Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2008, 15:06   #31
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Johis najwyraźniej minął się z powołaniem. Jego rolą w życiu powinien być saper wojskowy.
- Najchętniej zwracałabym się do pana tytułem anielskim, jednak…dobrze panie…Johann. Skoro pan nalega, rozegramy to właśnie w ten sposób.
Uśmiech zniknął z jej twarzy. Widać było, że jego wizyta została pośpiesznie odwołana. Ton był zimny jak lodowiec, który zatopił Titanica. Sugerowało to, że kobieta nie zna jego celestialnego imienia, co stawiało rajdowca w nieco lepszym położeniu niż resztę tych nowych (i jakże przy tym niezwykłych) przyjaciół. Ale porównywanie owych położeń było jak przyglądanie się sytuacji więźnia skazanego na śmierć przez powieszenie i tego nieudolnego złodzieja, któremu zaplanowano jedynie skromny zabieg jakim było ucięcie obu rąk w nadgarstkach. Rudowłosa starannie i spokojnie przetarła nieistniejący pyłek z biurka, potem zaś jej oczy wbiły się w spojrzenie Johnny-boya, a ten poczuł się jak mrówka, do której zgniecenia użyto wcale nie małej siły, jaką był rozpędzony pociąg pośpieszny.
- Proszę nie mylić warunków, na jakich się pan tutaj znajduje. Jedyne opcje wyjścia z tego lokalu stanowią samowolne opuszczenie go, stanie się moim podkomendnym…lub stanie się zakąską. Co do nagrody za wykonaną…misję, że określę to w ten sposób. Mogę panu zaoferować skromne przypomnienie w dziedzinie arkanów upadłych aniołów. Oczywiście, kiedy wykona pan zadanie, zaś… taka nauka potrwa…nieco czasu. I to wszystko.
Upadły skrzydlaty nie wiedział co znaczyło dla niej „skromne przypomnienie”, ale podejrzewał, że ich rozumowanie tego terminu znacznie się od siebie różniło. Pojął także, że jeśli w swojej poprzedniej wypowiedzi kobieta pokryła obszar z artylerii, to teraz wyciągnęła do użytku sprawne głowice atomowe. I nie będzie wahała się by ich użyć. Zrobi to z dziką rozkoszą. Dla dobrej zabawy, odrobiny rozrywki. Jeśli określiła go mianem zakąski, to owe określenie zdecydowanie nie niosło ze sobą podtekstów erotycznych. Jego demoniczna połówka, co prawda niewiele wiedziała o tego typu zabiegach, jednak była świadoma odnośnie ohydnej i bluźnierczej praktyki, jaką było pochłanianie esencji drugiego anioła. Poległa jaźń ulegała rozkładowi, asymilowana przez zwycięzcę, który przejmował część mocy, wspomnienia, oraz umiejętności przegranego. Dopuszczały się tego jedynie najbardziej wyzute z wartości moralnych, pozbawione skrupułów i…niezwykle potężne, otchłanne byty. Co rodziło pytanie kim…lub czym właściwie jest ta niewinnie wyglądająca niszczycielka, która do niedawna przyglądała się morskim falom. Należała do tych negocjatorów, którzy w miarę rozmowy coraz bardziej zaciskają pętlę. Przeczuwał…nie, wiedział, że jeśli teraz się nie zgodzi, może stąd wyjść cało. Jednak jeśli będzie naciskał bardziej, prowokował dalej…stanie się ciasteczkiem do tej podanej niedawno, jakże wybornej herbaty.
Z resztą…Johnny-boy stąpał po kruchym lodzie. Czy nie powiedziała, że trafił tu zamiast kogoś innego? Może tego diabelnego pijaka z baru?
- Drogi panie…Tempest. W moim odczuciu, winien być pan zadowolony, że to panu zostało wskazane miejsce siedzące. Czy sadza pan przy własnym stole, na krześle, ulubioną książkę, lub papierowy model samolotu? Nie wydaje mi się, aby praktykował pan takie zabiegi. Mam skromną nadzieję, że nie. Proszę więc nie oczekiwać tego ode mnie.
To ukazywało, że za nic miała sobie ludzi. Postrzegała ich jako przedmioty, których można użyć. Jak oznaczone karty do gry, którymi można przechytrzyć przeciwnika w partii. Nic więcej. Dex potrafił bez problemu stwierdzić, że podobne mniemanie miała o nim z tą jego „ludzką, dominującą jaźnią” o co by nie chodziło w tym dziwacznym terminie.
- Zaś co do oferowanych przeze mnie…ofert. Proszę się nie lękać. Są jak najbardziej prawdziwe i rzeczywiste. Na tyle, na ile muszą być, aby zadowolić odbiorcę.
Tym zdaniem ucięła wszelkie możliwości dalszej dywagacji, siejąc przy tym jeszcze więcej ziaren niepewności. Dopiero kiedy głos zabrała Gabriela, właścicielka lokalu ponownie się uśmiechnęła. Widać, że wypowiedź kobiety niezmiernie ją rozbawiła. Jednak powodów takiego stanu rzeczy trudno było się dopatrywać gołym okiem.
- Och, jaka pani miła, panno Gabrielo! Słowo daję, brak mi słów. Czuję się nawet lekko onieśmielona. Jeśli mogę zapytać…co właściwie stało się z tym władczym, buntowniczym przejawem świętego oburzenia, które…w niezwykłym stylu musze dodać, reprezentowała pani kilka minut temu wobec hotelowej obsługi? To dość niezwykła zmiana nastawienia.
Więc ona wszystko to widziała. W jakiś sposób obserwowała ich odkąd tylko pojawili się w jej przybytku. Ale jak? Za pomocą magicznych mocy upadłych? Czy też istniało inne wyjaśnienie tego wszystkiego? Niezależnie od sposobu, nie było sensu udawać. Beatrice doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że Gabriela gra niczym aktor na scenie. Prawdopodobnie właśnie to ją tak rozbawiło. Widziała podobne przedstawienia setki, jeśli nie tysiące razy na przestrzeni wieków. Scenariusz znała niemal na pamięć. Każdy z nich. Podrzędny złodziejaszek nie jest w stanie oszukać oczu, które swym spojrzeniem sięgają wszędzie. Odziana w prostą, czarną suknię delikatnie ujęła pióro z metalową stalówką i z niezwykłą skrupulatnością zanotowała coś na jednej z kartek znajdujących się na biurku. Skrzydlata nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w jakiś sposób…chodziło właśnie o nią.
- Zaś co do ucieczki z miejsca zbrodni…jeśli dobrze zrozumiałam proces postępowania dzisiejszego systemu sprawiedliwości, takie zajście dość dobitnie kwalifikuje panią jako…cóż…główną podejrzaną w całym zajściu. Dodać do tego fakt, że znaleziono w pani mieszkaniu zarejestrowanych broni na które posiada pani pozwolenie, zaś kaliber nabojów dziwnym trafem pokrywał się z tym, którego użyto do zabójstwa jednej z ofiar. Zadziwiający zbieg okoliczności prawda panno Gabrielo?
Odrobiła swoją pracę domową. Wszystko posiadała dopięte na ostatni guzik, zaś cała konstrukcja zdawała się w pełni wodoszczelna i wolna od błędów.
- Tak właśnie przedstawia się moja oferta drodzy państwo. Zaakceptujcie ją, bądź odrzućcie. Jednak proszę, podejmijcie decyzję sprawnie i szybko. Teraz. Mam jeszcze wiele pracy tej nocy. Pracy dość ważnej nie cierpiącej zwłoki.
Jak zwykle, w pełni kulturalna wypowiedź, która subtelnym, podświadomym przekazem dodawała, że w przypadku dalszych, pozbawionych sensu dywagacji, osoba sprawująca w tym miejscu władzę w końcu straci szczątki swojej cierpliwości, potem zaś, dokona wyboru za nich. I nie będzie z tego powodu cierpieć na bezsenność, czy wyrzuty sumienia.

Pojawienie się policyjnego, rzeczywiście okazało się dla wyżej wspomnianych kobiet wesołym zrządzeniem losu. Pozostawało co prawda lekkie uczucie niesmaku, odnośnie tego, że nie udało się zatrzymać młodocianych zwyrodnialców, jednak nie każda bitwa kończy się pełnym zwycięstwem. Jeśli już o to chodziło, ta przynajmniej nie skończyła się pyrrusowym. Suria podążała dalej przed siebie, chłonąc wszystkie aspekty miasta, które stało przed nią otworem niczym skrzynia skarbów przed poszukiwaczem przygód. Część miasta do której trafiła anielica zdawała się być względnie spokojna. Może nawet zbyt spokojna, ponieważ kroki, w niewyjaśniony dla niej sposób, pokierowały ją ścieżką nieopodal cmentarza. To właśnie był moment, w którym poczuła coś…nietypowego. Był to jednak przekaz odmienny, niżeli poprzednie uczucie niepewności, oraz lekkiego strachu, wywołane imieniem szpitalnego cudotwórcy. Jakby smakując tutejszej atmosfery, bez większego trudu wyczuła specyficzny rezonans. Rezonans, którego charakterystycznego przepływu nie odczuwała od dawna, oznaczający inne, anielskie istoty. A przynajmniej jedną. Dziewczyna pokonała lekko skrzypiące, metalowe ogrodzenie, po czym skierowała się lekko zarośniętą przez chwasty ścieżką w kierunku wschodniej części terenów cmentarnych.
Doskonale wiedziała, że udaje się w dobrą stronę, ponieważ „sygnał”, jaki odbijał się echem w jej umyśle starał się coraz silniejszy, można nawet rzec, że nieco…bolesny. W końcu jednak dotarła do celu, zaś problem spirytystycznej migreny ustał natychmiast. Szereg (niemal) sprawnie funkcjonujących lamp ozdobnych, rzucał słabe światło na wszystko wokół. W powietrzu unosił się lekki zapach kadzidła wymieszanego z czymś…słodkawym. Była to część poświęcona tym, którzy mieli na tyle pecha aby zginąć na wojnie w Wietnamie. Jednak jeden z grobów został zamieniony w najzwyklejszą w świecie ławkę. Oto bowiem siedział na nim cmentarny grabarz, odziany w charakterystyczny dla tej profesji, ortalionowy płaszczyk. Obok pozostawała bezczelnie wbita, staromodna, żelazna łopata. Choć „pracownik” cmentarny znajdował się bokiem do nowoprzybyłej, uniósł dłoń w geście powitania. Najwidoczniej także zdołał ją zauważyć za pomocą swego „szóstego zmysłu”. Jego twarz wykrzywiła się w delikatnym uśmiechu. Posiadała ostre, wyraźne rysy, zaś brązowe oczy, w słabym świetle, sprawiały wrażenie niewielkich paciorków nicości. Półdługie kudły będące artystycznym nieładzie, opadały mu za kark. W końcu powiedział:
- Witam…nie spodziewałem się dzisiaj wizyty…starych znajomych. Z wojennych czasów. Heh. Zwą mnie Sydiel. Byłem porucznikiem jednego z legionów… W czym mogę ci pomóc tej pięknej nocy…moja droga…
Powiedział jej swoje anielskie imię, oraz zdradził dawniej pełnioną rangę. To dowodziło o zaufaniu, oraz dobrej woli. Po czym urwał. Jednocześnie chciał poznać jej. Może nie tyle stopień. Zapewne chciał wiedzieć, jak ma ją nazywać. W końcu była…nową twarzą w mieście, prawda? Genevieve nie potrafiła sobie przypomnieć nic szczegółowego odnośnie tego osobnika. Znała jedynie przynależność jego domu. Z pewnością był Halaku.

Rozważania Ernesta na temat różowej i sztucznej do granic możliwości fikcji, w jakiej to żyła ludzkość zostały jednak dosyć szybko przerwane. Być może sporą szansę na zastąpienie ich miały rozważania o kolejnym kieliszku trunku, bądź o tym wypaczonym, procesie służby między skrzydlatymi. Tak się jednak nie stało. Szedł pustą, boczną alejką, która niemal dosłownie, świeciła pustkami. W jego żołądku zaczęło kreować się uczucie niepewności i…zagrożenia, jednak nim zdążyło uformować się w pełni, stało się coś…nie do końca spodziewanego. Wielki, bydlęcy wilk o szarawej sierści rzucił się w stronę Halaku z rozwartymi szczękami i byłby odgryzł mu rękę, gdyby nie błyskawiczna reakcja i unik. Paszcza kłapnęła obok kończyny, a pies zatoczył koło, wściekle warcząc, wpatrując się w „przeciwnika” do granic oszalałymi, ślepiami o błękitnych tęczówkach. Pijaczek mógłby przysiąc, że widział jak coś pulsuje pod skórą zwierza. Jakby mięśnie, choć może witki, nieumiejętnie schowane pod fałdami sztucznej skóry. Cokolwiek siedziało w tym czworonożnym piekielniku, było…było znacznie brzydsze i bardziej niebezpieczne w środku.
Za bestią, która wizje pana Dante przyprawiała o kompleksy i sprawiała, ze były niczym więcej jak imaginacją berbecia, pojawił się człowiek. Ubrany w wyjątkowo ekstrawagancki, skórzany płaszcz, spodnie od garnituru i taką samą koszulę, oraz buty, które powinny się zniszczyć na samą myśl o poruszaniu się w tak niechlujnym, pozbawionym klasy miejscu. W dłoni trzymał pękniętą smycz, a wyraz jego twarzy wyrażał niezadowolenie. Gwizdnął i przywołał „psa” do nogi. Zwierzę nadal warczało jak oszalałe, a szczątkowe ilości piany lały mu się z pyska, tworząc ponury obraz z żółtymi, ostrymi jak brzytwa kłami.
- Panie Colbert! Do nogi! Proszę nie oddalać się ode mnie w ten sposób! To nie czas na szukanie prze…och, najmocniej przepraszamy. Zerwał mi się ze smyczy, kiedy kogoś szukaliśmy i uciekł aż tutaj, nieokiełznany z niego pies. Heheh.
Pan Colbert. Ciekawe i oryginalne imię dla psa. To właśnie przeleciało przez myśl cudem uratowanemu od zwierzęcych szczęk. Lub przynajmniej taki właśnie miałoby lot, gdyby nie ciągła, paniczna myśl o tych ostatnich. Nowoprzybyły skłonił się w pół, mimo, że Ernest wyglądał na nic więcej jak podrzędnego pijaka. Widać, w jakiś sposób poznał jego anielską charakterystykę, choć z pewnością nie można było tego powiedzieć w drugą stronę. Blondyn sprawiał wrażenie zwykłego człowieka. Uniósł palec w wyrazie triumfu, jakby coś sobie przypomniał. Wyciągnął z marynarki zdjęcie przedstawiające wyjątkowo atrakcyjną, rudą kobietę, następnie pokazał je wielbicielowi tanich trunków. Fakt, że była ubrana w ciuszki pacjenta szpitalnego, oraz leżała w łóżku nieco zbił Ernesta z pantałyku.
- Chciałem zapytać, nie widział pan może tej dziewczyny? Szukamy jej…uciekła ze szpitala, a jej stan psychiczny jest nieco…niestabilny. Byłbym wdzięczny za każdą pomoc.
Kim był ten typek? Glina w cywilu? Prywatny detektyw? Ktoś tego typu? No niby robił porządne wrażenie. Z pewnością lepsze niż tamten psychodeliczny nożownik. Przynajmniej umiał się zachować i wiedział kiedy przeprosić za nietakt.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 01-10-2008 o 15:10.
Highlander jest offline