"Wstrętny staruch i sknera do tego" - łowczyni podsumowała Bugga jak i to, że nie znalazła nigdzie tak potrzebnej w tej chwili flaszki.
Zauważyła, że Sygryd kieruje się w stronę wyjścia, więc również podążyła w tę stronę. Nie było rozsądnym zostawanie w tym miejscu. Tym bardziej, że ci, którzy chcieli dostać tajemnicze księgi mogli w każdej chwili spróbować ponownie. No i pozostawał wciąż niezakończony temat udziału Świętego Officjum w całej sprawie. "Może Nicolas coś doradzi..." - pomyślała o starym inkwizytorze. Nie działał co prawda w tych okolicach, ale mógł kogoś stąd znać. Albo znać kogoś, kto znał kogoś stąd...
Te rozmyślania zostały brutalnie przerwane przez wtargnięcie Tileańczyka, tego fircyka z karczmy. Z pewną satysfakcją zauważyła, że musiał trochę oberwać - o czym świadczył jego sfatygowany wygląd. - Księgi! - wydarł się piskliwie.
W tym samym czasie, mimo tłumiących odgłosów burzy, usłyszała wyraźny tętent koni. "Jeden, dwa, trzy... cholera jest ich więcej!" - jej serce zaczęło bić coraz szybciej, wspomagane pompowaną do żył adrenaliną. To nie mógł być przypadek. Nikt o zdrowych zmysłach nie podróżuje konno w taką ulewę. Teraz już słyszała wyraźnie odgłosy końskich kopyt uderzających w rozmokły grunt. Dochodziły zarówno z przodu, jak i po bokach magazynu. "Otaczają nas!"
Tymczasem Tileańczyk wskazał na otwarte wnętrze powozu, coś tam krzyknął i nie czekając dalej puścił się biegiem w jego stronę. "I tak miałam się stąd wynieść" - Alexandra usprawiedliwiła się przed samą sobą, gdy jak najszybciej pobiegła za obcokrajowcem. W sumie, przy niedobitkach oddziału nic już jej nie trzymało. Oddział nie istniał. Byli teraz dość przypadkową zbieraniną ludzi, których łączyła jedynie historia wspólnie przeżytych kilku ostatnich tygodni, czy miesięcy. Ostatecznie i tak każdy musi liczyć na siebie. A najpewniej najbiedniejszym dostanie się za tych bogatych. Jak to zwykle bywa.
Biegła po ulicy, która z powodu ulewy bardziej przypominała teraz bagno, niż miejską ulicę. Przy każdym tąpnięciu błocko chlapało na prawo i lewo. Nie była modną damą, lecz mimowolnie skrzywiła się na myśl o coraz bardziej brudnym i mokrym ubraniu. Mimo, że koncentrowała się na tym, żeby nie stracić równowagi na śliskiej powierzchni, to zauważyła kątem oka zbliżającego się jeźdźca, któego sylwetka była znajoma. "To Nathaniel!" - była zaskoczona jego nagłym pojawieniem się. "Tylko co ona ma wspólnego z tymi pozostałymi?" - w ograniczonym przez strugi deszczu kręgu widzenia dostrzegła przynajmniej kilka uzbrojonych postaci.
Ostatnie cztery-pięć metrów dzielących ją od powozu pokonała ślizgiem, jadąc na prawym kolanie po miękkiej ziemi. Tuż przed pojazdem odepchnęła się z całej siły nogami i wyskoczyła w górę, rozpościerając wyciągnięte do przodu ręce, dla zamortyzowania uderzenia o burtę, jak i łatwiejszego uczepienia się karocy.
Uderzenie było boleśniejsze, niż przypuszczała. Syknęła przez zęby, jednak nie puściła okna pojazdu. Wsparła nogę na obręczy koła i zwinnie wspięła się na dach powozu. Będąc na górze położyła się na brzuchu dla złapania oddechu, lustrując w tym czasie okolicę i starając się dostrzec potencjalne zagrożenia. Sięgnęła po kuszę.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |