Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2005, 12:36   #8
Merlin222
 
Reputacja: 1 Merlin222 ma wyłączoną reputację
Rozdział 6

Nieoczekiwana pomoc

Tin przez wiele godzin opowiadał Kolidrianowi o każdym, nawet najdrobniejszym detalu jego dzieła, nie przerywając przy tym nawet na minutę pracy. Fakt, iż machina była prawie dwa razy większa od niego, nie sprawiał mu najmniejszego problemu. Aby móc dosięgnąc najwyższych partii, skonstruował sobie drabinkę na kółkach. Co prawda od czasu do czasu drabinka buntowała się, i w najmniej odpowiednich momentach postanawiała przesunąć się o znaczną odległość, co zazwyczaj kończyło się boleśnie dla wynalazcy. Ale były to stosunkowo nieistotne problemy, które w najmniejszym stopniu nie zniechęcały Tina.
Cała konstrukcja żywejrzeźby wyglądała wręcz groteskowo. Konstrukcja składała się z masy maleńkich metalowych i drewnianych elementów, które ukryte były pod ciasno przylegającą błoną. Postać wyglądała jak potwór z najgorszego koszmaru, ale dla Tina nie miało to najmniejszego znaczenia. On był z niezwykle dumny ze swego dzieła i tłumaczył, że wygląd zewnętrzny to sprawa drugorzędna.
- No przyjacielu, muszę powiedzieć, że jestem pod ogromnym wrażeniem. – powiedział z niezwykłym szacunkiem Kolidrian. – Jeśli to coś rzeczywiście potrafi się samodzielnie poruszać i robić to wszystko o czym mi mówiłeś, to będzie to największy wynalazek w dziejach całej gnomiej historii!
- Kto wie. Może i masz rację, ale pamiętaj, że jeszcze nie do końca rozwiązałem problem napędu i sterowania. A bez tych dwóch rzeczy sama maszyna jest właściwie bezużyteczna.
- Spokojnie. Na pewno coś wymyślisz.
- Właściwie to już wymyśliłem. – powiedział z dumą Tin. – Cały schemat jest już gotowy, ale w którymś miejscu musiałem popełnić jakiś błąd i wszystko nie działa tak jak powinno. Mechanizm błyskawicznie się przegrzewa. Dwa razy przez to omal nie wysadziłem całego mieszkania w powietrze! Może zechcesz później rzucić na to okiem? Ja przeglądałem to już tyle razy, że nie jestem w stanie wychwycić błędu, ale tobie może uda się coś zauważyć.
- Żaden problem. Jeśli nie masz nic przeciwko mogę natychmiast zabrać się do pracy.
- Wspaniale! Chodź. Pokażę ci wszystkie schematy i plany.
Tin posadził Kolidriana przy swoim stole w pracowni i zaczął znosić z całego mieszkania plany. Po kilku chwilach Kolidrian zniknął zupełnie pod stertą zwojów i arkuszy papieru. Obaj byli tak pochłonięci pracą, że stracili poczucie czasu. Byli teraz w innym świecie. Tin w krainie wkrętów, zawiasów, śrubek, przekładni i dźwigni, natomiast Kolidrian w świecie składającym się z linii, cyfr, kątów i miar. W Warsztacie panowała prawie zupełna cisza, którą od czasu do czasu przerywały brzdęki odkładanych narzędzi lub zgrzyty dokręcanych części.
- Mam! – Kolidrian wykrzyknął to słowo tak niespodziewanie i głośno, że Tin po raz kolejny z impetem runął z drabiny na ziemię. – O, przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć. Wszystko w porządku?
- Tak. Nic mi nie jest. Znalazłeś błąd?! Gdzie?
- Właściwie to nie błąd. Powiedzmy, że to raczej rezultat złośliwości rzeczy martwych. Widzisz tą dziewiątkę?
- Tak. Co jest z nią nie tak?
- Właściwie nic. Poza tym, że to nie jest dziewiątka tylko trójka. Tin zrobiłeś tak doskonałego kleksa, że sam siebie oszukałeś.
- Niemożliwe! Pokaż! – Tin długi czas gapił się na kartkę i feralną dziewiątkę, która faktycznie, jak potem sam przyznał była trójką! – Wiesz co to oznacza? To znaczy, że wystarczy teraz przekręcić jeden zawór sześć razy w prawo i ... wszystko powinno działać!
Tin jednym wielkim susem doskoczył do swej rzeźby, otworzył klapę na brzuchu i delikatnie przekręcił jeden z licznych zaworów.
- Teraz wszystko powinno być jak należy. – Delikatnie zamknął drzwiczki do wnętrza maszyny i odsunął się o krok.
Obaj z zapartym tchem stali nieruchomo i wpatrywali się w stwora. Nagle, do ich uszu dobiegło cichutkie zgrzytnięcie. Potem coś wewnątrz maszyny brzdękło i zaskrzypiało. Z każdą chwilą dźwięki stawały się coraz głośniejsze i liczniejsze, aż wreszcie zabrzmiał delikatny dzwoneczek i stwór po raz pierwszy otworzył swe powieki. Spojrzał przed siebie, po czym wysunął prawą nogę powoli do przodu i zrobił swój pierwszy krok!
Radość obu wynalazców była tak wielka, że zaczęli skakać i tańczyć po całej pracowni. Ich okrzyki radości było słychać na wszystkich poziomach góry. Jednak ich radość nie trwała długo. Zwycięski taniec zakłócił im jeden niepokojący dźwięk. Do ich uszu dobiegło jednostajne, głuche pukanie. Obaj stanęli jak wryci i spojrzeli w kierunku rzeźby.
- Eee... Tin? Czy on powinien tak uderzać głową o ścianę?
- Niech to! Zaciął się! Odwrócę go w drugą stronę.
Tym razem obaj bacznie obserwowali marsz maszyny, która dużymi, lecz powolnymi krokami ruszyła w kierunku przeciwległej ściany. Jednak gdy doszła wreszcie do celu, zamiast zatrzymać się i zawrócić, bezustannie próbowała sforsować skałę! Robiła krok do przodu, uderzała głową o ścianę, krok do tyłu, i znów krok do przodu.
- Ale przynajmniej nie eksplodowała.
- Tak. Dobre i to. Nie rozumiem dlaczego nie omija przeszkód.
- Może to nie wina mechanizmu. Może za dużo wymagasz od czegoś co zostało stworzone głównie ze stali, drewna.
- Może i masz rację. Ostatecznie, umie chodzić i jak słusznie zauważyłeś – nie eksplodowała!- Twarz Tina rozchmurzyła się ponownie i zagościł na niej szeroki uśmiech.
- A może by tak... nie, to nie będzie dobry pomysł.
- Co? Masz jakiś pomysł? No mów że.
- Nie. Do gnomich wynalazków nie powinno się mieszać magii. Zapomnij, że coś w ogóle mówiłem. Już późno. Powinniśmy coś zjeść. Chodź, zapraszam cię do nas na kolację. Tara na pewno się ucieszy na twój widok.
- Magia powiadasz...
- Tin zapomnij o tym! No chodź już.
Przez cały wieczór Tin prawie się nie odzywał. Widać było, że jest głęboko pogrążony w swych myślach.

- Chislev, mówię ci, nie powinniśmy się w to mieszać!
- A ty jak zawsze musisz zrzędzić! Poza tym, ja niczego za niego nie robię! Ja tylko dam mu narzędzie, które jest mu potrzebne.
- Żaden śmiertelnik nie powinien stosowć tago zaklęcia. Nadawanie życia to NASZE zadanie!
- Reorx, przecież sam mówiłeś, że strasznie lubisz tego chłopaka! O ile sobie przypominam to ty mówiłeś, że chciałbyś, aby jego los odmienił się na lepszy.
- Nie łap mnie za słowa, ty bezczelny młokosie! Że też dałem ci się na to namówić. Rób co do ciebie należy i chodźmy już stąd!
- Już wszystko gotowe. Teraz jeszcze przekażę mu kilka wskazówek i sprawa załatwiona.
- Myślisz, że da radę?
- Zobaczymy.

Ponad Górę nadciągnęły ciemne chmury, które przysłoniły szybko całą okolicę, pogrążając ją w ciemnościach. Co zaczęło się jak drobna mżawka wkrótce przekształciło się w porywistą ulewę. W oddali słychać było złowieszcze grzmoty, które z niewyobrażalnym impetem uderzały w ziemię, niszcząc wszystko co stanęło na ich drodze.
Jednak rozszalała wichura nie zdołała przeniknąć wiecznych skał Góry Nieważne. Wewnątrz niej panował spokój. Większość mieszkańców pogrążona była w błogim śnie, nieświadoma tego co ich wkrótce czeka.
Sen szybko zmorzył Kolidriana. Kojąca cisza, która zapanowała w jego pokoju, po tym jak Tin udał się na spoczynek, szybko ukołysała go do snu.
Krocząc po krainie marzeń, Kolidrian delektował się wspaniałymi obrazami jakie zaczęły pojawiać się przed jego oczami. Jednak ten sen był inny od dotychczasowych. Wszystko było tak wyraźne. Barwy tak żywe i intensywne, że Kolidrian miał wrażenie, iż wszystko dzieje się naprawdę.
Ten spokój. Ta cisza. Co sprawiało, że czuł się tak bezpieczny?
Jego oczom ukazało się wspaniałe, ogromne drzewo jarzące się przepięknym, kojącym, błękitnym światłem.
Wszystko dookoła przestało istnieć.
Pośród nieprzeniknionej ciemności pozostało tylko to wyjątkowe drzewo. Mimo, że Kolidrian nie poczuł najmniejszego powiewu wiatru, liście drzewa poczęły się kołysać jednostajnie. W konarach rośliny tętniło życie. Mag zapragnął dotknąć tego zjawiska, chciał poczuć pod swymi palcami moc, która emanowała z tego cudu. Gdy już miał zrobić pierwszy krok, zauważył, że to drzewo zbliża się do niego. W miarę jak się przybliżało, dostrzegł znaki wyryte na jego korze. Z daleka nie potrafił ich rozpoznać, lecz teraz widział je wyraźnie. Plany. Plany, które znał. Plany Tina. Poprawione plany Tina i ... zaklęcie!
Drzewo zniknęło. Dookoła zapanował mrok. Poprzednio kojąca cisza stała się teraz wręcz nie do zniesienia. Samotność. Chłód. Niepewność.
Nagle, w jego umyśle, z zatrważającą prędkością zaczęły pojawiać się dziwne obrazy, które przepełniły go trwogą. Drzewo usychało, traciło blask. Kolidrian chciał uciec, ale jego nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Konary poczęły gnić, a wraz z nimi gnił cały świat.
Nie wiedząc co począć, Kolidrian w ostatnim akcie desperacji odmówił modlitwę do swej ukochanej bogini.
Straszne obrazy rozmyły się. Czerń nocy rozproszyło światło Lunitari i Solinari. Deszcz ustąpił. Na zewnątrz jak i w umyśle Kolidriana zapanował spokój.

Rozdział 7

Czas magii

- A ty jeszcze śpisz?! Koli, obudź się śpiochu! Już południe! – Tara szybkim krokiem wmaszerowała do pokoju syna i przekręciła wajchę olbrzymiego lustra pod takim kątem aby światło słoneczne z zewnątrz mogło dostać się do wnętrza sypialni. – Jak widzę, niewiele się zmieniłeś. – Na jej twarzy pojawił się ciepły, matczyny uśmiech, a wspomnienia sprzed kilku lat przepełniły radością jej serce. Gdy syn nie reagował na jej wołanie, podeszła bliżej i siadła na łóżku. – No już wystarczy tego spania, mój ty susełku.
- Shirki muan...et pas hemena...
- Koli?
- Tuan shirki et muan pas!
- Kolidrian, obudź się! – krzyknęła, wyraźnie zaniepokojona Tara ściskając mocno rękę swego jedynaka. – Kolidrian!
- Tua...Co? Co się...? – Kolidrian otworzył oczy i poczuł silny ból ręki – Mamo, miażdżysz mi palce! Co się stało?! Pali się co?!
- Miałeś jakiś sen. Krzyczałeś słowa w języku, którego nie mogłam zrozumieć. Próbowałam cię obudzić, ale nie reagowałeś...
- Mamo spokojnie! To tylko sen
- Sen snem, ale jeśli ktoś zaczyna nieświadomie mówić językiem magii, to nic dobrego z tego wyjść nie może. Tyle razy ci mówiłam żebyś nie studiował tych ksiąg przed snem!
- Ja niczego nie czytałem! Nie czytam zaklęć przed snem od czasu skaczącego kociołka! Pamiętasz? Cały dom zachlapany był zupą. – Kolidrian uśmiechnął się najszerzej jak mógł, licząc że w ten sposób uda mu się uspokoić matkę.
Tara rzeczywiście rozchmurzyła się nieco na wspomnienie kociołka, który zaczął tańczyć i skakać po całej ich grocie, po tym jak Kolidrian przypadkowo rzucił nań zaklęcie.
- I nie wiesz co ci się śniło? – spytała po chwili milczenia.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział spokojnie Koli, po czym pośpiesznie dodał – nie przejmuj się tym.
- No dobrze - odpowiedziała Tara, nie odrywając od syna swych przenikliwych oczu – w takim razie wstawaj z łóżka bo już południe! Za chwilę chcę cię widzieć przy stole.
Tara wstała i podreptała do kuchni. Gdy tylko upewnił się, że matka zajęła się swoimi sprawami, Kolidrian wyjął z szuflady kawałek pergaminu i począł błyskawicznie kreślić na nim słowa, które nadal jarzyły się w jego umyśle niebieskim blaskiem.
- Tuan shirki...nie, to nie to...shirki muan...tak...
Gdy skończył, odłożył pióro i dłuższą chwilę wpatrywał się w nakreślone litery.
- Shirki muan et muan pas sharcum hemena – wyszeptał z dumą – zaklęcie życia...


Zaraz po śniadaniu Kolidrian wymknął się z domu i ruszył na polanę, na której po raz ostatni widział Bernara i złotego smoka. Musiał wszystko dokładnie przemyśleć. Był przekonany, że to nie był jedynie twór jego wyobraźni. Nigdy wcześniej nie maił tak szczegółowych i realnych snów. Ale co miały oznaczać te okropne obrazy pełne strachu, okrucieństwa i śmierci? Powinien to przedyskutować z Radą...a już na pewno z Bernarem. On wiedziałby co o tym sądzić.
Głęboko w swoim sercu Kolidrian również wiedział co należy zrobić. Należało niezwłocznie przekazać zaklęcie doświadczonym i o wiele mądrzejszym od niego arcymagom i nigdy więcej o tym nie wspominać.
Słońce nadal świeciło wysoko na niebie gdy Kolidrian dotarł na polanę. Przez krótką chwilę stał nieruchomo i delektował się ciepłymi promieniami, które oświetlały jego całą sylwetkę. Pośród szumu drzew, śpiewu ptaków czuł się jak w domu. Potrzebował przestrzeni, wolności. Tylko wtedy mógł oddychać pełną piersią. W mieście było inaczej. Tam, między ludźmi czuł się jak w więzieniu. Cały czas obserwowany, był wytykany palcem i musiał ciągle schodzić wszystkim z drogi, służyć im, lękać się o swoje życie i zdrowie. Teraz mógł to zmienić. Wreszcie mógłby żyć godnie, zyskać ich szacunek. Mógł pokazać im na co go stać. Udowodnić jak bardzo się mylili.
Podszedł do wielkiego kamienia, który najwyraźniej od wieków stał na samym środku polany. Kolidrian wdrapał się na nań i rozsiadł się wygodnie na nagrzanej powierzchni.
- To zbyt niebezpieczne – wyszeptał. Niepewność zawładnęła jego sercem i umysłem. Co jeśli nie zapanuje nad zaklęciem? Co jeśli popełnił błąd przy zapisie? Za dużo pytań...
A jeśli plany będą dobre? Jeśli poprawki w planach będą słuszne, to czemu czar miałby być zły? – Powoli Koli, powoli - wymamrotał, starając się poukładać swe chaotyczne myśli. Długo rozważał różne opcje i ukryte przesłania snu, jednak jedna rzecz nie dawała mu spokoju. – Obrazy...obrazy...co znaczą? Pojawiły się gdy przeczytałem zaklęcie, ale nie zdążyłem dotknąć drzewa. Miałem zaklęcie, ale go nie użyłem! Tak! To musi być to. Jeśli tego nie zrobię, coś strasznego wydarzy się na Krynnie! Obrazy pokazywały mi co stanie się jeśli nie użyję danej mi wiedzy! Jeśli mam rację to trzeba się spieszyć. Nie ma czasu na konsultacje z Konklawe.
Kolidrian szybko ześlizgnął się z głazu i szybkim krokiem ruszył w kierunku Góry Nieważne, gdzie w pracowni Tina oczekiwało go jego przeznaczenie.

Tina nie trzeba było długo przekonywać do nowego pomysłu. Gdy tylko zobaczył poprawione plany, natychmiast zabrał się do pracy. Były to drobne poprawki, które miały jednak kluczowe znaczenie.
Kolidrian z bezpiecznej odległości przyglądał się poczynaniom gnoma, jednak znacznie dokładniej studiował słowa, które zapisał na arkuszu. Siedział na drewnianym taboreciku blisko paleniska i bezustannie powtarzał w myślach zaklęcie, aby nie pomylić się w intonacji. Niewątpliwie był to bardzo skomplikowany czar i jakiekolwiek potknięcie mogło mieć dramatyczne skutki. W pewnym momencie Kolidrian przerwał naukę i zwrócił twarz w kierunku pochłoniętego pracą przyjaciela.
- Musimy go stąd wyprowadzić – powiedział po chwili namysłu
- Kogo?
- Jego – Kolidrian wskazał palcem żywąrzeźbę.
- Oszalałeś!? Mam publicznie pokazać mój niedokończony wynalazek?! Zaczną nas wypytywać o szczegóły i jak tylko dowiedzą się o tym, że zamierzasz rzucić czar to mogą wygnać nas z Góry! Później pewnie będą chcieli rozebrać go na części pierwsze, żeby dokładnie zbadać jak działa. – Tin ze smutną miną zaczął delikatnie głaskać swój wynalazek. Na samą myśl o tym, że ktoś mógłby odebrać mu jego dzieło życia, oczy napełniły mu się łzami. – Wykluczone! On nigdzie nie pójdzie.
- Tin, proszę cię zrozum, czar, który zamierzam rzucić jest bardzo niebezpieczny i jeśli nie zdołam nad nim zapanować to kto wie co może się wydarzyć. Nie mogę narażać całej gnomiej rasy! Zresztą, nikt nie powiedział, że wszyscy muszą wiedzieć o naszej wycieczce na zewnątrz.
- Teoretycznie masz rację. Możemy wymknąć się w nocy, ale i tak będziemy musieli jakoś minąć strażników przy głównej bramie.
- Kilka płatków róży załatwi sprawę. Zaufaj mi. – Mrugnąwszy do przyjaciela, Kolidrian ruszył w kierunku drzwi. – Bądź gotowy o północy. Teraz idę posiedzieć trochę z matką, żeby nie nabrała podejrzeń.

Mimo, iż przez cały wieczór Koli nie wspomniał ani słowem o swoich planach, czuł, że Tara o wszystkim wie. Zawsze wiedziała. Nie potrafił wyjaśnić jak i dlaczego, ale jednym spojrzeniem potrafiła przeniknąć czerń jego oczu i spojrzeć przez nie w głąb jego duszy. Byłą jego matką...one zawsze wiedzą...
Pomimo wyrzutów sumienia, nie przyznał się do niczego.

Lata spędzone w mieście nauczyły Kolidriana jak niepostrzeżenie przemieszczać się po korytarzach i alejkach. Upewniwszy się, że matka zasnęła, cicho i z gracją małej myszki wysunął się ze swojego łóżka. Wszystkie potrzebne rzeczy spakował już wcześniej do swoje skórzanej torby, która wiernie towarzyszyła mu na niejednej już wyprawie. Schował w niej również trybikjazdnakorbkę. Była to mała zabawka, która miała odciągnąć uwagę strażników, aby on mógł niepostrzeżenie rzucić czar uśpienia.
Poruszał się niczym cień po labiryncie tuneli Góry Nieważne. Trzy razy zapukał delikatnie do dębowych drzwi, po czym, gdy się otworzyły, wślizgnął się do mieszkania Tina i ostrożnie zamknął wrota.
- Gotowy – zapytał szeptem.
- Już myślałem, że nigdy nie przyjdziesz! Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo go ulepszyłem!
- Tin ciszej! Zrobiłeś wszystko tak jak mówiłem?
- Tak, tak, ale to naprawdę fascynujące.
- Doskonale. Skoro przyczepiłeś mu już kółka do nóg to możemy ruszać. Mam tylko nadzieję, że nie będą skrzypieć.
Drewniany nos pokryty błoną wychylił się zza drzwi. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się, można było dostrzec dwie drobne sylwetki po bokach maszyny, które powoli popychały kreaturę w stronę głównej bramy góry.
- Aha, byłbym zapomniał, przygotowałem małą dywersję. – wyszeptał Kolidrian, po czym dokładnie objaśnił Tinowi jak uruchomić trybikjazdnakorbkę i jak odwrócić uwagę strażników. Jednak gnoma interesował bardziej mechanizm zabawki, niżeli sam plan, co niezwykle zaniepokoiło młodego maga. – Przestań już gderać o tej zabawce! To nie ważne co to i jak działa! Ważne, żeby oni zainteresowali się tym na kilka chwil.
- Zupełnie nie rozumiem dlaczego się denerwujesz. Przecież pytam o same istotne rzeczy. Jak mam ich zainteresować tym czymś skoro nie będę wiedział jakiego koloru jest trybik poruszający skoblem przy tylnim zapasowym kółku! Naprawdę, dziwię się jak mogłeś zapomnieć o tak ważnym detalu.
- Tin! Kogo interesuje ten...- Tu Kolidrian zamilkł. Dopiero teraz przypomniał sobie gdzie jest i jaka jest natura gnomów. W tym momencie pytanie o kolor trybiku poruszającego skoblem przy tylnim zapasowym kółku było niezwykle istotne. – Srebrny. Trybik był srebrny.
- No, całe szczęście, że sobie przypomniałeś. Już się bałem, że jesteśmy zgubieni.

Cdn
Copyright by Merlin222
 
Merlin222 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem