Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2008, 00:49   #2
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
"To nieprawda... To nie moze byc prawda... Nie!.. Nie ona! .. Ona jest niewinna! Niewinna! Dlaczego nie jej ojciec?! Dlaczego?! Z pewnoscia bardziej zasluguje na smierc niz ona. Dlaczego ??!!"

Mysli niczym szalony korowod z upiornego cyrku wirowaly w glowie Dominiki gdy niezdarnie podnosila sie z zakurzonego chodnika. Satruszkowie o mocno zaniepokojonych minach pytali uporczywie czy nic jej nie jest i czy nie trzeba wezwac pogotowia. A moze juz wezwali. Nie sluchala ich nazbyt dokladnie. W tej chwili miala o wiele wazniejsze rzeczy na glowie. Zreszta jak niby mieli by jej pomoc sanitariusze? W koncu jeszcze nikt nie wymyslil leku na bol duszy... Jej wlasnej duszy, ktora cierpiala katusze na mysl o tej malej, ktora za 45 minut zginie. Tej malej tak nieznosnie podobnej do niej samej jaka byla nie tak dawno temu. Tej malej ktora nigdy nie dostanie szansy na inne zycie. Nigdy nie pozna smaku prawdziwej milosci, prawdziwej wolnosci, smaku zycia. To niesprawiedliwe. Tak nie powinno byc. Najgorsze jednak, ze to ona ma zajac sie jej dusza... Zajac sie... Ale jak?! Nikt jej nie powiedzial JAK! Przeciez nie moze tu chodzic o ... zabicie tej malej... prawda? Nie... Napewno nie... Jednak co zrobi gdy wlasnie na tym bedzie to zadanie polegalo? Przeciez podpisala kontrakt. Podpisala kontrakt ze smiercia na bycie jej pomagierem, jej lapaczem dusz. Tylko, ze nie bylo tam mowy o malych dziewczynkach tak bardzo do niej podobnych. O malych nieszczesnych stworzeniach pozbawionych podstawowego prawa do szczesliwego dziecinstwa w szczesliwej, a przedw wszystkim bezpiecznej rodzinie!

Odruchowo spojzala na zegarek, ktorego fosforyzujace wskazowki krzyczaly, ze minely juz trzy minuty. Trzy bezcenne minuty. Nie patrzac na skaczaca wokolo niej starsza pare rzucila nieco drzacym glosem.

- Nie, dziekuje... Wszystko w porzadku... Przepraszam...

Po czym nie czekajac na ich odpowiedz czy jakakolwiek reakcje ruszyla w strone pobliskiego przystanku tramwajowego. Jezeli dobrze kojazyla miejsce z zegarem to wystarczylo wsiasc w ten o numerze 25 po czym na Brzezinskiego przesiasc sie w 13-stke i wysiasc na 3-go Maja czyli tuz kolo Strazy pozarnej. Blogoslawione niech beda liczne wycieczki bez celu bo miescie.
Na przystanku oprocz niej siedziala jeszcze szatynka na okolo 30+ z malym chlopcem. Dzieciak nie mogl miec wiecej niz 5 lat. Stal kolo kobiety trzymajac w dloni plastikowego Batmana w czarnej pelerynie. Opakowanie po Happy Meal'u wyzieralo na zewnatrz z materialowej torby na zakupy lezacej pomiedzy nimi. Widac wracali wlasnie z malego wypadu do McDonalda.
Dominice zaburczalo w brzuchu na samo wspomnienie duzego BigMaca i porcji frytek z Coca-Cola. Kiedy ostatnio jadla? Chyba bylo to rano kiedy szybko wchlonela miske platkow kukurydzianych zalanych zimnym mlekiem. Spacer po parku, maly sprint po butikach w nowo otwartym centrum handlowym i ponownie park. Wszystko to jakos zagluszylo naturalna przeciez potrzebe jedzenia. Na szczescie gdzies w torbie powinien spoczywac jeszcze Mars, ktorego kupila przedwczoraj. Maly bo maly ale zawsze to cos.
Otwierajac torbe przypadkiem dotknela spoczywajacego w ochronnym futerale, fletu. Nagla fala wspomnien sprawila, ze pospiesznie cofnela dlon. Flet. Przedmiot bedacy niemal jej miloscia i niemalze obsesja przez ostatnie kilka lat nagle stal sie czyms odrazajacym. To wlasnie jego ksztalt przybrala kosa w chwili "podpisania" kontraktu. Widac los postanowil odebrac jej nie tylko normalne zycie i zdrowie psychiczne o spokoju ducha nie wspominajac. Nie, musial jej jeszcze zabrac to co dazyla szczerym uczuciem.
Obys sie udusil wlasnymi lancuchami.
Rzucila w myslach swemu pracodawcy wsiadajac do tramwaju i zajmujac niezbyt wygodne siedzenie przy oknie. Kasowaniem biletu nie musiala sie przejmowac. Dzienny, ktory kupila rano wciaz jeszcze mial swa waznosc wiec zaden kanar jej nie grozny. Gorzej z jej wlasnym umyslem, ktory wciaz i wciaz powracal ku zadaniu jakie na nia czekalo.
Kolejna fala przemyslen zmusila ja do powrodu w rzeczywistosc. Chociaz czy mozna tu mowic o rzeczywistosci? Czy to slowo ma wlasciwie jakakolwiek moc w jej sytlacji? Nie, raczej nie bardzo.
Nagle mysl, ktora przeciez powinna pojawic sie juz dawno uderzyla w nia niczym mlot w kowadlo. Zawsze przeciez mogla odmowic zadania, zerwac kontrakt lub jak to mowia chlopaki w szkole, zwyczajnie sie wypiac. Bo niby dlaczego nie? Co takiego miala do stracenia poza.. No wlasnie, poza zyciem, bo chyba tak postawila sprawe smierc. Woz albo przewoz. Nie chciala umierac. Byla mloda, tyle miala jeszcze przed soba. To niesprawiedliwe. Poza tym.. Nie chciala umierac w tamten sposob. We snie, pod kolami samochodu.. Jakkolwiek byle nie tak. Zdecydowanie tez nie przez niego, nie jego rekami... Poprostu nie. To ona miala kiedys wymierzyc kare. To jej sie to prawo nalezalo. Jej i nikomu innemu.

Zablebiona w myslach omal nie przegapila przystanku na Bierzynskiego. W ostatniej chwili wyskoczyla z pojazdu, ktorego drzwi wlasnie sie zamykaly. 13-stka miala przyjechac dopiero o 22:15. Do 3-go Maja bylo okolo 20 minut drogi. Byla dopiero 22: 10 wiec miala troche czasu. Odruchowo wlozyla dlon do torby chwytajac flet. Czula dziwne wibracje plynace od martwego przedmiotu.

"Bzdura. Glupota. To towj flet kobieto, wez sie w garsc!"

Skarciwszy sie w myslach pewnym ruchem wyciegnela go na zewnatrz. W swietle ulicznej latarni wydawal sie nieco nierzeczywisty ale przeciez wciaz byl jej, wciaz mogla na nim grac... Prawda?
Niepewna i jednoczesnie pelna nadzieji ulozyla palce na instrumencie i nabrawszy gleboki haust powietrza tchnela w niego zycie. Spokojna melodia zdawala sie unosic w powietrze wypelniajac soba cala przestrzen malego przystanku. Starsza pani, ktora stala z malym pieskiem i jak ona wyczekiwala na przyjazd 13-stki obdazyla ja milym i wyrazajacym przychylnosc usmiechem. Najwidoczniej musiala rozpoznac utwor, ktorego nuty wydobywaly sie z drewnianego instrumentu. Ave Maria. Ulubiony utwor Dominiki, ktory tak wspaniale pasowal do zachodow slonca ogladanych wsrod parkowej zeileni zawsze napawal ja spokojem i niezwykla radoscia. Delikatne dzwieki w jakis magiczny sposob potrafily laczyc sie z ostatnimi swiergotami patakow ukladajacych sie do snu, cykaniem swierszczy w trawie i do odwiecznego szumu usypiajacego miasta. Byly niczym ostatnia deska normalnosci w jej wywroconym do gory nogami swiecie. Gdy grala nie myslala o zadaniu, kontrakcie, smierci i duszach, ktore gdzies tam na nia czekaja. Duszach bo wszak przeciez na tej sie nie skonczy. Beda kolejne, grozniejsze lub nie. Czula to. Wiedziala.. I byla tym totalnie przerazona.
Tramwaj wreszcie podjechal wiec schowala flet i zajela jedno z licznych wolnych miejsc w wagonie.
Za oknami noc coraz mocniej brala w swe posiadanie swiet. Liczne latarnie i wystawy sklepowe stanowily wysepki jasnosci w oceamnie mroku. Gdzies tam ludzie wciaz jeszcze pracuja. Gdzies klada sie wlasnie spac, a gdzie indziej gina. Odwieczny krag zycia i smierci. Ktos umiera aby narodzic mogl sie ktos. Umiera...
Ciekawe ile ma lat. Czy ma przyjaciol, ktorzy beda za nia tesknic? Czy jej znikniecie spowoduje jakakolwiek zmiane w zyciu tej rodziny? Czy na jej miejsce pojawi sie inna lub inny?

"Czy mnie tez ktos tak kiedys zastapi? Czy znikne bez sladu czy zostawie cos po sobie? Kim ja wlasciwie jestem?"

Pytania. Duzo, o wiele za duzo pytan o sprawy zbyt ostateczne, zbyt przerazajace. Po raz drugi w jej dotychczasowym zyciu musiala przeskoczyc o kilka szczebli w gore. Nie dano jej w pelni nacieszyc sie dziecinstwem. Nie dano nacieszyc sie wiekiem nastoletnim. Nie byla tez dorosla. Byla starsza.. O wiele, wiele starsza. Nie z wygladu bo tu wlasciwie nic sie nie zmienilo. Postarzaly sie mysli, a to przeciez jeszcze nie koniec. Wlasciwie to jeszcze nawet nie jest poczatek. Co bedzie dalej? Co sie stanie gdy przytloczona zniwami ugnie sie pod naporem przezyc? Znow chec zrezygnowania, odejsca zawladnela jej myslami i pragnieniami. Jakze prostrze by to bylo. Odejsc, zniknac na zawsze pozostawiajac innym caly ten bajzel. Jakze tchorzliwe.

Przed Straza pozarna znalazla sie punktulalnie o 22:39. Do godziny 0 pozostalo jeszcze 6 minut. Przed budynkiem nie bylo zbytniego tloku przez co mogla swobodnie obserwowac otoczenie wypartujac swojego celu. Cel, jak to nieczule brzmialo. W dloni kurczowo trzymala flet. Czy powinna zaczac grac? Dzieci lubia muzyke, moze dzieki temu mala podejdzie do niej. Nadzieja raczej watla, ale skoro trzymala juz instrument w dloni to dlaczego by nie zagrac. Miala jeszcze te 6 minut. Najwyzej przestanie i... No wlasnie, co zrobi? Rzuci sie na mala? Zacznie krzyczec? Zastawi wejscie na ulice wlasnym cialem? Bedzie spokojnie patrzec jak drobne cialko zderza sie z pedzacym pojazdem? Nie, to zdecydowanie odpada. Tak wiec co?

"Co do diabla mam tu wlasciwie zrobic?"

Z braku odpowiedz zaczela grac.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline