Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2008, 21:54   #37
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Po dłuższej chwili śledzenia swojego nowego sojusznika, Ernest stwierdził, ze było z nim coś mocno…nie w porządku. Czar dobrego wychowania i klasy znikał pod piętnem dokładnej, wyczerpującej obserwacji. W porównaniu do brudnych ulic, pomiętych, tekturowych kartonów, czy ćpunów pragnących wkręcić się w betonowe dziury tego piekła…był zbyt doskonały. Stylowo, acz prosto ubrany, poruszający się idealnie, płynnie niczym woda z górskiego potoku. I ten jego wygląd. Czarujący książę z bajki, w którym od pierwszego wejrzenia zakochała by się każda niewiasta. Choć...to wszystko było grą pozorów. Jak lalka, marionetka, zdawał się pusty w środku. Anielski pijaczek mógł tego nie wiedzieć, jednak ten „książę” działał tylko na niciach złośliwości, agresji i sadyzmu. Żywił się ludzkim cierpieniem, podobnie jak jego opiekun, który pozornie przebywał wyjątkowo daleko, jednak w rzeczywistości, jego ponure macki sięgały aż tutaj. Do miasta gdzie umierały anioły. Pies zaś…z tym psem było coś znacznie bardziej nie w porządku niż z domniemanym właścicielem. Te napady niekontrolowanej agresji, piany pyska. Lekkie drgawki mięśniowe, wybrzuszenia pod sierścią. Chodząca, czworonożna, broń biologiczna. Jednak…ten ludzki błysk w oku. Ten nadzwyczajny intelekt i zmysł tropienia mimo…zepsucia. Dziwne. Choć może „nienaturalne” nadawało się lepiej do określenia tego stanu?
- Tak…jesteśmy już blisko. Dobrze. Cmentarz? Heh. Heheh…zabawne, nieprawdaż panie Colbert? Pańska dawna przyjaciółka już nam nie ucieknie. Nie tym razem.
Tego uśmiechu nie powstydził by się żaden z przywódców dawnych Legionów. Poszukiwacz szpitalnych pacjentek powoli, acz pewnie, odchylił szerzej bramę cmentarną i spuścił psa z mocno już nadszarpniętej smyczy. Ten rzucił się do opętańczego biegu w poszukiwaniu ofiary…erm, a raczej pacjentki, właśnie.
[…]
Sydielowi najwyraźniej także przypadła do gustu owa rozmowa. Uznawał swoją rozmówczynię za interesującą postać. Choć nie trudno o taki status, gdy na miasto przypada nie więcej jak nieco ponad tuzin aniołów, zaś język zerwał znajomość ze słowami kilka tygodni temu, teraz zaś została ona na szybko odbudowana. Uciekinier z Otchłani sięgnął za jeden z grobów i wyciągnął termos, oraz parę kubków. Były względnie czyste, ba nawet dobrze wypolerowane. Jeśli nie liczyć lekkiego obrzydzenia faktem picia napojów z czegoś, co walało się po miejscu, gdzie zakopywane są ludzkie zwłoki. Halaku chyba nie miał tego typów oporów, ponieważ rozlał karmazynowy, ciepły płyn do dwóch naczyń. Można było zaobserwować lekkie kłębuszki pary, pośpiesznie opuszczające metal.
- Proszę, częstuj się. Niestety nie mam tu niczego więcej.
Uśmiechnął się i przytaknął. Być może i nijak nie umywało się to do luksusowych klubów i restauracji, które zostały zwiedzone przez nią dzisiejszej nocy, jednak…była w tym geście jakaś szczerość. Pierwotna radość dzielenia się wszystkim, którą niewielu potrafiło już praktykować w dzisiejszym świecie, czy społeczeństwie.
- Ach. Nie opowiedziałem ci jeszcze o naszych…kuzynach. Earthbound. Wielu określa ich tym mianem. Doprawdy nie mam pojęcia dlaczego. Z tego co mi wiadomo, oni sami za nim nie przepadają. Wiesz czym są? Podejrzewam, że…nie. Więc wyjaśnię.
Widząc, że ma jej aprobatę, nie przerywał kolejnego encyklopedycznego terminu, własnego autorstwa. Następnego już, powołanego dzisiejszej nocy.
- Coś złego dzieje się, kiedy anielska esencja zwiąże się z martwym obiektem. Ludzkie ciała oferują emocje. Uczucia. Miłość, przyjaźń, złość, nienawiść. Każde z nich w umiarkowanych dawkach. Jednak przedmioty…nie. Pozostaje jedynie zimna logika, wyrachowanie, cierpliwość. Niektórzy twierdzą, że to idealny stan umysłu. Inni, że woleliby Otchłań. Tak, czy inaczej…taki właśnie żywot wiodą nasi krewniacy. Nie zobaczysz u nich współczucia, czy litości. Niektórzy z nich są jednak mniej szaleni i zepsuci, niż cała reszta. Kontrolują świat. Miasta, rządy, całe kraje. Skinieniem palca usuwają niewygodnych ludzi. Mają wiele czasu…niektórzy z nich spędzili tu niemal kilka tysięcy lat i…
Usta urwały w pół słowa, Sydiel nie skończył swego zawiłego przesłania. Zamiast tego gwałtownie zerwał się na równe nogi i zamachnął się tak gwałtownie w stronę Genevieve, że wzbudził swoim ciosem podmuch wiatru. Jego oczy zalśniły pierwotnym złotem, niosącym ogromne pokłady agresji. Panna nie zdążyła się uchylić. Gdyby faktycznie mierzył w jej głowę, rozgniótł by ją niczym zgniłe jabłko. W tym samym czasie, percepcja dziewczyny zanotowała jednak co innego. Gardłowy, niezdrowy warkot, jak z samego dna piekieł, który dochodził zza jej pleców. Cokolwiek go wydawało było pozbawione jakichkolwiek, ludzkich zmysłów. Oszalałe z bólu i agresji. Cios. Odgłos pękających kości i pisk rannego psa. Lub czegoś, co miało imitować psa. Niedawna rezydentka szpitala obróciła się akurat aby zobaczyć jak bestia, która miała w ułamku sekundy rozgryźć jej makówkę na dwoje, zahacza po drodze o trzy nagrobki, wzbudzając falę dymu, brudu i kurzu, na końcu zaś ryjąc boleśnie w ziemię. To jednak nie mogło jej powstrzymać. Zaczęła podnosić się do góry.
Potwór, bo psem zdecydowanie to nie było, był największym czworonogiem, jakiego Genevieve widziała w swoim życiu na oczy. Wielkie, ociekające śliną, pożółkłe zębiska, czerwone i napęczniałe od krwi oczy, futro w niezdrowym kolorze zgnilizny, oraz przesuwające się pod nim, nienaturalne wyrostki. I wtedy rozległo się…klaskanie. Dwójka upadłych skierowała wzrok w jego stronę, aby ujrzeć pięknie i stylowo odzianego, blondyna.
- Brawo, brawo drogi panie! Jestem pewien, że pan Colbert nie zna się na walce wręcz…przynajmniej nie w obecnym stanie umysłu, ale ja potrafię docenić eksperta kiedy go widzę. A teraz…pójdzie pani ze mną pani Genevieve. Dość już dziś spędziłem na pogoni za panią. Jak ten hart na arenie. Heheh…
Jeszcze jedna sylwetka przesuwała się niewyraźnie wśród drzew. Jednak kobieta skupiła się na tej. Przecież…przecież to był ten cholerny doktor…ten cały cudotwórca! Czy…czy on właśnie powiedział „pan Colbert”?
[…]
Rudowłosa będąca skupiskiem demonicznej mocy, przez chwilę przyglądała się zamykającym się drzwiom, potem wsłuchiwała się w niesłyszalny dla innych szmer windy. Oczywiście, był to jego wybór. Upadli powinni mieć wolność wyboru. Nawet jeśli pan Johis zamierzał wybrać dla siebie pewną śmierć. Nie mogła mu tego odebrać. Widać było, że ta myśl jakby ją rozpromieniła. Być może sama do niej nie doprowadzi, nie bezpośrednio, jednak posiadała pewność, że Johnny-boy zbierze to co zasiał.
- Doprawdy nie rozumiem…wydawał się taki…poruszony. Nieco jak…szczur uciekający z tonącego statku. Hm…dobrze. Jednak wróćmy do konkretów. Cieszę się, że choć wasza dwójka wykazała się rozwagą. Dowodzi to o…umiejętności logicznego myślenia. Ja zaś, potrafię to docenić. Zapewniam, że nie będziecie stratni…
Powiedziała to bez swojej standardowej rutyny, zimnej jak północne śniegi. Prawie jak złośliwa ciotka, która zdecydowała się jednak zostawić coś w spadku swoim regularnie poniżanym i torturowanym krewnym. Być może żałując, że nie będzie miała możliwości zobaczyć ich wielkiego zaskoczenia. Beatrice nieznacznie się uśmiechnęła. Oczywiście próżno było się doszukiwać w tej sztucznej emocji, jakichkolwiek wyższych uczuć.
- A teraz … moi drodzy…nie pozwólcie abym was dłużej zatrzymywała. Z pewnością jesteście nieco…zmęczeni dniem dzisiejszym. Alicja wskaże wam zaraz wasze pokoje. Będziecie mogli udać się na spoczynek. Nie posiadam dla was jakichkolwiek planów, do jutrzejszej nocy. Możecie traktować to jako…czas wolny. Ach, nie. Panie Dexter…proszę podejść do mojego gabinetu, jutro w godzinach popołudniowych. Bez swojego…swojej przyjaciółki, jeśli można. Mamy…coś do ustalenia. Życzę miłej nocy.
Dexter mógł przysiąc, że usłyszał „worka mięsa”, lub „niewolnicy” zamiast „przyjaciółki”. Jednak, w odróżnieniu od innych przedstawicieli swojego rodzaju, panna Schneider posiadała w miarę wysoką…tolerancję dla ludzkiego pomiotu. Kobieta ucięła rozmowę, w sposób w jaki gilotyna pozbawiała zdrajcę głowy. Machnięcie ręki. Służka pojawiła się natychmiast, chociaż nie było możliwości, aby usłyszała swoje imię w takich warunkach. Nowi zatrudnieni w pięknym hotelowym budynku, udali się do swoich pokojów.
[…]
Winda niestety nie przyjechała. Mogło to mieć coś wspólnego z służbą sprzątającą pokoje i bezczelnie hamującą mechanizm wózkiem ze świeżą pościelą. Jednak on nie mógł o tym wiedzieć. Johnny w końcu znalazł drogę na dół. Ruszył schodami. Szedł. Szedł. Potem szedł jeszcze trochę. Przez idiotyczną konstrukcję tego miejsca, stawiającą na oryginalność, musiał szukać kolejnych schodów, kiedy dotarł na czwarte piętro. Mógł przysiąc, ze zabłądził kilka razy, zaś wszystkie korytarze w tym cholerstwie, były niemal identyczne w swoim układzie. Myśli przez krótką chwilę podpowiadały mu, że nigdy nie opuści lokalu, że zgnije na jednej z nieskończonych kondygnacji. A panna Beatrice będzie się śmiała w swoim małym, przytulnym gabinecie. Z jego złudnej buty i głupoty. Jednak…tak się nie stało. Trafił na parter, spotykając przy okazji znajomego barmana, który właśnie kończył palić papierosa, przy drzwiach od holu, przyglądając się przyrodzie na zewnątrz. Widać, że ta podnosiła go na duchu. Tamten także go zobaczył i wskazał dłonią na zdecydowanie mniejszy barek niż ten poprzedni, przeznaczony dla gości przy wejściu. Niedopałek zgasił i rzucił do blaszanego śmietnika. Ponownie już tej nocy, zajął stanowisko.
- Och. Witam pana z powrotem. Widząc pana tutaj…stwierdzam, że…rozmowy nie poszły w przewidywany sposób?
- Więc…wezwać panu taksówkę, sir? Może nalać drinka…albo dwa, zanim przyjedzie transport? Na koszt firmy.
Człowiek za ladą uśmiechnął się porozumiewawczo. Nieznacznie mrugnął. I sięgnął po kieliszek. Dobrze, że wciąż nie zmienił swojego nastawienia…w pewnych sprawach. Jedną dłonią sięgnął po kieliszek, drugą zaś po słuchawkę. Nie licząc faktu, że oczywiście nie był człowiekiem. Podobnie jak reszta towarzystwa w tym miejscu, także był upadłym aniołem. Zdawało się to trochę zabawne, jak bardzo wczuł się w rolę człowieka. Wykonywał ją bez najmniejszego oburzenia, czy sprzeciwu. Zupełnie jakby to do niej, a nie do jakiejkolwiek innej funkcji został stworzony przez boga. Wykręcił numer z pamięci. Wskazując rajdowcowi znośne miejsce do zajęcia przy barze. Whisky błysnęło radośnie.
[…]
Pokojówka zatrzymała trzyosobowy pochód, z niejaką dumą wskazując drzwi ze złotymi numerkami, oraz klamkami tego samego koloru. Chociaż oko sceptyka mogłoby podejrzewać, że był to mosiądz. Jednak nie ta tutaj, młoda dziewczyna. Och nie.
- O! Jesteśmy na miejscu. Proszę, oto państwa klucze. Zaraz, zaraz…gdzie to ja…aha!
Po krótkim boju z własnymi kieszeniami uniformu, w wyrazie triumfu malującego się na licach, wyciągnęła trzy, drewniane breloczki, z numerkami dwa, trzy, oraz cztery. Rozdała je trójce zebranych i z encyklopedyczną wiedzą wyrecytowała:
- To skrzydło dla VIP’ów, wobec czego raczej nie spotkają państwo innych bywalców naszego przybytku. Obecnie na piętrze mieszkają jedynie dwie inne osoby. Pana Zacherego mieli już państwo okazję poznać, jeśli zostałam dobrze poinformowana. Jego pokój jest pod szóstką. Druga osoba zajmuje dziewiątkę. Dobrej nocy życzę.
Znała się na rzeczy, oj znała. Uśmiechnęła się, jednak w sposób bardziej szczery niż jej przełożona. Naprawdę zdawała się zadowolona z nowych gości. Nie wyjawiła kto właściwie mieszkał pod drzwiami z szóstką akrobatką, ale na obecną chwilę dwójka upadłych nie miała zbyt wiele czasu ( a raczej siły w obecnym stanie egzystencji) by się nad tym zastanawiać. Alicja pośpiesznie dopowiedziała, jak nieco roztrzepana:
- Ach, no tak! Gdyby państwo czegoś potrzebowali, proszę dzwonić do recepcji. A teraz muszę już iść i dopilnować moich koleżanek.
Koordynatorka w takim młodym wieku? W takim razie musiała być wybitnie zdolną osobą. Dygnęła i zniknęła za rogiem nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć. Miła dziewczyna. Takie przynajmniej sprawiała pierwsze wrażenie. Drzwi do pokojów zostały otwarte. Dexter cieszył się, że jego szczęka jest przymocowana na stałe. Jego asystentka wyraźnie zaniemówiła. Gabriela…mogła by polubić to miejsce. A raczej już je lubiła.
Każdy z trzech pokojów posiadał królewskie, dwuosobowe łóżko, oraz sofę z mnogą ilością poduszek. Pufy, dwa fotele, oraz kwadratowy stolik tworzyły przyjemny komplet z panelową podłogą i idealnie białymi ścianami. Obrazki, oraz błękitne lampy tworzyły doskonałą atmosferę. Telewizor, DVD, oraz mnoga ilość muzyki, oraz filmów do wyboru. Do tego przeszklone wyjście na taras, który posiadał prywatny basen dla wszystkich z tego skrzydła. Prywatna łazienka, telefon, bóg jeden (w tym wypadku właścicielka – bogini?) wiedział/a co jeszcze można było znaleźć. Trójka gości poczuła się jakby wygrała bilet na loterii. To był chyba jeden z najlepszych wyborów ich życia. Zdecydowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 03-10-2008 o 21:59.
Highlander jest offline