Wkurzył ją. Może i posłał całusa między głowami, uśmiechając się do wszystkich jednocześnie, ale Elizabetha dobrze wiedziała, że to nie do niej. Wszyscy we wsi wiedzieli, że ojciec nie chce za mąż jej wydać i nie da ani grosza posagu, no i była ruda. Mogła mścić się na każdym, kto to powiedział i nie omieszkała zresztą, odkąd sięgała pamięcią nie darowała zniewagi, ale taka była prawda i teraz ten fircyk uśmiechając się do wszystkich głupich pannic, tylko nie do niej, przypomniał jej o fatalnym położeniu, niewdzięcznych rodzicach i braku urody, przejawiającej się wielkimi piersiami i kruczoczarnymi włosami. Ale żale później, teraz trzeba się zemścić.
Sama nie cisnęłaby kubkiem w Pana Wielkiego Podróżnika. Zresztą właśnie zdecydowała, że w takim razie na nią pora, żegna się z głupią Talgą i przejdzie się z tym idiotą po lesie, oby umiał zabijać gobliny, bo Elizabetha umie tylko uciekać, czego mu oczywiście nie powie. Więc nie mogła podpaść. Stała obok Solka syna Hanniga.
-
Widziałam jak rozmawiał z Hanną.
-
Nie, no tylko rozmawiali.
-
Chyba skręciła sobie nogę.
-
Tak, masował jej kostkę.
-
Może w sumie to był jakiś skurcz, bo i łydkę.
-
Ałć –choć nic jej nie zabolało i zręcznie odskoczyła, gdy kufel Solka poleciał w głowę mężczyzny.
Najwyższy był czas na rozróbę. Topienie wianków też ją wkurzało.
***
Niektórych w tej głupiej Taldze lubiła. Na przykład tę bękarcię. Była bardzo ładna, to nie ułatwiało przyjaźni z Elizabethą, ale miała przechlapane prawie tak jak rude. I to tylko dlatego, że jej matka się puściła – kowalówna lubiła to określenie, kiedyś prawie krzyknęła do ojca, że w takim razie, nie pamięta w jakim, puści się z byle kim; prawie, bo nie była głupia. Lubiła też tego Jensa. Sama nie wie dlaczego, może dlatego, że kiedyś podszczypywał jej siostrę Irmę, jeszcze nim ta wyszła za mąż i ta głupia dotąd dawała szantażować się tym faktem. Neli z gospody też była spoko. Trochę za ładna, ale trudno, trzeba się z tym pogodzić, rude muszą czyhać na ślepców, rudych nawet właśni ojcowie nie kochają. Zresztą też nie miała fajnie, ile tych dziecków tam w domu było? Tego nawet Elizabetha nie wiedziała, a ona wiedziała o wsi wszystko.
Elizabetha, czwarta córka kowala, co nie doczekał się synów, miała prawie siedemnaście wiosen, trzy starsze siostry, wszystkie zamężne, piękne, czarnowłose i rudą prababkę od strony ojca, niektórzy we wsi pamiętali, charakterna była z niej baba, nieduża i szybko jej się zmarło, ale w pamięci przetrwała. Dziewczyna miała też dobry charakter, choć głęboko ukryty i byłoby paru takich, co by z tym dyskutowali.
Fizycznie poza rudymi włosami niewiele ją wyróżniało. W przeciwieństwie do matki i sióstr była drobna, może nie najniższa we wsi, ale prawie, biodra i piersi dopiero zaczęły jej się zaokrąglać, co zresztą łączyła z miłością do jabłek, nie żeby była głupia, ale już się pogodziła, że jest brzydka i chuda, i wygląda jak chłopak. Oczy miała jakby szare, nosek nieduży, choć może nadto zadarty, twarz lekko trójkątną. Od jakiegoś roku chłopaki, i dziewczyny też zresztą, zaczęli traktować ją jakby inaczej, równorzędniej, ale Elizabetha, naprawdę bystra dziewczyna, jeszcze nie skojarzyła tego z faktem, że może jej brzydota przemija, jak wszystko, na tym najpiękniejszym ze światów.