Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2008, 21:57   #48
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Patrząc z balkonu na szerokie wejście do hotelu Johann dostrzegł Gabrielę z masą zakupów, markowych zakupów. Przez jego myśl przeleciało usłyszane kiedyś sformułowanie o punkcie G i słowie „shopping”… Uśmiechnął się i poszedł pod prysznic. Trochę rozdrażniony wcignął na siebie wczorajsze ciuchy. Zawiesił na drzwiach kartkę „nie przeszkadzać” i zszedł do recepcji. Krótka rozmowa z młodą dziewczyną, kolejną „o mało co aktorką”, która przyjechała do Kalifornii, do Los Angeles, licząc na szybką i łatwą karierę… Przedłużył rezerwację (i tak zahaczył już o kolejną dobę hotelową) i rozejrzał się po hallu. Przez restaurację doszedł do wewnętrznego basenu i rozejrzał się… Bingo! Gdzie kobieta, która właśnie zakupiła bombowe szmatki się pokaże w pierwszej kolejności?
Również Gabriela właśnie zajmowała jeden z wielkich wiklinowych foteli po bardziej słonecznej części basenu… Zaczepił jednego z przechodzących kelnerów słowami: „Proszę przygotować Malibu z mlekiem i dać mi coś do pisania, chciałbym posłać notkę… przyjaciółce”. Kelner uśmiechnął się conajmiej dwuznacznie i odszedł. Po chwili Johis skreślił na kartce dwa słowa i położył na tacy obok drinka. „Na rachunek pokoju 317.” Uśmiechnął się i patrzył jak kelner odchodzi. Po chwili adresatka otrzymała liścik; jej krótka rozmowa z kelnerem doprowadziła do tego, że oboje spojrzeli w kierunku palmy, pod którą stał nadawca. To wystarczyło, Johann obrócił się na pięcie i wyszedł z hotelu.
Przed budynkiem wbił do telefonu współrzędne z GPSu i złapał taksówkę.

Siedząc na tylnim siedzeniu taryfy odebrał telefon, przerywając typową gadkę o wszystkim i niczym jaką kierowca usiłował wciągnąć go w dyskurs.
-Witam serdecznie, co słychać? Nowa pracodawczyni przydzieliła już jakieś zadania? – głos był spokojny, może nawet zbyt spokojny – jakby ćwiczony latami, aby nie okazywać emocji.
- O! - zlało się w słuchawce w jedno z westchnieniem i dobrze je zagłuszyło.
-Mhm... mhm... mhmmmm... - podczas wypowiedzi Johann podtrzmywał tylko kontakt pozwalając rozmówczyni się wygadać. Fakt, częściowo miała rację - częściowo... Bo życie to gra w pokera - albo masz karty, albo przekonujesz innych, ze masz... przed finalnym "sprawdzam".
- Wracając do O, znaczy rozrywki - skorzystał z pauzy jaką zrobiła Gabriela - O której?
- To do zobaczenia. Bateria mi pada. - rozłączył się.

W końcu żółty Chrysler wtoczył się na parking, na którym Johann zostawił własny samochód, wysiadł z taksówki koło Lacera i rozejrzał się – było pusto i nie było kamer. Z kilku losowo wybranych samochodów pozrywał tablice rejestracyjne (świetnie, że ktoś wymyślił te kretyńskie ramki - było dużo prościej). Dwe, czy trzy rozrzucił w około, aby wyglądało na jakiś głupi żart wyrostków, a resztę - komplety i kilka pojedynczych wrzucił do bagażnika.
Stacja benzynowa w centrum, aby zatankować do pełna i kupić jakiś dezodorant. Tak było znacznie lepiej. Telefon wydał zdziwione piknięcie i wyświetlił komunikat o kończącej się baterii; podpiął go do zestawu w samochodzie, samemu również rozglądając się za jakąś budą z hot-dog’ami. Nie można tego było nazwać obiadem, ale… miał jeszcze coś do załatwienia i nie chciał tracić czasu na porządne jedzenie.

Pojechał na Uniwerek, w zasadzie już w drodze orientując się, że jest pora lunchu i pewnie w samym budynku nikogo nie będzie (no może z wyjątkiem kilku kujonów i ich nieśmiertelnych kanapek). Wybrał numer i po chwili miły dziewczęcy głos po drugiej stronie odpowiedział na pytanie: „Siedzimy w Mako. Wiesz przy South Beverly Drive 225.”; „To jest przy krzyżówce z Charleville Boulevard?”; „Tak. Posiedzimy jeszcze trochę – jak chcesz to wpadnij”.

Kilka minut później był już pod restauracją
Zaparkował koło czerwonej Toyoty przewodniczącego grupy i wszedł do środka. Wnętrze restauracji było bardzo stonowane i proste; żadnych drażniących, jednak tak popularnych w lokalach LA, elementów pop-artu atakujących krzykliwymi formami i kolorami… Dużo drewna, stoliki przykryte białymi obrusami, kilka lóż wyłożonych ciemnym, bordowym pluszem. Jedną z nich zajmowała grupa młodych ludzi – beztroskich, roześmianych… Kelner, który przyszedł pozbierać zastawę po obiedzie od razu przyjął zamówienie na kawę i jakiś deser (tak, szarlotka będzie odpowiednia). Dyskusja szybko przetoczyła się przez sprawy akademickie (jutrzejsze kolokwium przełożone na przyszły czwartek, bo Susan, jak co roku bardziej zainteresowana jest udziałem w prowadzeniu przygotowań do Oskarów, niż prowadzeniem zajęć); imprezowe nowości tygodnia (Jean urządza party u siebie w ten piątek – „sex, drugs and … techno”; niestety u tej lafiryndy trzeba się pokazać, w końcu jej stary siedzi w zarządzie WernerBros…) aby w końcu dojść do ploteczek (Johann wyglądasz jakoś nieswojo – coś się stało?). Jakby z lekkim ociąganiem Johis nawinął jakiś bardzo zgrabny tekst o napadzie (z maczetą ciężko się dyskutuje) i grabieży motocykla (shit happends…). Oczywiście efekt był oczekiwany: „O mój Boże! To straszne.”; „Glin nigdy nie ma jak są potrzebni”; „Nic Ci się nie stało? Może powinieneś porozmawiać z psychoanalitykiem?”. Dalej potoczyło się równie gładko – „Początkowo myślałem, że to jakiś żart… Środek wielkiego nigdzie, zatrzymujesz się na chwilę, aby rozprostować kości i pojawia się jakiś typ w hokejowej masce z maczetą… Czaisz klimat? Horror klasy Z – to ci z filmówki nie mają takich oklepanych pomysłów… Anyway – dałem mu kluczyki i gość się ulotnił. Idę w kierunku domu, licząc na to, że zaraz mnie dogoni z jakimś „hahah”, a tu czas mija i nic. Myślę, będzie czekał pod domem, też nic. To pojechałem na uczelnię popytać – nikt nic nie wie… No więc przestałem myśleć, że to kawał. Muszę teraz pojawić się na Policji, potem załatwić formalności z ubezpieczeniem i kilka innych spraw… Potem pewnie adrenalina mi zleci i… No, ale dosyć o tym”
Rozmowa potoczyła się w innym kierunku (kto załatwia bilety na sobotę do „Yellow Velocity”?), aby w resztkach kawy zakończyć się koło godziny 16:00…

Johann wrócił pod uniwerek i podjechał pod najbliższy komisariat LAPD. Wręcz podręcznikowy przykład „Amerykańskiego Policjanta” (wysoki, dobrze budowany, kulturalny, pachnący i ogólnie sympatyczny… Murzyn) przyjął do w swoim boksie i skrupulatnie spisał zgłoszenie o rozboju i zaborze mienia. Nie wyraził nawet jakiegokolwiek zdziwienia z faktu, że zdarzenie początkowo zostało potraktowane jako żart – bogate dzieci nie takie żarty robiły, a to było przecież Beverly Hills… Policjant miał kilka pytań co do samego napastnika, ale tłumaczenie Johisa (o tym: że mrok już zapadał, że, zresztą szeroka sportowa bluza Lakers’ów doskonale maskowała posturę napastnika; a w ogóle to w takiej sytuacji człowiek nie koncentruje się na detalach postury…). Pół godzin później chłopak dostał kopie policyjnego protokołu, pouczenie o krokach jakie należy podjąć, aby uzyskać odszkodowanie za utracone mienie i zapewnienie, że Policja zrobi wszystko, aby zapewnić mu bezpieczeństwo i schwytać napastnika. „Jeżeli gdziekolwiek zauważyłby pan tą osobę proszę niezwłocznie zawiadomić numer alarmowy” – powiedział oficer na pożegnanie i uścisnął rękę Johanna. „Oczywiście…” – odparł z ciepłym uśmiechem zadowolonego z pomocy obywatela. Wychodząc z posterunku, w myślach dokończył: „Nie tylko policja będzie o tym wiedzieć…” Nad ulicą przeleciał jeden z setek helikopterów reporterskich…

Teraz pozostawała tylko wizyta w „Liberty Mutual” i papierkologia związana z odszkodowaniem. Urzędniczka z miną cyborga setki razy dziennie recytującego tę samą formułkę stwierdziła, że: „firma rozumie powstałą szkodę”; „dołoży wszelkich starań”; „w przypadku przedłużenia ubezpieczenia, to znaczy ubezpieczenia następnego pojazdu w Liberty Mutual – zdarzenie nie będzie miało wpływu na zniżki”; „wypłata gotówkowa jest możliwa do 60% wartości pojazdu – o czym informuje paragraf 98 punkt 3 podpunkt 6 litera g”; aby, po pół godzinie, dojść do sedna – równie syntetycznej formułki wyklepanej głosem automatu do kawy z dodatkiem firmowego uśmiechu nr 7 (dla dobrze sytuowanych klientów w przedziale 20 – 25 lat): „W pana sytuacji radziłabym wykorzystanie ubezpieczenia na zakup następnego motocykla. W przypadku zakupu w autoryzowanej i współpracującej z nami sieci dilerskiej oraz ubezpieczenia pojazdu w Liberty Mutual pokrywamy wszystkie koszty związane z zakupem; jeżeli zaś motor był kupiony na kredyt diler dokona przeniesienia kredytu na nowy pojazd. Czy mam umówić wizytę?” – dodała sięgając po słuchawkę telefonu stojącego na biurku. „Oczywiście, najlepiej zaraz – jeżeli nie będzie to problemem” – odparł Johann myśląc, że spokojnie mogła skrócić wywód do finalnego zdania i od razu odhaczyć sobie część wykonania planu sprzedaży ubezpieczeń…

Nie zdziwił się zbyt mocno faktem, że dostał adres jednego z największych dilerów Yamahy w okolicy LA – „my duzi musimy trzymać się razem, aby być jeszcze większymi” – pomyślał z lekkim niesmakiem dla coraz bardziej „korporacyjnego” świata.
„Simi Valley Cycles
2902 East Los Angeles Avenue,
Simi Valley, CA 93065”
Brzmiał nadruk na wizytówce, ręcznie dopisano: „LM/44581115”

Wsiadł do samochodu i pojechał pod wskazany adres. Z zewnątrz budynek nie wyróżniał się niczym szczególnym – ot, po prostu kolejny salon. Wnętrze jednak przypominało supermarket. Do wchodzącego momentalnie podszedł młody chłopak z pytaniem: „W czym mogę pomóc?”. Johann pokazał wizytówkę i chwilę później najbliższy terminal wyświetlił sprzedawcy rzędy znaków. Uśmiech stał się jeszcze bardziej przyjacielski – „Przejdźmy zatem” – wskazał ręką szerokie przejście – „Rozumiem, że idzie o Yamahę? Polecam najnowszy model, sygnowany już jako 2009… Zupełnie inna maszyna, poprawione właściwości jezdne, minimalnie dłuższy, wyposażony w mocniejszy silnik… Jak widzisz, Yamaha wprowadziła w tym sezonie nowe malowanie… Rozumiem – klasyka… Spójrz jednak na tą wersję Raven/Burgundy – nie zaprzeczysz, bardzo drapieżna… Oczywiście, mamy maszyny testowe, wystarczy depozyt $ 8000 z karty kredytowej lub dokument ze zdjęciem.”
Chwilę później chłopak pozwolił maszynie na jazdę – Jakieś 40 kilometrów w 10 minut było niezłym osiągnięciem.

Test ulicznych możliwości maszyny wypadł bardzo pomyślnie, zresztą i tak była to tylko formalność; kilka minut później kolejne dokumenty zostały podpisane, a maszyna opatrzona listą wyposażenia dodatkowego i adotacją o konieczności dostarczenia pod wskazany adres. Jeszcze krótkie, aczkolwiek pełne wyborów (skóra, czy codura?, czarne z czerwonym, czy czarne? Jedno, czy dwuczęściowe?) tour de „cześć z ubiorami” oraz krótki przystanek w części „gadgety” – na jakże urocze: „w ramach bonusu od firmy” tuż przed kasą, chyba na osłodzenie podpisu pod rachunkiem na prawie półtora tysiąca…

Wrzucił torby do bagażnika i spojrzał na zegarek. Miał jeszcze chwilę czasu… Nagłe olśnienie spowodowało, że szybko wsiadł do samochodu i wbił w nawigację magiczne słowo „Woolmart”. Wszystkomający hipermarket był nawet po drodze do domu... Zatrzymał się tylko na chwilę po magnesy do drzwi z szafek kuchennych...

Kilkanaście minut później był w domu. Przebral się i zrobił kawę czekając aż opiekacz odgrzeje obiad.
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 21-10-2008 o 10:45. Powód: telefon
Aschaar jest offline