Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2008, 09:27   #103
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Datum // Zeit : 29 IX 2213 // 14:47

# Nicolas Neumann
Rudi zamierzał krzyknąć raz jeszcze, dla pewności, bo nie było odpowiedzi. Właściwie, to poczułby się o wiele pewniej, gdyby Nowy coś odkrzyknął; albo coś się stało; albo, co najlepsze, usłyszał terkotanie broni. Tak, wtedy byłoby dobrze, wiedziałby, co robić, jak zorganizować akcję.
Tymczasem rozległo się w drzwi: Tak-tak-KLANG! A potem ciche bulgotanie ognia, które ustało tak nagle, jak się zaczęło. I dym, siwy dym, który zaczął się sączyć przez drzwi.
Zabuczała jeszcze raz syrena Kombinatu. I znowu umilkła. Na czoło Rudiego wstąpił pot, krzyknął do kamratów, podbiegł do drzwi, jeden z jego ludzi zaszurał butami o zwłoki i mózg na podłodze, plurf, tymczasem Rudi wystrzelił parę razy w zamek, który puścił. Dusząc się z obrzydliwego dymu, plując i łzawiąc, usłyszał kolejną syrenę jakiegoś patrolu. Co jest, kurwa, z tymi patrolami dzisiaj? Alarmują i nie alarmują, akcja jakaś cholerna.
Naparł na drzwi, odskoczyły pod jego cielskiem, jakkolwiek nie bez pewnego oporu. Piecyk, materac, stół, wyskoczyły i poleciały parę metrów. Drzwi ledwo utrzymały się na zawiasach, co w dziwny sposób dodało mu odwagi. Podbiegł do okna i kopnął w okratowanie, które jęknęło, a jeden ząb kraty ułamał się i upadł na dół. Ujrzał uciekającego Neumanna – podniósł nawet broń, by wystrzelić, jednak tamten zdążył się już wmieszać w tłum. Spojrzał na rynnę, bardziej złamaną po tym, jak zjechał po niej Nicolas.
Rudi nie był za mądry, ale miał dość oleju w głowie, żeby nie udawać bohatera i nie próbować zjeżdżać. Zaklął szpetnie, a gdy tamci próbowali ugasić ogień, machnął ręką.
- Spierdalamy, komitywa. Jeszczu dorwiemy kutasa.

*

Wmieszał się w tłum; poparzone i podrapane ręce spuchły i krwawiły lekko – nie było to groźne, jednak było nieznośne. Kąsało jak osa. Dodatkowo dym nieco przyćmił zmysły Nicolasa tak, że świat wydawał się nieco mglisty i kręciło mu się nieco w głowie.
Tłum był gęsty, nic dziwnego, był to dzień targowy we Frankfurcie – takie dni targowe wybuchały spontanicznie i nikt ich się nie spodziewał, jednak tym większa była przyjemność ludzi, skoro zawsze i wszędzie mógł stać się taki dzień. To tak, jakby Chrystus rodził się parę razy w tygodniu, potem dawał sobie spokój, znowu Maryja rodziła jak pepesza, a potem obrażał się na miesiąc i nie rodził się w ogóle. Nie jest to wcale przesadą: Wiele sekt chrystiańskich po Trzeciej Wojnie uważało, że dni targowe we Frankfurcie są darem od Boga – a że mało kto rozróżniał pojęcia „Bóg” i „Jezus”, o koncepcji trynitarnej już nie wspominając, toteż wkrótce dni targowe zaczęto nazywać „Małymi Świętami” albo też „Wczesnymi Świętami”, bowiem dni targowe zaczynały się zawsze rano i można było to poznać po wesołym gwarze przekupek, szabrowników, przemytników, arbajterów i wagabundów, którzy, podobnie jak tysiąc lat wcześniej, bawili ludzi swoimi występami. Nie wszyscy na nie szli – ale też nie można powiedzieć, że gdy Małe Święto się zdarzało, to nikt na nie nie przybywał. Można powiedzieć, że takie twory były naturalne jak dla dużego miasta kupiecko-przemytniczego.
Toteż Nicolas miał całkiem poważny problem z przebrnięciem przez tłum, który przypominał gęstą zupę. Potykał się o szmaciarzy, żebraków, drobnym złodziejaszkom musiał dać w pysk, uciec od statecznej mowy przemytników, odepchnąć proszalnych dziadów, znieść zjadliwe żarty aktorów z trup wędrownych.
Jeden incydent z tego marszu szczególnie zapadł mu w pamięć: Spotkał bowiem w ciemnym zaułku pewną osobę, która okazała się kobietą – miała dżinsy, ciemną kurtkę z jednym rękawem oderwanym – na tej ręce znajdował się tatuaż, który przedstawiał węża wijącego się między cierniami. Zdjęła kapelusz z głowy w żartobliwym geście:
- Pan nowy – o dziwo, jej głos nie brzmiał jak głos kobiecy, a głos mężczyzny w średnim wieku. – Witamy, witamy w naszym pięknym mieście! Jestem pewien, że nie raz się jeszcze spotkamy, to miasto, wbrew pozorom, jest strasznie małe. Moja wizytówka!
I wcisnęła w dłoń Nicolasa pustą kartkę. Roześmiała się, już głosem kobiecym, jeszcze raz skłoniła komicznie kapelusz i odeszła w przeciwną stronę.
- I proszę uważać na wszelkie szpitale! Tam niedobrzy ludzie są!
Zaśmiała się raz jeszcze i zniknęła. Nicolas uświadomił sobie, że w pole jej płaszcza znajdował się pokaźny i zakrwawiony nóż rzeźnicki.
Aż do Haus des Leidens przemykał zaułkami i bocznymi uliczkami – pewnie mądrze, bo pomimo tego, że całe miasto, sparaliżowane na pół dnia przez Małe Święto, tu i ówdzie przemykały patrole Kombinatu, porozumiewając się ze sobą przez krótkie, urywane sygnały, Pantokrator chyba jeden wiedział, co to miało znaczyć.
Przekroczył progi Domu Bólu, na Halbestadt –
Właściwie to Dom Bólu był jeszcze jednym magazynem za czasów Korporacji. Czego – niewiadomo, był pusty jak jeszcze go zbudowano, a że nic w nim nie składowano, ostatecznie stał się miejscem schadzek kotów, psów(nielotów) i dzieci, coraz bardziej zapomniany i zasrany. Ostatecznie jednak wszystkie zwierzęta wygnano z magazynu, sam magazyn zaś przerobiła klientela przemytnicza Frankfurta. W podziemiach dochodziło do spotkań handlowych, handlowano powszechnie prochami, wśród których Leidengeist był najtańszy. Był to także największy burdel w mieście, z dumną burdelmamą Rotą Schimmel. Tak więc chodzili tutaj głównie znudzeni swoimi grubymi żonami robotnicy fabryk południowych, obsługiwani na tyle, ile zapłacili: Kobiety niewiele chudsze od ich żon. Co miało zresztą posmak pewnego zakazanego owocu: Gdy ojciec siedmiorga dzieci wracał późno w nocy, rozkurwiony i rozpijaczony, nierzadko poczuwał się dumny ze swojej płytkiej tajemnicy przed dziećmi i żoną, spełniwszy swój męski obowiązek, zapładniając kolejną samicę.
(Jego nasienie i tak umierało w jej czarnym łonie, nie umiejąc znaleźć wyciętych chirurgicznie jaj lub też ogłupiałe przez prochy i syntetyki gniło w jej drogach rodnych).
Haus des Leidens był też domem dla wszelkiej maści pedofili, oczywiście odpłatnie. Rota Schimmel bezlitośnie łowiła zabłąkane dziewcząta i chłopców na haczyk cukierków. Ostatecznie, nie mieli się źle, za wyjątkiem oczywistej niedogodności.
A tak szczerze mówiąc, drogi Czytelniku, to z czasem i dzieci zaczynają to lubić, dopóki daje się im dość pieniędzy lub dopóki nie pęknie im miednica. Tak mawia Rota Schimmel.
Nicolas Neumann przeszedł korytarzem i wszedł na salę – w rytmicznej muzyce tańczyli ludzie z półprzymkniętymi oczyma, mesmerycznie, kiwając się w tę i w tamtą stronę.
Podszedł do bufetu, rzekł to, co i owszem. Barman pokiwał parę razy głową, zaprosił za ladę, pstryknął na swojego zmiennika. Neumann został poprowadzony kolejnym korytarzem, barman potarł swoje spocone czoło i łysinę, dał znak na strażników, którzy czekali przed następnymi drzwiami.
Weszli do małego pomieszczenia. Barman otworzył drewnianą szafkę, w której była broń. Zapytał się Neumanna o to, jakiej używa, po czym wręczył mu jeden magazynek. Przemówił do mikrofonu, który był na ścianie:
- Jest?
- Jest, jest –
odparł głos z głośnika nad mikrofonem. – Zaraz przyjdzie.
Tymczasem barman zaczął wygrzebywać z ciemności szafki rzeczy takie jak: Peruka, bandaże, czarną kurtkę, dżinsy.
Z drugich drzwi wyszedł łysy człowiek w okularach i białym kitlu, który okrywał nagą pierś. Miał także ciemne dżinsy.
- Twój wspólnik – oznajmił barman. – Jego ksywka to Totengräber. W skrócie Graber albo Tot. Możesz, Grab?
- Jassne –
zasyczał człowiek nazwany Graberem.
Nieskrępowany rozebrał się, choć natychmiast został ubrany przez barmana. Teraz jego ciało okrywały nieco jaśniejsze dżinsy, czarna bluzka i czarna kurtka. Najdłużej zajęło mu maskowanie twarzy: Nasmarował ją kremem, potem czarnym barwnikiem, to wszystko okrył bandażami i nałożył na to czarne okulary, perukę z lokami i kapelusz.
- To koniecznie – wyjaśnił Tot. – Sporo osób z tego miasta mnie zna i chętnie wywaliłoby mi w łeb serię. Bruździłem jednym i drugim, więc nie chronią mnie ani ci, ani tamci. Tak więc, rozumiesz, jakby co, to mówisz: Laser Kombinatu podczas naje... Wyzwalania Frankfurta – jego oczy prędko zwróciły się w stronę barmana, który jednak zrobił obojętną minę – spalił mi ryj i wyglądam tak szpetnie, że nikt nie chce mnie widzieć. Benedykt, możesz?
- Taa – ziewnął barman po czym wydobył z kredensu mały aerozol i spryskał twarz Tota parę razy. Powąchał i roześmiał się. – Śmierdzisz jak czyste gówno! – poklepał się po bokach. – Nie zazdroszczę ci misji z tamtym.
Tot nie powiedział nic, wziął z szafki Glocka, którego wsadził pod kurtkę i pożegnał się z barmanem. Dał znak Neumannowi, że mogą iść.
- Dokąd teraz? – rzekł Tot. – Ty tu właściwie dowodzisz. Słyszałem, że mamy coś zrobić z jakimś szpitalem. Może powiesz mi, dokąd idziemy i czego szukamy? Powiedziano mi, że szczegóły misji przekażesz mi ty.
Tymczasem ku Domu Bólu podjechał jeden patrol Kombinatu – jak się okazało, ci z patrolu mieli zdobyczne pancerze środowiskowe i jednostki respiratorowe po Korporacji. Dlatego też wyglądali jak strażnicy esdecji. Z różnicą: Na tyłach hełmów znajdowały się loga Kombinatu.
- Przepraszam, obywatelu – mechaniczny głos zawibrował w tubie respiratora. Jeden ze strażników wyszedł przed Nowego i wyciągnął świstek papieru, który podał mu drugi. – Weź to i rozwieś gdzieś na murze. Czy przypadkiem nie widziałeś tego osobnika? Jest to groźny morderca, który ostatnio przeszedł granicę wschodniego Frankfurta i podejrzewamy, że jest w tym sektorze. Przyjrzyj się dobrze. Jest nagroda za schwytanie.
List gończy, który strażnik wręczył Neumannowi, miał zdjęcie – niedokładnie zrobione, bo na na ulicy – nie kogo innego, jak Rudiego. Na zdjęciu celował bronią w kogoś poza nim.
Tot zmarszczył brwi pod bandażami.

* * *

# Tanja Hahn – Axel Heintz
Nie minęło dużo czasu, jak domenę, którą założył Axel, zaczęły napływać wiadomości – głównie spam, zaproszenia do wstąpienia do sekt chrystiańskich we Frankfurcie, a także cała masa pornografii.
Napisy na murze były pokazywane sobie przez dzieci, które mówiły to innym dzieciom, aż wreszcie słuchy dochodziły do rodziców; niektórzy z nich mieli komputery, zatem na pocztę dochodziły także bezsensowne wiadomości typu:

Witam,
Jak widzem, napisau Pan na muże sowa pewnego filozofa. Czy jest Pan zainteresoany współpracą z kołem literackim Frankfurta? Jeśli tak, to proszę odpisać.


Albo:

cze kamil
widze ze zalozyles nowa domene spoko takie pytanko kiedy dotra do nas te nowe transporty leidu, nie możemy się do czekac, będziemy w kontakcie


Nie stało się to natychmiast, jednak w przeciągu dwóch godzin Axel naliczył pięćdziesiąt sześć wiadomości, w tym w trzech komputer wykrył wirusy typu trojan. Większość z tych wiadomości i tak była fałszywa, to jest generowana przez boty sieciowe automatycznie.
Jeżeli zaś chodzi o proste wiadomości na Konektor, laptop wkrótce zablokował niektórych użytkowników, jako że przez nich archiwum pękało w szwach. Toteż wśród względnej ciszy informacyjnej czasem dochodziły mniej lub bardziej głupie wiadomości. Nie było, póki co, wiadomości od Konrada Hahna.
Gdy Axel wszedł do kotłowni, w której Saint przetrzymywał przesłuchiwanego, nie znalazł nic – oprócz paru krwawych śladów i kajdanek przymocowanych do jednej rury. Były jeszcze mokre, czarne szmaty rzucone na podłogę niedaleko krwi na podłodze. Śmierdziały krwią i były wilgotne. Nie było jednak nigdzie widać człowieka, którego przesłuchiwał Saint.
W tym samym czasie Yseult badała w magazynie Selene.
- Zobacz, czy możesz się coś dowiedzieć z jej stanu. Krew, czy co tam, nie znam się na tym. Może ma jakieś zaburzenia, które będziemy mogli chociaż lekko poprawić, inaczej zwariujemy. Jadę na północ Frankfurt, Buchta dał mi klucze do nowej meliny. Sprawdzimy co tam jest i wrócimy. Aha, powiedz chłopakom by mieli oko na siostry i nie wypuszczali ich ze szpitala. W razie czego wiesz jak się kontaktować.
- Ano –
rzekła. – Już i tak miałam ją zbadać dawno temu. Nie jestem pewna, co z tego wyjdzie, zresztą nie znam się do końca na portalach... Znaczy: W ogóle się nie znam, ale jeśli znajdziecie tam jakieś informacje, które mogą być przydatne dla mnie, to powiedz. Może jeśli coś zrobię z Tanją to będziemy w stanie zmienić to teraz, jak ma...
Spojrzała na Selene we wnętrzu magazynka.
- Ma teraz lepiej. Dzięki Bogu ma taką dobrą siostrę, która się nią opiekuje. Chociaż sama oszalałabym, gdybym miała się nią zajmować. Dziwię się, że Helga pozostała normalna... No, względnie normalna aż do teraz. Rozmawiałam z nią trochę i okazało się, że sporo przeszła. Śmierć brata, rodziców, zostały same. Sam więc chyba rozumiesz, czemu zbytnio nie oponowała, kiedy Bark ją przydzielił. Zbytnio nie ma do kogo się zwrócić. Ech...
Yseult westchnęła.
- Wy lepiej uważajcie na siebie. Ja nie mam problemu, bo są tu partyzanci i cała reszta, a tam, dokąd jedziecie, może nie być tak różowo.
Nachyliła się nieco bliżej.
- Szczególnie ty uważaj. Gdy byłam dzisiaj na zewnątrz żeby fajkę se zapalić, razem z Olegiem widzieliśmy tą laskę... No, to coś, co widzieliśmy w magazynie. Misztalską. Jak dla mnie, ona kręci się wokół tego szpitala i czeka na dobry moment. A to mocna suka i potrafi zabijać. Sam chyba widziałeś. Od czasu, gdy strzeliłeś jej w to udo jest jakaś cięta na ciebie i może będzie chcieć się odegrać. Za dnia pewnie jej nie uświadczycie, ale... Pamiętaj, jedziecie we dwóch. Z tego, co mówił Finneas, ta laska naprawdę ciężko schodzi. I coś jeszcze...
Dzisiaj rano odwiedziłam Helgę. Okazało się, że na ścianie w pokoju, gdzie spała Selene było jakieś białe gówno. Wiesz, taka substancja. Zbadałam ją pod mikroskopem. Jasne, promieniuje z niej Thamm, ale to jakaś forma białka. I zmienia się za pomocą myśli...

Uśmiechnęła się.
- Nie robię cię w banię, Axel. Buchta gadał coś o tej, no... Psychoplazmie. Wystaw se, że kiedy myśli się o tym, że ta substancja jest czarna, to się robi czarna. Jak myśli się, że jest różowa, to różowa. Jak twarda, to robi się z niej galaretka, a jak płynna, to wodnista jest, a jak żywa, to widzę jakieś komórki, które się pomnażają. A potem pomyślałam, że jest martwa, to wszystko zdechło i wybieliło się znowu. W obecności Selene to zawsze jest białe.
Wiem, że to brzmi jak jakaś fantastyka naukowa, ale to chyba pochodzi z portalu. Ta mała chyba potrafi je otwierać, w jakiś sposób. Jeśli tak jest rzeczywiście, to ruszcie się i sprawdźcie ten magazyn... Bo może coś złego się stać.

Rzuciła znaczące spojrzenie Chemikowi i wróciła do Selene.

*

Axel wsiadł do jeepa razem z Tanją.
A był dzień targowy.
Po drodze minęli strażników Kombinatu, którzy coraz mniej przypominali strażników Kombinatu jako takich: Maski respiratorowe i egzoszkielety na niektórych z nich, zapewne zdobyczne od Korporacji, sprawiały, że wyglądali bardziej jak policja SD.
Dwadzieścia minut musieli czekać, jako że na ulicę, jeszcze jedna atrakcja Małego Święta, wstąpili biczownicy – gdy motłoch ludzi w czarnych szmatach na głowach przetoczył się przez ulicę, pozwolono im jechać dalej. Axel chciał zajechać na stację benzynową – była i owszem. Prowadzili ją, jak się okazało, sekciarze z Wyznania Jezusowego. Po zatankowaniu do pełna i pobraniu odpowiedniej opłaty, wcisnęli w ręce Tanji dwa zdjęcia, jedno z koślawym rysunkiem właśnie Jezusa z AK-47, czyli tak zwanym kałachem. Drugie przedstawiało także Jezusa, tutaj jednak w formie dzieciątka w kołysce bawiącego się odbezpieczonym granatem.
Kobieta, która wręczyła to Tanji uśmiechnęła się i gorąco zachęciła do przyłączenia się do Wyznania Jezusowego, jednej z wielu religii uznanych przez naszą matkę Kombinat.
Pojechali dalej.
Wbrew temu, co powiedzial Finneas, stary magazyn broni na Moskauer Straße. Na osiedlu nie było tym razem nikogo – widocznie ten sektor caly musiał iść do fabryk i rafinerii, by nadrobić to, co roztrwaniają świętujący. Nie było w okolicy nikogo.
Sam budynek nie prezentował się szczególnie strasznie – może poza pentagramami i szóstkami, które namalował sprayem sam Finneas.
Kluczyk pasował drzwi wjazdowych, te zaś prowadziły w głąb. Środek był, jak można się domyślić, nieciekawy. Światło dnia lało się przez wybite szyby okien, w smugach wirował azbestowy kurz.
Pobieżne oględziny magazynu wykazały, że nie chodziły tutaj nawet zwierzęta – Buchta rozsypał na podłodze jakiś duszący, biały proszek, toksyczny dla ludzi i zwierząt; kombinezony OHU efektywnie absorbowały wszelkie toksyny tak, że dwójka mogła oddycha bez problemu. Pobieżna analiza wykazała, że jest to zrobiona byle jak mieszanina barwników i powszechnie dostępnych środków chemicznych, utarta w sypki proszek. Prawdopodobnie, gdyby Tanja i Axel byli tutaj bez OHU, zatruliby się obecnym wszędzie syntetykiem. Wcześniej było tu go więcej, na co wskazywała analiza, jako że związki zdążyły wniknąć w strukturę podłogi. Kroki wzbijały małe obłoczki żrącego pyłu.
Niewiele więcej było tutaj do zbadania – poza dwoma wyjątkami.
W komorze przeznaczonej dla personelu był spory piec węglowy. Wszystkie koło niego były przerdzewiałe i rozsypujące się, ten jednak wyglądał, jakby był całkiem niedawno używany. Na ścianie obok pieca były napisy. Ciśnieniomierz na piecu miał wyłamaną szybkę. Co dziwne, z boku pieca znajdowało się czternaście pokręteł, zupełnie jak w walizce.

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/riddlah.jpg[/MEDIA]

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/testingchamber.png[/MEDIA]
 
Irrlicht jest offline