Mag przysypial. Czerpal z ognia, ze zrodla ciepla, rozkosze garsciami. Uwielbial takie chwile, gdy na zewnatrz pada, jest burza, a w jakims pomieszczeniu w kominku cos przyjemnie pryska i strzela... Nagle uslyszal straszny huk. Zaczal sie rozgladac. Okazalo sie, ze to przeciag lomotnal drzwiami. Ale zaraz wbiegla do srodka mala dziewczynka. Zaczela cos krzyczec o koniu bez jezdzca, opisywala go... "Hmm... To musi byc gdzies blisko... Gdyby jakis stwor kogos zaatakowal dalej, to konia by nie oszczedzil..." Czarodziej niechetnie zdjal nogi z kominka, okryl sie plaszczem z kapturem i wybiegl na zewnatrz, rozchlapujac bloto na wszystkie strony. Wcale nie mial ochoty walczyc, ale magia ognia to jego pasja, ktora musial realizowac. Gdy byl juz na trakcie poza dziedzincem rozgladnal sie w poszukiwaniu swiezych sladow kopyt i szybkim krokiem ruszyl za nimi. |