Patrząc z balkonu na szerokie wejście do hotelu Johann dostrzegł Gabrielę z masą zakupów, markowych zakupów. Przez jego myśl przeleciało usłyszane kiedyś sformułowanie o punkcie G i słowie „shopping”… Uśmiechnął się i poszedł pod prysznic. Trochę rozdrażniony wcignął na siebie wczorajsze ciuchy. Zawiesił na drzwiach kartkę „nie przeszkadzać” i zszedł do recepcji. Krótka rozmowa z młodą dziewczyną, kolejną „o mało co aktorką”, która przyjechała do Kalifornii, do Los Angeles, licząc na szybką i łatwą karierę… Przedłużył rezerwację (i tak zahaczył już o kolejną dobę hotelową) i rozejrzał się po hallu. Przez restaurację doszedł do wewnętrznego basenu i rozejrzał się… Bingo! Gdzie kobieta, która właśnie zakupiła bombowe szmatki się pokaże w pierwszej kolejności?
Również Gabriela właśnie zajmowała jeden z wielkich wiklinowych foteli po bardziej słonecznej części basenu… Zaczepił jednego z przechodzących kelnerów słowami:
„Proszę przygotować Malibu z mlekiem i dać mi coś do pisania, chciałbym posłać notkę… przyjaciółce”. Kelner uśmiechnął się conajmiej dwuznacznie i odszedł. Po chwili Johis skreślił na kartce dwa słowa i położył na tacy obok drinka.
„Na rachunek pokoju 317.” Uśmiechnął się i patrzył jak kelner odchodzi. Po chwili adresatka otrzymała liścik; jej krótka rozmowa z kelnerem doprowadziła do tego, że oboje spojrzeli w kierunku palmy, pod którą stał nadawca. To wystarczyło, Johann obrócił się na pięcie i wyszedł z hotelu.
Przed budynkiem wbił do telefonu współrzędne z GPSu i złapał taksówkę.
Siedząc na tylnim siedzeniu taryfy odebrał telefon, przerywając typową gadkę o wszystkim i niczym jaką kierowca usiłował wciągnąć go w dyskurs.
-Witam serdecznie, co słychać? Nowa pracodawczyni przydzieliła już jakieś zadania? – głos był spokojny, może nawet zbyt spokojny – jakby ćwiczony latami, aby nie okazywać emocji.
- O! - zlało się w słuchawce w jedno z westchnieniem i dobrze je zagłuszyło.
-Mhm... mhm... mhmmmm... - podczas wypowiedzi Johann podtrzmywał tylko kontakt pozwalając rozmówczyni się wygadać. Fakt, częściowo miała rację - częściowo... Bo życie to gra w pokera - albo masz karty, albo przekonujesz innych, ze masz... przed finalnym "sprawdzam".
- Wracając do O, znaczy rozrywki - skorzystał z pauzy jaką zrobiła Gabriela
- O której? - To do zobaczenia. Bateria mi pada. - rozłączył się.
W końcu żółty Chrysler wtoczył się na parking, na którym Johann zostawił własny samochód, wysiadł z taksówki koło Lacera i rozejrzał się – było pusto i nie było kamer. Z kilku losowo wybranych samochodów pozrywał tablice rejestracyjne (świetnie, że ktoś wymyślił te kretyńskie ramki - było dużo prościej). Dwe, czy trzy rozrzucił w około, aby wyglądało na jakiś głupi żart wyrostków, a resztę - komplety i kilka pojedynczych wrzucił do bagażnika.
Stacja benzynowa w centrum, aby zatankować do pełna i kupić jakiś dezodorant. Tak było znacznie lepiej. Telefon wydał zdziwione piknięcie i wyświetlił komunikat o kończącej się baterii; podpiął go do zestawu w samochodzie, samemu również rozglądając się za jakąś budą z hot-dog’ami. Nie można tego było nazwać obiadem, ale… miał jeszcze coś do załatwienia i nie chciał tracić czasu na porządne jedzenie.
Pojechał na Uniwerek, w zasadzie już w drodze orientując się, że jest pora lunchu i pewnie w samym budynku nikogo nie będzie (no może z wyjątkiem kilku kujonów i ich nieśmiertelnych kanapek). Wybrał numer i po chwili miły dziewczęcy głos po drugiej stronie odpowiedział na pytanie:
„Siedzimy w Mako. Wiesz przy South Beverly Drive 225.”; „To jest przy krzyżówce z Charleville Boulevard?”; „Tak. Posiedzimy jeszcze trochę – jak chcesz to wpadnij”.
Kilka minut później był już pod restauracją
Zaparkował koło czerwonej Toyoty przewodniczącego grupy i wszedł do środka. Wnętrze restauracji było bardzo stonowane i proste; żadnych drażniących, jednak tak popularnych w lokalach LA, elementów pop-artu atakujących krzykliwymi formami i kolorami… Dużo drewna, stoliki przykryte białymi obrusami, kilka lóż wyłożonych ciemnym, bordowym pluszem. Jedną z nich zajmowała grupa młodych ludzi – beztroskich, roześmianych… Kelner, który przyszedł pozbierać zastawę po obiedzie od razu przyjął zamówienie na kawę i jakiś deser (tak, szarlotka będzie odpowiednia). Dyskusja szybko przetoczyła się przez sprawy akademickie (jutrzejsze kolokwium przełożone na przyszły czwartek, bo Susan, jak co roku bardziej zainteresowana jest udziałem w prowadzeniu przygotowań do Oskarów, niż prowadzeniem zajęć); imprezowe nowości tygodnia (Jean urządza party u siebie w ten piątek –
„sex, drugs and … techno”; niestety u tej lafiryndy trzeba się pokazać, w końcu jej stary siedzi w zarządzie WernerBros…) aby w końcu dojść do ploteczek (Johann wyglądasz jakoś nieswojo – coś się stało?). Jakby z lekkim ociąganiem Johis nawinął jakiś bardzo zgrabny tekst o napadzie (z maczetą ciężko się dyskutuje) i grabieży motocykla (shit happends…). Oczywiście efekt był oczekiwany:
„O mój Boże! To straszne.”; „Glin nigdy nie ma jak są potrzebni”; „Nic Ci się nie stało? Może powinieneś porozmawiać z psychoanalitykiem?”. Dalej potoczyło się równie gładko –
„Początkowo myślałem, że to jakiś żart… Środek wielkiego nigdzie, zatrzymujesz się na chwilę, aby rozprostować kości i pojawia się jakiś typ w hokejowej masce z maczetą… Czaisz klimat? Horror klasy Z – to ci z filmówki nie mają takich oklepanych pomysłów… Anyway – dałem mu kluczyki i gość się ulotnił. Idę w kierunku domu, licząc na to, że zaraz mnie dogoni z jakimś „hahah”, a tu czas mija i nic. Myślę, będzie czekał pod domem, też nic. To pojechałem na uczelnię popytać – nikt nic nie wie… No więc przestałem myśleć, że to kawał. Muszę teraz pojawić się na Policji, potem załatwić formalności z ubezpieczeniem i kilka innych spraw… Potem pewnie adrenalina mi zleci i… No, ale dosyć o tym”
Rozmowa potoczyła się w innym kierunku (kto załatwia bilety na sobotę do „Yellow Velocity”?), aby w resztkach kawy zakończyć się koło godziny 16:00…
Johann wrócił pod uniwerek i podjechał pod najbliższy komisariat LAPD. Wręcz podręcznikowy przykład „Amerykańskiego Policjanta” (wysoki, dobrze budowany, kulturalny, pachnący i ogólnie sympatyczny… Murzyn) przyjął do w swoim boksie i skrupulatnie spisał zgłoszenie o rozboju i zaborze mienia. Nie wyraził nawet jakiegokolwiek zdziwienia z faktu, że zdarzenie początkowo zostało potraktowane jako żart – bogate dzieci nie takie żarty robiły, a to było przecież Beverly Hills… Policjant miał kilka pytań co do samego napastnika, ale tłumaczenie Johisa (o tym: że mrok już zapadał, że, zresztą szeroka sportowa bluza Lakers’ów doskonale maskowała posturę napastnika; a w ogóle to w takiej sytuacji człowiek nie koncentruje się na detalach postury…). Pół godzin później chłopak dostał kopie policyjnego protokołu, pouczenie o krokach jakie należy podjąć, aby uzyskać odszkodowanie za utracone mienie i zapewnienie, że Policja zrobi wszystko, aby zapewnić mu bezpieczeństwo i schwytać napastnika.
„Jeżeli gdziekolwiek zauważyłby pan tą osobę proszę niezwłocznie zawiadomić numer alarmowy” – powiedział oficer na pożegnanie i uścisnął rękę Johanna.
„Oczywiście…” – odparł z ciepłym uśmiechem zadowolonego z pomocy obywatela. Wychodząc z posterunku, w myślach dokończył:
„Nie tylko policja będzie o tym wiedzieć…” Nad ulicą przeleciał jeden z setek helikopterów reporterskich…
Teraz pozostawała tylko wizyta w „Liberty Mutual” i papierkologia związana z odszkodowaniem. Urzędniczka z miną cyborga setki razy dziennie recytującego tę samą formułkę stwierdziła, że:
„firma rozumie powstałą szkodę”; „dołoży wszelkich starań”; „w przypadku przedłużenia ubezpieczenia, to znaczy ubezpieczenia następnego pojazdu w Liberty Mutual – zdarzenie nie będzie miało wpływu na zniżki”; „wypłata gotówkowa jest możliwa do 60% wartości pojazdu – o czym informuje paragraf 98 punkt 3 podpunkt 6 litera g”; aby, po pół godzinie, dojść do sedna – równie syntetycznej formułki wyklepanej głosem automatu do kawy z dodatkiem firmowego uśmiechu nr 7 (dla dobrze sytuowanych klientów w przedziale 20 – 25 lat):
„W pana sytuacji radziłabym wykorzystanie ubezpieczenia na zakup następnego motocykla. W przypadku zakupu w autoryzowanej i współpracującej z nami sieci dilerskiej oraz ubezpieczenia pojazdu w Liberty Mutual pokrywamy wszystkie koszty związane z zakupem; jeżeli zaś motor był kupiony na kredyt diler dokona przeniesienia kredytu na nowy pojazd. Czy mam umówić wizytę?” – dodała sięgając po słuchawkę telefonu stojącego na biurku.
„Oczywiście, najlepiej zaraz – jeżeli nie będzie to problemem” – odparł Johann myśląc, że spokojnie mogła skrócić wywód do finalnego zdania i od razu odhaczyć sobie część wykonania planu sprzedaży ubezpieczeń…
Nie zdziwił się zbyt mocno faktem, że dostał adres jednego z największych dilerów Yamahy w okolicy LA –
„my duzi musimy trzymać się razem, aby być jeszcze większymi” – pomyślał z lekkim niesmakiem dla coraz bardziej „korporacyjnego” świata.
„Simi Valley Cycles
2902 East Los Angeles Avenue,
Simi Valley, CA 93065”
Brzmiał nadruk na wizytówce, ręcznie dopisano:
„LM/44581115”
Wsiadł do samochodu i pojechał pod wskazany adres. Z zewnątrz budynek nie wyróżniał się niczym szczególnym – ot, po prostu kolejny salon. Wnętrze jednak przypominało supermarket. Do wchodzącego momentalnie podszedł młody chłopak z pytaniem:
„W czym mogę pomóc?”. Johann pokazał wizytówkę i chwilę później najbliższy terminal wyświetlił sprzedawcy rzędy znaków. Uśmiech stał się jeszcze bardziej przyjacielski – „
Przejdźmy zatem” – wskazał ręką szerokie przejście –
„Rozumiem, że idzie o Yamahę? Polecam najnowszy model, sygnowany już jako 2009… Zupełnie inna maszyna, poprawione właściwości jezdne, minimalnie dłuższy, wyposażony w mocniejszy silnik… Jak widzisz, Yamaha wprowadziła w tym sezonie nowe malowanie… Rozumiem – klasyka… Spójrz jednak na tą wersję Raven/Burgundy – nie zaprzeczysz, bardzo drapieżna… Oczywiście, mamy maszyny testowe, wystarczy depozyt $ 8000 z karty kredytowej lub dokument ze zdjęciem.”
Chwilę później chłopak pozwolił maszynie na jazdę – Jakieś 40 kilometrów w 10 minut było niezłym osiągnięciem.
Test ulicznych możliwości maszyny wypadł bardzo pomyślnie, zresztą i tak była to tylko formalność; kilka minut później kolejne dokumenty zostały podpisane, a maszyna opatrzona listą wyposażenia dodatkowego i adotacją o konieczności dostarczenia pod wskazany adres. Jeszcze krótkie, aczkolwiek pełne wyborów (skóra, czy codura?, czarne z czerwonym, czy czarne? Jedno, czy dwuczęściowe?) tour de „cześć z ubiorami” oraz krótki przystanek w części „gadgety” – na jakże urocze: „w ramach bonusu od firmy” tuż przed kasą, chyba na osłodzenie podpisu pod rachunkiem na prawie półtora tysiąca…
Wrzucił torby do bagażnika i spojrzał na zegarek. Miał jeszcze chwilę czasu… Nagłe olśnienie spowodowało, że szybko wsiadł do samochodu i wbił w nawigację magiczne słowo „Woolmart”. Wszystkomający hipermarket był nawet po drodze do domu... Zatrzymał się tylko na chwilę po magnesy do drzwi z szafek kuchennych...
Kilkanaście minut później był w domu. Przebral się i zrobił kawę czekając aż opiekacz odgrzeje obiad.