Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2008, 19:16   #2
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Wprowadzenie: Jerzy Czarnota

Jerzy Czarnota
bawił na odpuście we wsi Tumlin (na północ od Kielc). Los zetknął go na tymże odpuście z wrogiem swym łowczym Kamilem Wielickim (herbu Wczele). Wielicki bawił się w sporej kompanii, która była świtą jakiegoś możniejszego pana. Czarnota miał ze sobą tylko swego jednego sługę – kozaka o imieniu Witalij, który spił się na owym festynie okrutnie. Nie doszło do starcia orężnego. Przewaga stronników Wielickiego była ogromna. Na wpół przytomny Witalij dostał się w ręce nieprzyjaciół. Pan Jerzy Czarnota miał więcej szczęścia udało mu się umknąć na własnym koniu i z całym swym moderunkiem (stracił jedynie swego luzaka i konia, którego darował kozakowi).

Czarnota
zbiegł, ale ruszył za nim pościg. Czterech jeźdźców i pan Wielicki, którego w chwil parę dosięgło nieszczęście – koń jego potknął się na równej drodze i zrzucił swego pana turbując go dotkliwie. Jednak pościg nie dawał spokoju panu Czarnocie, który ruszył na południowy zachód. Po drodze szczuty szlachcic mijał jedną większą wieś, jakiś wieśniak powiedział, że nosi ona nazwę Miedziane Góry. Całe popołudnie i wieczór zeszło na ucieczce. Droga wiodła leśnym traktem. W nocy udało się wreszcie szlachcicowi zgubić pościg. Pan Jerzy noc nie przespaną spędził w gęstwinie leśnej. Rankiem przekroczył jakąś niezbyt głęboką rzekę, w miejscu gdzie bobry postawiła tamę. Wjechał w okolicę, która obfituje w zagajniki i dąbrowy często poprzetykane polanami. Jednak wsi żadnej nie widać.



Polana dwu jęczących kamieni (wczesny poranek)

Przeraźliwe rżenie rozległo się zza gęstej kupy młodziutkich brzózek. Potem dały się słyszeć jęki. Pan Czarnota nie był człekiem strachliwym, ale w tej chwili dziwny lęk ukuł go w krzyże. Podniosło mu się włosie na rękach. Nadstawił uszu. Chwil kilka było cicho. Z nagła jęki czy zawodzenia dały się słyszeć powtórnie.



Tuż za brzeziną rozciągała się polana. Pośrodku bezdrzewia wyzierały z ziemi dwa dziwno-kształtne, niemal bliźniacze głazy sporych rozmiarów. Czarnota prowadząc konia wkroczył na polanę, bo zdawało się, że stąd płynęły owe osobliwe jęki. Następnie podszedł do kamieni i przyjrzał się im uważnie. Mchy i trawy leśne nie zagnieździły się na głazach. Ale co zadziwiające w miejscu gdzie głazy nachylały się ku sobie porastało je coś na kształt ludzkiego włosia.

Naraz wiatr zahulał. Szlachcic nie zdążył obadać dokładnie dziwnych kamieni. Wiatr przyniósł samotną chmurę, która wypełzła na bezchmurne niebo i przysłoniła słońce. Potworne rżenie konia zmroziło po raz wtóry członki szlachcica. Na skraju polany zjawił się pieszy i ruszył w stronę pana Czarnoty.

Był to szlachcic rzecz pewna. Postury wielkiej i wyniosłej, tak że w jego ruchach znać było dostojeństwo. Na rękach niósł jakieś zawiniątko jakoby dzieciątko od matczynej piersi odjęte. Widoczne dorozumieć się można, iż to szlachcic znaczny a nie lada jaki golec czy chudopachołek. Jegomość ubrany był z wielkopańska w bogatej szacie znać było smak. Odziany był w kontusz paradny, tak strojny jak wielmoża. Aż dziw że taki możny pan bez sług po świecie chadza. Tylko wypatrywać karety i krwistego sukna pod stopami.

- Witaj waszmość
– zwrócił się do pana CzarnotyJam Andrzej Widuchowski, herbu Nowina. – przedstawił się układnie, po czym zaczął rozwijać zawiniątko z bogatego sukna. W środku był dzban z dwoma srebrnymi kubkami oraz dwie, zimne pieczone kury, które nieznajomy ułożył na kamieniach.

- O wa!
- Czarnota wytrzeszczył oczy dziwując się widokowi.
- Częstuj się waść
– zaprosił pana Jerzego, który nie wiedział co począć. Czy witać się z szlachcicem, czy do jedzenia się sposobić, bo głód mu się w kiszkach zagnieździł jak wąż. – Zwykłem tu śniadać i piknikować, bo niezwykłe osobliwej jęki można tu usłyszeć. – Uśmiechną się przy i podkręcił wąsa - Nie pogardzisz panie bracie moją gościną?

Szlachcic kontynuował mowę:
- Czyż waść słyszał o miejscowej legendzie. Podobno szlachcic okoliczny na tejże polanie żonę zdradzał z mniszką. A nieporadny był tak, że siła jakowaś
– nieznajomy uśmiechnął się ponownie – zmieniła swawolną parę w kamienie. Pewno waść widziałeś to osobliwie włosie na kamieniach? To ponoć pozostałość owej zdrady, gdy szlachcic wtykał wąsy pod spódnicę swawolnej mniszki. – dodał Widuchowski rozlewając wino do srebrnych kubków.

- Powiedź waść co sprowadza Cię w naszą piękną okolicę?
– zapytał Widuchowski.



Wprowadzenie: Miła

"Ty jesteś solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Ty jesteś światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci Twoje światło przed ludźmi, aby widzieli Twoje dobre uczynki i chwalili Ojca, który jest w niebie."

Miła porzuciła rodzinną wioskę i ruszyła w świat. Rusińska dziewczyna przez naście lat przywykła do wsi otoczonej wielką przestrzenią stepu, skąd niewiele wychylała nosa na świat. Przyzwyczajona była do życia osiadłego, podróż była dla niej niezwyczajna. Poczucie misji kazało jej jednak ruszyć w nieznane. Miła nie znając miar odległości nie zdawała sobie sprawy jak daleka czeka ją droga. Naiwne wyobrażenia - o świecie, który Ziemię Świętą ukrywa za następnym zakrętem - zakorzeniły się w główce dziewczyny jak pędy perzu.

Miła pełna zapału forsownym marszem szła naprzeciw swemu przeznaczeniu. Dzięki wytrwałości i pomocy ludzi dotarła nad wielką rzekę (Wisła, okolice Sandomierza). Tu jednak zły czyhał i zesłał na Miłą chorobę. Chora dziewczyna pogubiła orientacyje w nieznajomym terenie, postradała siły nadwątlone od marnego jadła. Jednak Opatrzność Boża nie pozwoliła jej zmarnieć. Wycieńczoną dziewczynę odnaleźli pachołcy z Ludynia niewielkiego nadwiślańskiego miasteczka. Powiedli ją do pobliskiego klasztoru sióstr urszulanek, który w tym miasteczku był pobudowany.



Sierota została przygarnięta, a zły stan zdrowia wpędził ją do łoża. Gorączka powtórnie trawiła jej ciało, co poniektórzy mawiali, że to stan agonalny i wróżyli jej nagłą śmierć. Jednak ten stan trwał, a im dłużej trwał tym bardziej niosła się wieść po okolicy. Mówiono o dziewczynie konającej od kilku miesięcy w ludyńskim klasztorze. Jedni widzieli w tym Boską Łaskę spływają na klasztor. Drudzy uważali, że to diabeł maczał w tym palce i do swoich sprawek rzecz ową przechylał. Później tym drugim przyznawano rację i chwalono ich przenikliwość. Zważywszy na wypadki jakie rozegrały się w ludyńskim klasztorze w dwa roki potem. Wtedy to miało miejsce zbiorowe opętanie mniszek, słynne egzorcyzmowania i insze jeszcze wydarzenia przedziwne, o których nie lza tu opowiadać. Poniektórzy wspominali wtedy, że to pojawienie się w klasztorze rusińskiej dziewczyny zwiastowało owe nieszczęsne zdarzenia.

Miła wydobrzała, choroba odstąpiła o dziwo, bo prawie w jednej chwili, a gorączki rozbiegły się po świecie. Nikt nie lubi darmozjadów na własnym garnuszku, a przeorysza klasztoru wyznawała proste zasady: Kto nie pracuje ten nie je. Dziewczyna posługiwała w klasztorze w zamian za victus et amictus (wyżywienie i przyodziewek). Miła była sumiennym dzieckiem przyuczonym do pracy i skorym do pomocy. W klasztorze panowały surowe reguły i Miła poznała smak rózgi. A osłuchawszy się nowej mowy, języka polskiego nabyła. Rosłaby pewnie w klasztorze w łasce u Boga i u ludzi, gdyby nie wypłynęły na wierzch pogłoski niecne a gorszące.

Doszło to do przewielebnych i odstających uszu matki przełożonej. Ta będąc niewiastą słusznego wieku i rozumu – takie było przeświadczenie ogółu - postanowiła sprawę zbadać, w tajemnicy rozpatrzyć i cichości zamknąć. Stało się jednak inaczej. Wieści o owym gorszącym epizodzie rozlazły się po miasteczku jak gęsi po podwórzu, a mnożyły się jak myszy w gospodarstwie gdzie ze zdechłego kota pozostał już jeno szkielet.




Klasztor urszulanek w Ludyniu, okolice Sandomierza

Postanowiono sprawę zbadać i na dziedzińcu klasztorny osądzić. Zabrało się niemało gawiedzi, mniszki i trzech mężów duchownych. Przyczyną owego zebrania było dwu staruchów, którzy ubrali na twarz dobroduszne i pokorne wyrazy. Wysnuli oni oskarżenie przeciw Miłej jakoby bezwstydnie obnażyła się przed nimi rozdzierając na sobie szaty. Rzucili na nią cień oskarżenia, jakby w blasku wschodzącego słońca kusiła ich obnażając się. Gdyby to inna dziewka była wyczuwać by można jakieś białogłowskie fortele, ale los chciał, że oskarżenie padło na to zawstydzone dziewczątko. Miła płoniła się jak róża onieśmielona własną urodą, a ów rumieniec jeszcze więcej uroku jej przydał. Gorąco dziwne ją przepełniało, ale po pacierzach przebiegał dreszcze i wstrząsały nią co kilka chwil.

- To było pod drzewem za bramą.
– powiadał jeden z dobrotliwych łotrów.
- Tak pod drzewem
– potakiwał drugi drapiąc się w brodę.
- In puris naturalibus? (Zupełnie nago)zapytał jeden z zakonników obrzucając dziewczynę wzrokiem.
- Tak ojcze
– powiedział pierwszy starzec.
- Do gołego…
- dopowiedział drugi, ale urwał miarkując, że lepiej zagryźć język.

Wszystkie spojrzenia zazdrosne, ciekawskie, mściwe, lubieżne, nienawistne, karcące wbiły się w Miłą i kuły ją dotkliwie.Silna emocja zapaliła świeczki w jej oczach, płomyki pełgały a łzy kapały jak rozpuszczony wosk.

- Dziecko poczuwasz się do winy
– spytały czyjeś usta – prawda li to co Ci mężowie zeznali.


 
Adr jest offline