zapętlony. Jakby nie wiedział co ma teraz zrobić.
Piłka została odbita... i popita kolejnym łykiem... „Ciekawie”– pomyślał panienka koniecznie chce sobie zrobić wroga w pierwszym strzale… jej, przez długą chwilę szukał słowa odpowiadającego myślom – wybrał neutralne, partner (założył to po tym, że zamówiła dla niego… czekoladę?!?) był czymś mocno zaabsorbowany lub bardzo dobrze grał… Dobry glina i zły glina – chyba był za stary na tę grę… Gabriela była typem niezależnej i przyzwyczajonej do luksusu kobiety – prawnik, lekarz, polityk, artystka. Praktycznie natychmiast odrzucił polityka i kiedy skończyła mówić – artystkę. Interesujące – nikt nie wiedział także poco tu są… Wszyscy zatem grali jednymi kartami… i to na dodatek nie rozdanymi przez żadne z nich. Pytania Gabrieli wyczerpały znaczny zasób jego aktualnych zainteresowań i był naprawdę zainteresowany odpowiedziami… nie miał w zasadzie nic do roboty –uznał więc, że niezależnie od wszystkiego może poświęcić trochę czasu… nagłe napięcia jakie zbudowało się przy barze wymagało szybkiego rozładowania zanim ktoś wybuchnie, albo team gliniarzy włączy się do akcji…
[i]- Ależ, drodzy państwo – uśmiech i życzliwe zainteresowanie –myślę, że wszyscy jesteśmy trochę zmęczeni i, przynajmniej ja, wstrząśnięci wydarzeniami jakie miały miejsce dzisiejszego popołudnia… Proponuję więc w pierwszej kolejności zając się najważniejszymi i najbardziej oczywistymi kwestami – gdzie jesteśmy i do kogo należy to wspaniałe miejsce? Co spowodowało, ze zostaliśmy tu… zaproszeni i w czym możemy sobie wzajemnie oraz gospodyni pomóc… Do pozostałych spraw możemy wrócić jutro podczas śniadania, mam nadzieję, ze wspólnego. Jeżeli moja pomoc może się przydać chętnie będę towarzyszył w drodze do domu… Miasto… [i/]
Zawiesił głos pozwalając każdemu dopowiedzieć jego własną końcówkę…
- Słowo "przetrzymywany", może mieć różny oddźwięk. I widzę, że niewiele pan wie, skoro uważa, że możemy spokojnie wyjść na miasto - prychnęła brunetka.
Spojrzała uważnie na Johanna Augustusa.
- Miasto? Miasto to nie jest dobry pomysł chyba dla nikogo z nas, a już na pewno samotnie. Ja zostaję tu i tak nie mam gdzie i po co wracać. Opcja przespania się ze wszystkim byłaby idealna. O ile wiedziałabym z czym i kim mam do czynienia. Więc chociaż wstępna rozmowa z właścicielką byłaby rzeczą pożądaną. - dziewczyna umilkła i skupiła się na swoim kieliszku z Chianti.
-Ehhh.
I to by było tyle odnośnie milej atmosfery.
-A ja jeszcze zostanę. Jeszcze jedna czekoladę.
-I cos do jedzenia! To jedzenie jest za darmo, prawda?
-Śnij póki możesz, dziwno księżniczko. Ale tez się poczęstuję...
Dexter spojrzał w sufit, po czym przekierował spojrzenie na barmana.
-My zostajemy. Teraz i tak w naszym biurze prawdopodobnie trwa mini Wietnam. Mi się nie spieszy. Poza tym, podobno ja jestem chamem i gburem, ale nie pomyśleliście ze panu Gregoremu może być przykro? W końcu to on jest za nas odpowiedzialny teraz...ba. Może nawet jeśli jego szefowa zobaczy, ze jesteśmy niezadowoleni, nie najedliśmy się i nie napiliśmy się to uzna, ze to jego wina? Ech, wy egoiści, wy egoiści...
Pokręcił z zażenowaniem głową.
- Może jakieś rady, drogi kolego nam podrzucisz? Wołałbym nie popełnić gafy, jeśli może pozbawić mnie to darmowego jedzenia.
-Dobrze mówi, dobrze mówi! Wedla mu dać.
-I kim jest Alex, o którym wspominał Kapturnik?
Przedstawiciel hotelowej obsługi także zamilkł. Bez słowa wyszedł na zaplecze, po czym zajął się przygotowaniem posiłku dla Dextera. Widać było, że zdawał się nie do końca pewny swego. Wolał więc się nie wychylać. Przemówienie detektywa trochę upewniło go co do własnej wartości i rozwiało ponury cień, jaki zdawała się rzucać Gabriela.
- Panie Dexter, pani tego przybytku jest bardzo wyrozumiała, przynajmniej względem innych skrzydlatych. Choć nie radziłbym jej denerwować. Duma potrafi przyćmić czasami jej lepsze strony, podobnie jak gniew. Ale w porównaniu do innych upadłych posiadających tą samą…przypadłość co ona, właścicielka jest niczym do rany przyłóż.
Uśmiechnął się. Przynajmniej na ten moment. Słowa były dwuznaczne, a wyżej wspomniana demoniczna przedstawicielka musiała być zlepkiem skrajności. Zlepkiem, którego nikt o zdrowych zmysłach i instynkcie samozachowawczym zbyt mocno by nie szturchał, pragnąc zachować swoje jestestwo w obecnym stanie. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że przecież miał wykonać telefon. Ujął w dłoń słuchawkę czarnego, klasycznego aparatu, wciąż posiadającego kabel i wykręcił numer wewnętrzny na tarczy.
- Alicjo? Nie obudziłem Cię mam nadzieję? Bądź tak miła i zejdź proszę na dół, żeby zaprowadzić gości do naszej kierowniczki, dobrze? Dziękuję i przepraszam.
Głos który mu odpowiedział dało się opisać jako lekko piskliwy i nadzwyczaj…pełen energii. Aż trudno było sobie wyobrazić, żeby jego posiadaczka w ogóle była w stanie zasnąć.
Po chwili, przed nosami Dextera i jego uroczej asystentki znajdowały się dwa steki, przystrojone owocami i warzywami, oraz sosem czosnkowym. Mięso było dobrze wypieczone, widać, że na talerzu nie pełniło jedynie funkcji. Choć zapewne zostało odgrzane z obiadu. Nie można jednak mieć wszystkiego, prawda? Gdy się nie ma co się lubi…
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 24-09-2008 o 21:51.
Highlander jest offline