Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2008, 09:37   #41
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
„Pierniczona winda” – pomyślał stojąc chyba drugą minutę pod drzwiami. „Ładne mi negocjacje”; „Może niby mi pomogłeś?”; „Nie, ale…”; „No, więc zamknij się z łaski swojej prośby mojej. Może wy liżecie każdemu buty. Ja nie.”; „Teraz to przesadziłeś…”; „O! odczucia…”; „Nieważne... Ważne... Jedziemy na tym samym wózku… Dobrze to rozegrałeś… Ja też bym tak postąpił, niezależnie od tego jaki będzie koszt…”; „Masz na myśli, że jesteśmy zbyt słabi, aby przetrwać w tym mieście?”; „Może”
Już znacznie spokojniejszy rozejrzał się i podszedł do schodów. Zaczął schodzić w dół. Co ciekawe schody nie tworzyły klatki schodowej przez całą wysokość budynku, a tylko różnej wysokości fragmenty zmuszające do wchodzenia na kolejne piętra i ponownego szukania schodów na niższe kondygnacje. Na niektórych piętrach krzątała się służba i zapewne to było przyczyną niekursowania windy. Cóż miało być oryginalnie, a nie wygodnie… Czy zgodnie z przepisami przeciwpożarowymi... Korytarze, ładne, aczkolwiek prawie identyczne; schody w najróżniejszych miejscach i durne oświetlenie (za jasne, aby było nastrojowe i za ciemne, aby dobrze oświetlało korytarz) zaczęły ponownie działać na nerwy Johisa. Przez chwilę myślał, że zabłądził w labiryncie korytarzyków hoteliku… Na kilkanaście chwil jego myśli wróciły do zakończonej kilka chwil temu rozmowy – „Może należało zagrać inaczej? Może… jednak skoro Beatrice była jednym biegunem magnesu, a może raczej jedną z królowych na planszy, to zapewne byli i inni rządzący lub usiłujący rządzić tym światkiem… Jakby na to nie spojrzeć – pracować można było dla każdego za każde pieniądze… Właściwie – nie dla każdego i nie za każde pieniądze… Właścicielka przybytku była na bardzo odległym miejscu listy potencjalnych pracodawców”.

- Rozmowy? Powiedziałbym monolog. – Usiadł przy barze i zajrzał do szklanki ze szkocką – Przyznaję, że jest między nami spora różnica możliwości, nie mam z tym problemu. Nie mam problemu również z tym, aby wykonywać czyjeś rozkazy, robiłem to przez całą wojnę… Mam problem z przedmiotowym traktowaniem. Jakby na to nie spojrzeć – nie jestem rzeczą, pomimo tego, że komuś może się tak wydawać… Podczas wojny mnie nie złamano, teraz też się to nie zdarzy… Nieistotne. Pańska szefowa nie jest jedyną rozgrywająca na tej planszy… Nie sądzę, abym się mylił. – pociągnął kolejny łyk szkockiej i mogło się wydawać, że jest pijany i język mu się rozwiązał – Może będę zainteresowany współpracą z innymi? Panna Beatrice nie zaoferowała mi niczego, a właściwie zaoferowała mi… bzdury. Liczyłem na proste i otwarte postawienie sprawy, nie kręcenie i podchody – z tym mam dosyć doświadczeń, z mojego punktu widzenia taka była wojna – sprzeczne rozkazy, niewykorzystane szanse, błędne decyzje. Nie mówię, że jestem święty… że moje decyzje są właściwe zawsze. Mam pewne… Pewien kręgosłup i fizyczny i moralny…

Kątem oka zauważył, że do barku wchodzą Gabriela i zaraz za nią asystentka detektywa… „Ciekawa kombinacja” – pomyślał – „czyżby już zwarli szyki? I to niby ma byc co?” Przeniósł się do jednej z niewielkich lóż licząc na chociażby ułudę braku „Wielkiej Siostry”. Wybrał bardziej dla spokoju swego sumienia odległą od baru i usadowił się wygodnie na kanapie.

- Witam, już po zebraniu? Ostatni drink czy coś takiego? – zagaił, kiedy Gabriela z gracją usiadła naprzeciwko niego.
- Tak, zdecydowanie, miałam ochotę na cos mocniejszego – stwierdziła po chwili, kiedy kelner podał zamówione malibu.

Naczelna Maruda Kreacji kontynuuowała w tym czasie swoja nocna przechadzkę, przemierzając kolejne korytarze budynku. Starała sie zapamiętać, co, gdzie i jak. A może po prostu mu sie nudziło? Z reszta...
-Kolejny punkt wycieczki, barek...o.
Owe "o" bylo reakcja na zgromadzenie, jakie sie tutaj zebrało. Sherry Lady, JMan i Lilly. Pięknie. Kolko wzajemnej adoracji sie kształtuje, co? Ale miał dobry humor, nie będzie im złośliwił...
Uśmiechnięty w dość nieprzyjemny sposób (ale wszystko co od niego wychodziło miało posmak nieprzyjemności), podlazł do pana Johisa, wymownie ignorując resztę.
-Wiec, jak tam plany na przyszłość? Polecam unikania wariatów w maskach hokejowych.
- Maskach hokejowych? - pytanie zawisło w powietrzu na kilka chwil - Może jestem zbyt pijany, może nie mam ochoty na gierki... Coś bliżej? Gdzie? Kiedy? Kto?

Dexter westchnął, najwyraźniej jego subtelna i wyrafinowana aluzja właśnie sie zmarnowała.
-...jest wysoce prawdopodobne, że maczety i inne podobne przedmioty będą w najbliższym czasie próbowały sie z Toba zaprzyjaźnić. Uważaj na siebie.
Skłonił sie, posłał bliżej nieokreślone spojrzenie Lilly i sobie poszedł.
- Treściwe. - wtrąciła Gabriela znad swojego kieliszka z malibu z mlekiem. - ale ogólnie podejrzewałam to samo, bez tego... jasnowidztwa. I radzę zmianę zdania... - spojrzała na Johisa z nikłym, aczkolwiek widocznym błyskiem troskliwości
- Bomba, najpierw właścicielka; teraz 1/2 Gliniarskiego Duetu mnie straszy. O! Ty też! Bo jak nie to co? Przystąp do nas, albo zgiń - 1938 w Niemczech? 9 listopada - czy coś koło tego?
-Jasnowidztwa? - Za to panna Lilly, która odczekała aż jej szef oddali sie na stosowna odległość, wypaliła ze swoja niezaspokojona ciekawością. - Macie jakieś ESP, czy cos takiego?
- Widzisz inne wyjście? Na pewno jest druga strona, nasz potencjalny przeciwnik. Ale czy uda Ci się do niego dotrzeć, nim dopadnie Cię ktoś inny? I czy zaoferuje więcej? Można tak powiedzieć Lilly, ale Dex powinien Cie wprowadzić. - dodała patrząc uważanie na ciekawską asystentkę.
Pannica skrzyżowała ręce i spojrzała, lekko nadąsujac sie, gdzieś po skosie w sufit.
-Wprowadzić w CO? Czuje sie tak jakbyśmy, ja i Dex...nadawali na innych falach niż wy, wiecie.
- Ona nie zaoferowała mi nic. Zresztą czy ja chcę się z kimś sprzymierzać? Co o niej wiemy? Gramy dla "dobra" czy "zła" a może tylko po to, aby istnieć? Jeżeli tak to, czym to rożni się od istnienia w otchłani? - całkowicie zigonował asystentkę i jej fochy.
Gabriela tymczasem ścisnęła delikatnie dłoń Lily swoją. Chciała zapewnić ją tym gestem, że nie zapomina, ale ma chwilowo ważniejsze sprawy na głowie.
- Lil, moja droga, potem... - posłała dziewczynie uroczy uśmiech, po czym skupiła się na mężczyźnie. - Ja czuję, że jesteśmy zbyt słabi, aby przeżyć bez sprzymierzeńca. - odpowiedziała cicho, spuszczając wzrok.
- Może kult siły jakąś drogą - ja jej nie wyznaję. Przepraszam, musze mieć "cel" "wizję" czy cokolwiek, aby w jakikolwiek sposób funkcjonować… "Nie dać się zabić" mogę uskuteczniać bez bycia pomiatanym i poniżany przez.. coś.
Lill zrobiła sie czerwona, a na jej młodej buzi powoli wypalała sie irytacja i zdenerwowanie, jednak odpowiedziała Gabrieli spojrzeniem na spojrzenie, a chęć do rękoczynów przeszła jej, chwilowo przynajmniej. Zaczęła przysłuchiwać sie temu co paplał ten cham.
- Wizja ŻYCIA nie jest nęcąca? – trochę zirytowana rzuciła Gabriela - Bez niej, nie myśl o żadnych innych celach, drogach, czy wizjach... I nie wiem Johis, naprawdę nie wiem, czy uda Ci się tam przeżyć. - ruchem głowy wskazała wyjście. - Może lepiej zostań? Przemyśl, choć przez noc? Jeśli nie... to możemy się spotkać w tej restauracji, o której mówiłeś. O ile uda Ci się do niej dotrzeć.
- Ta restauracja była tylko po to, aby przekazać Ci to – Johann wyciągnął telefon i wbił własny numer pokazał Gabrieli telefon tak, aby asystentka nie widziała cyfr - nie zamierzałem się w niej pojawiać... Powiedzmy zabezpieczenie przed naszą kochaną - słowo ociekało sarkazmem - gospodynią... A poza tym – ciągnął zupełnie innym tonem - zginąć jak anioł... NIE – zginąć, jako JA, czy żyć, jako kopany pies? Wybór, dla mnie, jest prosty...
Gabriela wyjęła swój telefon i wpisała numer Johisa do kontaktów. - Lilly, spisz numer i daj go Dexowi... Chyba to by było na tyle... Mogę Ci jedynie życzyć szczęścia Johis...
Johann błyskawicznie schował telefon i przez jego twarz przemknęło coś „dziwnego”.
-Eem...ok. Lilly przyjęła numer, uśmiechając sie niepewnie. Tylko i tak go nie wykorzystamy na razie, bo telefon Dexa umarł po stosunku intymnym z jakimś wariatem który z jakichśtam pobudek religijnych próbował go ukatrupić. Pech. Ehrmf. I tak tak, powodzenia, niech Moc będzie z Toba, i tak dalej panie J.

Meżczyzna wstał trochę zbyt gwałtownie, może dla tego, że był pijany, może, dlatego, aby tak to wyglądało i powiedział: Szkoda, trzeba będzie wymienić kartę w telefonie - nie zamierzałem utrzymywać kontaktów z obojgiem z was. Aby było jasne - nie ufam wam tak samo jak... Nieważne. Miałem nadzieję, że jakoś poznam przyjaciół i wrogów przez ten telefon, ale plan spalił na panewce... Wychodząc z loży powiedział do barmana - Czy taksówka już jest?
-....

Nie czekając na odpowiedź podszedł do baru i wychylił kolejny łyk szkockiej. Odczekał, aż panie wyjdą z baru i dodał: - Proszę odesłać taksówkę dając kierowcy $20 napiwku za czekanie i nalać mi potrójną szkocką bez lodu… nie musi byc na koszt firmy… Jaki jest numer do waszego hotelu? Muszę zarezerwować sobie pokój. Spić można się wszędzie. Również tutaj. – Rozejrzał się ponownie mając ochotę zwymiotować; tą całą sytuacją rzecz jasna. - Do której jest czynne? - zapytał jakby całkowicie trzeźwy i doskonale panujący nad swymi ruchami...

Zamierzał posiedziec w barze do zamknięcia i ewentualnie porozmawiac z barmanem, choc równie dobrze mógłby siedziec sam...
 
Aschaar jest offline