Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2008, 21:41   #47
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Hiperaktywna dziewczyna, która za życiowy cel wyznaczyła sobie dyrygowanie poczynaniami (złośliwi twierdzili, że gnębienie) hotelowej pomocy, zamyśliła się na chwilę. Nie więcej niż kilka sekund. Był to stan o którym krążyły w tym miejscu legendy, niemal nigdy niespotykany, błogi, w którym ciemiężone przez nią, dziesiątki kobiet, mogły otrzymać chwilę dla siebie. Oddechu. Odprężenia. Z resztą, cała rozmowa z panem Tempest’em powinna zostać właśnie tak skategoryzowana. W końcu, intensywna cisza została przerwana pojedynczym pytaniem.
- Może to nieco zbyt śmiałe z mojej strony panie Tempest, ale czym właściwie się pan zajmuje? Wygląda pan na…na światowego człowieka.
Uśmiechnęła się. Uśmiech ten można było porównać do tego, jaki reprezentuje obcokrajowiec niepewny zastosowanego szyku wyrazów, oraz tego, czy jego przekaz nie urazi przypadkiem osoby do której został zaadresowany.
- Światowego? Nie, raczej nie...aktualnie, zajmuje się panią. A ogólnie, to doprowadzam do wyciągania na światło dzienne spraw, których wyciągnięcie nie wszystkim jest na rękę…
- To znaczy, że…jest pan kimś w rodzaju prywatnego detektywa?

Weszła mu w połowę słowa, zaś jej oczy zalśniły z wyraźnym zainteresowaniem. Przyrównanie ich do tych małego dziecka, któremu właśnie obiecano w prezencie wymarzoną zabawkę, pasowało jak ulał.
- Dokładnie, dokładnie tak.
- Och! Fascynujące, naprawdę! A z jakimi to sprawami miał pan już okazję się spotkać? Proszę mi opowiedzieć jakiś…ciekawy przypadek.

Złączyła ręce, wytwarzając tym samym ten dość niezdrowy rodzaj napięcia, mieszanego z nieznaczną nutką podniecenia. Dexter poczuł się nieco…nieswojo.
- Jeszcze zbyt wielu ciekawych przypadków nie mieliśmy, ale wydaje mi się, ze teraz nadchodzi przełom w tej materii, hm. Zdaje się być pani kimś, kto miałby talent do takiej pracy, może znalazłabyś chwile czasu na...spróbowanie tejj zabawy?
Jeśli do tej pory, oczy pannicy świeciły się jak para świec, to teraz, wyjątkowo pomysłowa i roztropna osoba zgasiła je przy pomocy wodospadu. Cały zapał odszedł w zapomnienie, można powiedzieć, że pan Tempest niemal natychmiast zyskał status osoby, reprezentującej swoją personą zeszłoroczny śnieg.
- Och…wielka szkoda. Naprawdę. To nieco tak jakby nazywać się pisarzem, nie napisawszy wcześniej ani jednej książki…cóż…
Dexter poczuł się tak, jakby ktoś subtelnie dał mu kowadłem w twarz, natomiast koordynatorka o jakże wdzięcznym imieniu w jednej chwili zmarkotniała i spojrzała na zegarek, niemal otwarcie szukając w ten sposób wymówki. Przypomniała sobie natychmiast swoje stanowisko, oraz obowiązki.
- Ojej, jakże się zagadaliśmy! Pan wybaczy, mam jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Miłego dnia panie Tempest!
Pożegnała się ciepło, choć zdecydowanie sztucznie i zniknęła, ponownie wydając komendy trójce kobiet, które akurat miały nieszczęście wejść na jej drogę, opuszczając sprzątnięte chwilę temu pokoje. Dexter natomiast, skierował kroki w sobie tylko znanym kierunku. Choć podróż nie zajęła mu zbyt wiele, miał chwilowe opory przed zapukaniem do drzwi. Chociaż nie miały one przecież jakichkolwiek uzasadnień. Rytmiczne stukanie. Ktoś po drugiej stronie leniwie podniósł się z łóżka. Mrucząc coś niewyraźnie. Może ze zdziwieniem, ze zdenerwowaniem, lub mieszanką tych dwóch stanów świadomości. Wewnątrz panował półmrok. Wrota (zamknięte na zasuw), otworzyły się tak, że było widać tylko znudzoną życiem parę oczu, oraz skromne kawałki bladej cery. Apatyczny głos zadał proste pytanie:
- Czego chcesz?
- Zawarcia pokoju i paru rad od weterana.

Pan Dexter w dłoniach trzymał pudełko czekoladek, będące zapewne wyrazem wyżej wspomnianej, dobrej woli. Sceptyczne ślepia, które tak dobrze pasowałyby do anonimowego alkoholika zmierzyły przedmiot od góry do dołu. Była to dość nietypowa sytuacja, bo widok mężczyzny z tabliczką czekolady na progu jest przeważnie zarezerwowany dla innych par oczu. Kapturnik odchrząknął, zachowując przy tym względny spokój, choć do rozbawienia było mu zdecydowanie daleko.
- Odejdź. Nie mam czasu na bzdury.
Elementy zasuwy ponownie zaszeleściły, umożliwiając drzwiom zatrzaśnięcie się przed nosem zafascynowanego słodkościami, niedoszłego gościa.
-...I tak nie masz lepszych rzeczy do roboty.
Nie to nie. Dexter wzruszył ramionami odnośnie tej dziwnej sceny, odczekał jeszcze chwilę, postawił pudełko na podłodze i…poszedł sobie.
[…]
Johnny-boy spał snem sprawiedliwych, który to stan nie był zależny od jego prawdziwych cech charakteru. Trudno się jednak dziwić. Był zupełnie wycieńczony po wojażach dnia poprzedniego. Zdarzyło się tak wiele, że nie sposób było okiełznać wszystkich wspomnień. W skutek czego, umysł najwyraźniej zdecydował się zrezygnować z jakichkolwiek prób w tym zakresie. John, podobnie jak jego nowy towarzysz, znajdowali się w błogim stanie pomiędzy istnieniem a nicością. Jedyne co chciał pamiętać to miękkość pościeli i materacu, oraz zapach aromatycznego kadzidła, które to najwyraźniej sam zapalił przed. Kiedy w końcu odzyskał pełnię władz umysłowych, było już około godziny 14:30. Biorąc pod uwagę, że spać poszedł blisko o 5:00 rano i tak bardzo dobrze spożytkował swój czas na regenerację ciała i umysłu. Przeciągnąwszy się, wyszedł na balkon (który znajdował się na trzecim piętrze), aby zaczerpnąć świeżego, morskiego powietrza. Miejsce to przywodziło mu na myśl pierwotny Raj, choć porównanie to drażniło go z bliżej nieokreślonych powodów. Nie otrzymał pokoju obok reszty „szachowych figur”. Po prawdzie, nie wiedział właściwie gdzie się znajdują, oraz czy na dobrą sprawę jeszcze żyją. Obawy te, zostały jednak szybko rozwiane. Oto bowiem zobaczył wchodzącą po marmurowych, hotelowych schodach Gabrielę, która (wraz z nieszczęsnym boyem hotelowym) obładowana była najróżniejszymi torbami z rozmaitych center handlowych, które to (torby, nie centra) posiadały mnogą ilość oznakowań markowych. Johnny-boy musiał teraz zastanowić się co właściwie zamierza zrobić. Oba byty w jednym ciele stanowiły połączenie buty, asertywności i wolności. Z drugiej strony, niewyobrażalną rzeczą było aby właścicielka tejże posesji zmieniła swoje nastawienie, czy też warunki na jakich oferowała mu „zatrudnienie”. Zaś to, co mówił ten przeklęty detektyw…czy on posługiwał się mocą Wzorców? Czy przepowiadał jego przyszłość? Jedną z wielu? Jego rychłą i bolesną śmierć? Być może…John powinien po prostu spróbować ponownie porozmawiać z Gabrielą i nawiązać…swobodną formę współpracy? Inne możliwości pozostawały owiane tajemnicą, zaś perspektywy na dzisiejszy dzień nie były zbyt zachęcające.
[…]
Spalona ziemia tliła się jeszcze w niektórych miejscach, uwalniając niezdrowy, powodujący chęć zwrócenia ostatniego posiłku, dym w kolorze głębokiego fioletu. Utrudniał on nieco widoczność, oraz koordynację ruchową na cmentarzysku, które kilka chwil temu stało się kolejnym już w historii, miejscem pojedynku. Jednak siły jakie toczyły tu bój, miały niewiele wspólnego ze standardowym zastosowaniem tego słowa. Maniak, który jeszcze przed chwilą stwarzał złudne pozory dystyngowanej, dobrze wychowanej osoby, potem zaś zmienił swój charakter na ten psychopatycznego mordercy, zamachnął się ponownie. Sydiel z niejakim trudem uchylił się przed potężnym, zamaszystym ciosem nadgniłej dłoni, który pomknął w jego kierunku. Mimo warunków jakie panowały wokoło, oraz niedawnego rozjuszenia jakiego doznał jej przyjaciel, Genevieve mogła przysiąc, że grabarz zdawał się być zadowolony. Nie potrafiła tego zrozumieć, jednak wiedziała, że w dawnych czasach, ten oto Halaku był doskonałym wojownikiem. Kochał wojnę. Żył dla niej. Z jej powodu cierpiał przez tysiąclecia w głębiach Otchłani. A jedyną śmierć jaką był w stanie zaakceptować, stanowiła ta na placu boju.
- Nieźle. Całkiem nieźle. Jestem pod wrażeniem. Mocy twojego pana, rzecz jasna, bo ty sam jesteś jedynie marionetką na sznurkach i niczym więcej.
Głos wskazywał drwinę, jednak…nie przyjęła się ta w przewidywany sposób. Szaleniec uśmiechnął się, z niejaką dumą, wykonując parodię ukłonu.
- Dziękuję. Myślę o sobie jako…o przedłużeniu jego woli.
Być może blondyn był zbyt sprytny na tego typu oszusta. Lub faktycznie, jego własna wola i ego skurczyły się do niemal niezauważalnych rozmiarów, prawie zaprzestając egzystencji w realnej rzeczywistości. Upadły przytaknął sam sobie, wiedział, że ta walka zbliża się ku końcowi. W jego dłoni zawirowała niewyraźna wić mroku, która poczęła nabierać grubości i pęcznieć, odsłaniając metalową kosę, broń zapewne pochodzącą z Pierwszego Wieku. Napiął swe mięśnie, wywijając nią młynek i robiąc pewny krok do przodu. „Cudotwórca” uchylił się bez większego trudu. Przed pierwszym ciosem. Nie spodziewał się drugiego, kiedy ostrze wniknęło w jego bark, wychodząc po drugiej stronie, przerywając mięśnie i uwalniając skromną, acz zdecydowanie widoczną fontannę czarnej, śmierdzącej posoki, tak podobnej do tej, która wypłynęła niedawno ze zdechłego czworonoga. Nie tracąc uśmiechu na twarzy i wykorzystując unieruchomienie ostrza, pan Henderson złapał sprawną ręką za fraki oponenta i…mało finezyjnie uderzył swoją głową w jego. Może i ten cios nie posiadał finezji, jednak zdecydowanie niósł ze sobą noc. Sydiel syknął, robiąc krok do tyłu i trzymając starając się pozbyć uczucia dezorientacji. Kopniak, jaki w następstwie otrzymał w brzuch miał sporą szansę uszkodzić jego organy wewnętrzne. Jednakże anioł, w tym momencie uchwycił swój oręż, wyrywając go z powołanej wcześniej rany. Nastąpił trzask mięsa i kości, zaś obaj wojownicy uczynili strategiczny krok w tył, oceniając dalsze szanse. A te były w miarę wyrównane. Nie licząc faktu, że zadrapania, poparzenia i siniaki Sydiela właśnie poczęły w cudowny i bliżej niewyjaśniony sposób znikać. Cóż. Dla laików i szarych ludzi z ulicy zapewne w istocie byłby niewyjaśniony. Jednak tutaj pozostawali…sami swoi. Pan Henderson nastawił swój bark z trzaśnięciem, nie przejmując się kawałkiem wystającej kości. Całe jego stylowe ubranie pokrywała lepka maź, która zastępowała karmazynową ciecz, pompowaną przez normalne serca. Zrobił kolejny krok w tył.
- Cóż…wydaje mi się, że dokończymy to…innym razem. Panno Genevieve, jeszcze panią odwiedzę. Zaręczam…
- Nie ma mowy. Nigdzie się nie wybierasz…

Złote płomienie zatańczyły w głębi kaptura Halaku, który złączył swe dłonie. Jakby na komendę, z pod ziemi wystrzeliły dwie pary, nadgnitych, martwych rąk, łapiąc elegancika za kostki i uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Ten jedynie się uśmiechnął.
- Doceniam pomysłowego przeciwnika. Ale nie czas na to.
Zachichotał maniakalnie, uderzając ranną kończyną w ziemię i wyzwalając kolejny ładunek negatywnej energii. Nastąpił mocny błysk światła, a oba upadłe anioły zmuszone były odwrócić wzrok. Kiedy powróciły spojrzeniami do poprzedniego punktu, znajdowały się tam jedynie cztery nadpalone kikuty. Nie było agresora. Pozostawało pytanie czy naprawdę uciekł, czy też czekał na dogodny moment, aby zaatakować parę skrzydlatych ponownie…
 
Highlander jest offline