Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2008, 23:06   #40
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Skończyły się trudny dnia poprzedniego. Nastał ranek, zaś wszystkie zagrożenia jakie niosła ze sobą noc, winny szybko odejść w niepamięć. Powinny. Jednak tak się nie stało. Coś unosiło się w powietrzu. Jak niewidoczne bakterie, lub drobnoustroje. Wraz ze wschodem słońca pojawiło się bliżej nieokreślone poczucie grozy, zakrapianej niepewnością i staromodnym, oklepanym wręcz strachem. Porządni obywatele zrywali się z łóżka, kwestionując swoją moralność i człowieczeństwo. Ci, którzy już dawno temu utracili te iluzyjne wartości, zamierali jedynie na chwilę, obserwując bliżej nieokreślony punkt na horyzoncie. Drążąc go wzrokiem jak udarowym wiertłem. Zadając sobie pytanie, czy to…negatywne uczucie powstaje jedynie w ich skołatanych i potrzaskanych umysłach, czy też jego źródeł należało szukać w realnym świecie. Nawet skrzydlaci, odziani w zużyte, mięsne powłoki swoich żywicieli, oraz utwardzeni pod względem bólu, depresji i szaleństwa przez pobyt w Otchłani, nie byli dzisiejszego poranka pewni swego. Przynajmniej nie całkowicie. W ich przypadku lekkie bzyczenie waliło jak młot kowalski, z siłą, finezją i wprawą seryjnego mordercy. Wszystko to sprawiało, że następny dzień zapowiadał się jeszcze bardziej ponuro niż poprzedni. O ile coś takiego było w ogóle możliwe.
[…]
Dexter nie mógł w nocy zmrużyć oka. Kilka razy obudził się z krzykiem. Męczyły go koszmary, których nie potrafił w żaden sposób przetworzyć i przypomnieć, nie wspominając nawet o próbach pojęcia problemu. Dobrze, że w jego pokoju nie spał nikt inny. Wyszedłby bowiem na kompletnego idiotę, oraz szybko zyskał status osoby chorej psychicznie. Wymagającej raczej pokoju bez klamek, niż tego z telewizorem. Choć…na dobrą sprawę, w obecnej sytuacji…mało go to obchodziło. Rzeczami na które jednak zwracał uwagę, były serce które waliło jak szalone, przepocona do cna koszula nocna, oraz wielkie, pożółkłe i ostre zębiska nieistniejących potworów, wżynające się w jego ciało. Ciche chichoty. Szelest łańcuchów i…kapanie krwi. Czerwonej, lepkiej i ciepłej. Przedstawianej w hektolitrach, płynącej bez ustanku. Po prawdzie, przez chwilę, samobójstwo wydawało się ciekawą opcją. Wizje trwały jeszcze przez chwilę po tym jak zerwał się z łóżka. Potem ustały. Jakby na ironię, aby dolać oliwy do ognia, jego asystentka spała jak zabita. Na szczęście nie dosłownie. Rano obudziła się w pełni wypoczęta i rozpromieniona jak nigdy. Z uśmiechem typowym dla dziecięcych kreskówek, wtargnęła do jego pokoju. Widać kurort w którym się znaleźli był w pełni wart swojej ceny. Szkoda tylko, że owa cena nie wypływała z jej portfela. Wiedząc, że dziś czeka go to, co nieuniknione, pan Tempest udał się na spotkanie z Beatrice, która przecież zaznaczyła, że pragnie odbyć z nim rozmowę. Trochę jak skazaniec, idący na ścięcie. Z obowiązkową kulą na szyi, oraz obręczą u nogi. Treści konwersacji mógł się tylko domyślać, jednak bujna wyobraźnia stwarzała przed jego oczyma staromodną wannę, wypełnioną żyletkami znanej marki, oraz jodyną mocnego, żółtego koloru. Zapukał w dębowe drzwi, po czym wszedł do środka, uzyskawszy wcześniej przyzwolenie.
[…]
Spokój. Idealny stan świadomości. Ponownie była w Niebiańskich Ogrodach. Na powrót wszystko było w porządku. Rebelia nigdy się nie wydarzyła. Nikt nie miał do siebie pretensji i żalu. Raj był taki jak zawsze. Był idealny. Korony drzew szumiały nieznacznie pod naporem wiatru, skrząc dorodną zielenią, uginając się pod soczystymi owocami, po które wystarczyło sięgnąć. A to była jedynie jedna z tysięcy warstw egzystencji. Uniwersum doskonałego i…właśnie w tym momencie, piękny sen Gabrieli został gwałtownie przerwany, a dziewczyna poczuła się trochę jak ktoś, kto spodziewał się najlepszej lokaty w banku, ale niestety nie kwapił się żeby przeczytać zdania małym druczkiem. Piękne, nocne marzenia odeszły za sprawą krzyku. Męskiego krzyku. A biorąc pod uwagę fakt, że mieszkający pod szóstką kapturnik, jeśli nawet był w pokoju, to należał do osób, które swój strach i gniew ujawniają szatkując innych, lista winowajców nie była długa i nie potrzeba było być panem Holmesem, aby dojść do źródła tego chaosu. Dodać do tego fakt bycia postawionym na równe nogi o…10:00, kiedy poszło się spać niespełna pięć godzin temu i…już miało się pełen obraz porannego nastawienia pani, która z winem żyła za pan brat. Oczywiście wolny dzień, spędzony w luksusowym hotelu nastrajał ją nieco pozytywniej. Czego niestety nie można było powiedzieć o zapewnieniach nowej chlebodawczyni odnośnie rozwiązania problemu ścigającego ją wymiaru prawa, którego przedstawicieli, jak na razie nie uświadczyła. Wtem rozległo się pukanie do drzwi, zaś nie czekając na pozwolenie, weszła Alicja. Ubrana w standardowy mundurek gosposi, niosła na tacce coś, co przywodziło na myśl raczej zamówienie z restauracji fast food, niż tej ekskluzywnej, hotelowej. Dla kogo, pozostawało zagadką. Na którą odpowiedzi niewskazane było szukać.
- Witam, przyszłam z polecenia pani Beatrice, aby zobaczyć co u gości. Widzę, że już pani nie śpi…może podać pani śniadanie? Szef kuchni jest już na nogach, więc mamy spory wybór! Proszę, karta. Kiedy się pani namyśli, proszę skorzystać z telefonu. To ja już może będę uciekać. Miłego dnia pani Gabrielo.
Optymizm tej dziewczyny miał wystarczająco mocy aby kruszyć lodowce. Czerwone menu leżało zachęcająco na pufie. Choć z drugiej strony można było jeszcze nie co pospać. Mając nadzieję, że już nikt nie będzie się wydzierał. Choć, ta z reguły była matką głupich.
[…]
Mężczyzna o spokojnych, życzliwych oczach, gładkiej cerze, oraz złotych włosach związanych w kucyk zdawał się wybornie bawić. W głębi własnego umysłu. Na zewnątrz bowiem zachowywał całkowity spokój i ciągnął grę aktorską, która jakoś nieszczególnie była potrzebna, z powodu wielkiego, czworonożnego mutanta ze sfilcowaną sierścią, który właśnie okrążał nagrobki, szukając dobrego podejścia do tego, który ośmielił się podnieść na niego rękę. Bestia warczała, a wodospady spienionej wydobywały się z jej paszczy, która przywodziła swoim wyglądem na myśl jakieś średniowieczne zasieki. Ale nawet ten spektakl zdawał się być żałosny w odniesieniu do spokojnego grabarza o mocarnej budowie i postawie całkowitego spokoju, wobec tak bliskiego zagrożenia.
- Oh. Takie heroiczne mrzonki. Ale nic nie szkodzi. Lubimy wyzwania, prawda panie Colbert? Och, zdecydowanie. Więc…od kogo by tu…
- Na twoim miejscu martwił bym się, aby ktoś nie zaczął od ciebie.

Obaj stanowili ostoję spokoju. Problem polegał na tym, że jeden z nich, pod powłoką ideału, był też siedliskiem zła i zepsucia. Szybko niczym wiatr, Halaku pomknął w kierunku odzianego w garnitur mężczyzny. Jego ortalionowe odzienie szeleściło od szybkości, stanowiąc ciekawy kontrast ze strojem wieczorowym tamtego dżentelmena. Pięść śmignęła jak grom z jasnego nieba. Niosła ze sobą siłę, mogącą roznieść na kawałki pojedynczy nagrobek. Na niewiele się to jednak zdało wobec faktu, że głowa broniącego się, przesunęła się znacznie szybciej. Uciekinierka szpitala mogła przysiąc, że blondyn ostentacyjnie ziewnął, przed swoją ripostą. Obrócił się wokół własnej osi, wpierw podcinając grabarza, potem zaś wyprowadzając pięścią cios w jego tors. Nie było to zwykłe uderzenie, charakterystyczne dla śmiertelnika. Niosło ze sobą fioletową, elektryczną łunę, oraz zapach rozkładu i zgnilizny. Trafiając w cel pozostawiło dziurę, niczym po kwasie siarkowym, przy okazji posyłając przeciwnika o kilka metrów do tyłu, wprost na ścianę mauzoleum, na którym to Sydiel zatrzymał się z donośnym gruchnięciem, przywodzącym na myśl pękające kości.
- Hm. Nie jest to chyba sposób w jaki powinno to przebiegać. Przynajmniej w mojej skromnej opinii. Mija się to nieco ze stereotypem odważnego rycerza, broniącego damy swego serca. Chociaż…może to jakaś nowa wersja. Kto wie. Hm.
Zmutowany kundel rzucił się na z wolna podnoszącego się anioła śmierci, łapiąc za kark i wbijając się w szyję kłami z dość…dużym uściskiem. Halaku gwałtownie się odwrócił, uderzając całym impetem ( a tym samym psem) o ścianę. Tym razem coś z pewnością pękło, a bestia puściła i poczęła cicho ujadać, osuwając się niemal bezwładnie na ziemię. Upadły dokończył dzieła, opuszczając okuty but na łeb potwora. Czaszka pękła jak dorodny arbuz, rozsiewając czerń krwi, oraz niewyobrażalny smród, który niemal zalewał zmysły.
- Cóż. Szkoda. Trudno w dzisiejszych czasach znaleźć dobrą pomoc, jednak przywykłem do liczenia na siebie. Gdzie skończyliśmy?
- Heh…jak na śmiertelnika jesteś niezwykle pewny siebie. Zobaczmy czy zdołam coś z tym zrobić. Pozwól, że tym razem ja ci coś pokażę…

Halaku skrzyżował ręce na piersi. Resztki ortalionowego płaszcza rozerwała wielka para czarnych skrzydeł. Pozostałości ubrania zmieniły się w czarną płachtę. Niewiadomo właściwie skąd pojawiła się ogromna, grawerowana kosa. Mściwe oczy zalśniły złotem, zaś ciśnienie, ten stan napięcia, dało niemal kroić się nożem.
- Och. Więc jednak anioł! Przyznam, że nieco zmylił mnie…poziom twojej siły. Doskonale! Bezkresna Biel będzie ze mnie niezwykle zadowolona! Dalej.
Po raz pierwszy szaleństwo zatańczyło w oczach mężczyzny, całkowicie niwelując pozory spokoju. Wymowa. Nasycenie słów. Ten specyficzny jad. Ta siła. Nieważne komu właściwie służył. Był całkowitym fanatykiem. Bezwzględnie oddanym sprawie. Upadły także popuścił emocje. Nie wytrzymał tego tonu. Rzucił się do przodu opętańczo, bez zastanowienia. Rzecz niezwykle nietypowa dla wojownika, który współtworzył jeden z Bastionów. To był jego błąd. Gładka, nie nosząca śladów pracy, niemal kobieca dłoń, uniosła się do góry, nim anioł chociażby przebiegł połowę wymaganej do zadania ciosu odległości. Kończyna zatrzęsła się od ilości skupionej w niej, niszczycielskiej mocy. Na skórze pojawiły się ropienie krwi, które momentalnie eksplodowały. Paznokcie zaszły posoką. Jednak to były efekty…typowo estetyczne. Wielka, podłużna fala energii, tnąca przez horyzont jak ostrze przecięła powietrze. Rozłupała nagrobki jak tłuczek orzechy. Przeszła przez metal i kamień. Przez drzewo okolicznej flory. Przeszła też przez Ernesta, który stał na drodze druzgocącej siły entropii. Nie zdążył uniknąć. Nie zdążył zareagować. Jedyne co zdążył zrobić, to umrzeć, kiedy moc przecięła go na dwoje, złamała jak zapałkę, następnie doprowadzając do wewnętrznego zapłonu jego egzystencji. Pozostawiając zdruzgotaną, rozbitą percepcję mentalną, która nie przypominała już ni człowieka, ni to anioła. Tak zakończył się żywot jednego z Halaku. Szkoda jednak, ze nie tego, którego zamierzył sobie pan Henderson. Cóż nikt go nie znał. Nikt mu nie ufał. Nikt nie mógł go odratować. Lub, po prostu za nim płakać. Ten drugi upadły, gwałtownie odskoczył, nie ponosząc większych obrażeń niż tylko nadpalona szata.
- Zapewniam, że było to zupełnie niechcący. Heheheheheh…
Rzucił w stronę zwłok z uśmiechem blondyn. Zachichotał maniakalnie, niezbyt przejmując się tym, że jego prawica wyglądała jak należąca do kogoś w terminalnym stadium czarnej ospy. Ot, uroki zawodu i ryzyko jakie ten ze sobą niósł, prawda?
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 26-12-2018 o 11:34.
Highlander jest offline