Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2008, 21:29   #9
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Sofie Rome

Kobieta obserwując tajemniczy pochód mogła teraz lepiej przyjrzeć się miejscu tragicznej śmierci dziewczynki, z którego nie tak dawno uciekła. Nikt nie uratował małej, zupełnie jak w wizji, natomiast kobieta, choć wiedziała, jaki los czeka niewinne dziecko, spanikowała zamiast pomóc.

Wokół torów kłębił się tłum ciekawskich gapiów, a ruch blokowała karetka pogotowia i dwa radiowozy. Droga była prawie nieprzejezdna i w mig utworzył się wielki korek. Sofie nie chcąc dać się w nim uwięzić zjechała na pobocze w ostatnie wolne miejsce po drugiej stronie ulicy. Nie zdecydowała się jednakże przynajmniej na razie wysiadać z samochodu, w którym czuła się bezpieczna.

Kondukt zwolnił i zatrzymał się tuż przed zbiorowiskiem ludzi. Zadziwiające, ale z wielkim trudem mogła policzyć ile osób brało w nim udział. „Dwunastu. NIE. Czternastu!” – wreszcie wytężając wzrok udało jej się zliczyć zakapturzone postacie i…dostrzegła swojego nowego szefa stojącego nieopodal. Stał również obserwując z ukrycia grupkę przybyłych kapłanów, nerwowo obracając pióro, bądź długopis w ręku. Nie mógł to być przypadek, ta noc była zbyt szalona na taki komfort.

Sofie łowiła każdy drobny ruch, nie wiedząc samej co począć. Wreszcie po długich sekundach wyczekiwania jeden z zakapturzonych – przodownik pochodu – podszedł do dwóch głośno rozmawiających ze sobą mężczyzn, stojących do niego plecami. Obaj gwałtownie, jak oparzeni, odwrócili głowy, ale nie dostrzegając postaci stojącej tuż za nimi wzruszyli ramionami i wrócili do rozmowy. Kapłan nie zwracając na ich zachowanie najmniejszej uwagi, zrzucił kaptur, po czym wyciągnął przed siebie rękę i bladą dłonią dotknął jednego z nich.


Po dosłownie dwóch sekundach, puścił człowieka, jednakże z głowy nieszczęśnika, zaczęła się sączyć cienka, niebieska smuga, wprost do ust dziwacznie wyglądającego mężczyzny. Po paru „łykach” znów przyłożył rękę do gapia, a strumień przestał uciekać.

Już miał zrobić to samo z drugim facetem, ale dostrzegł jedną osobę przedzierającą się w jego kierunku. To był Adam! Ze zdeterminowaniem na twarzy brnął w stronę zakapturzonych postaci. Dla zwykłych ludzi musiało to wyglądać wyjątkowo komicznie, gdy Wysocki odepchnął dwójkę mężczyzn i zaczął mówić do pustej przestrzeni.

Sofie nie było do śmiechu. Czuła, że to co jej szef zrobił było niezwykle głupie, a teraz mogło się stać już tylko coś bardzo strasznego.

Człowiek o wężowych włosach skinął głową w boczną uliczkę i wyłączając dwie zakapturzone postacie, cały kondukt udał się w tamtym kierunku.


Sceny na wyjętą z najgorszych koszmarów. Dwoje gapiów krzyczało i wpatrywało się w Adama, a ten nie poświęcał im najmniejszej uwagi i robił dokładnie to samo, mierząc wzrokiem tajemniczego przybysza.

Coś w ręku Wysockiego zalśniło. Sofie otworzyła szeroko oczy wpatrując się w niewielką kosę, gdzie jeszcze przed chwilą trzymał pióro. Żniwiarz machnął ręką…za późno. Kapłan otwartą dłonią wykonał błyskawiczny cios prosto w brzuch. Adam otworzył usta i zastygł w bezruchu, niczym sparaliżowany.

Dwójka, wciąż zakapturzonych postaci, wzięła go pod ręce i zaczęła prowadzić go w kierunku, z którego przybyli. Nie stawiał żadnego oporu. Zachowywał się jakby został zahipnotyzowany.

Człowiek o wężowych włosach odwrócił się i spacerowym tempem udał się w kierunku domu dziewczynki. Złowroga aura powoli ustępowała. Tak, Sofie pamiętała tą drogę doskonale.

Czy będzie dalej brnęła w to szaleństwo, czy może zostawi to wszystko w cholerę?
Robiło się coraz niebezpieczniej.



Jan Milniewicz

Udało się. Dziewczynka wreszcie się uspokoiła i dreptała wraz z Janem w kierunku swojego domu. Nikt na nią nie zwracał uwagi, tak jakby w ogóle nie istniała. Była tam jednak, i Milniewicz nie mógł oderwać od niej wzroku. Jan przez moment zapomniał, że on również był niewidzialny dla zwykłych osób. Po raz pierwszy widział ludzką duszę…było to dla niego niezwykłe przeżycie. Od tego dnia miało się to stać częścią jego życia.

Mężczyzna nawet nie zauważył, kiedy dziewczynka chwyciła go za rękę. Początkowo poczuł nieprzyjemny chłód, lecz nie wyrwał się z uścisku i z każdym krokiem dłoń małej stawała się coraz cieplejsza. Nie tylko to, uległo w niej przekształceniu. Aura, która, ją otaczała również zmieniła kolor na pomarańczowy, a na usteczkach duszyczki pojawił się po raz pierwszy uśmiech.

Czyżby wystarczyło zwykłe wsparcie starszej osoby, trochę współczucia, żeby pomóc małej?

Duszyczka bez słowa skręciła w bramę kamienicy ciągnąc za sobą dziennikarza. Ten nieco ochłonął, ponieważ niepokojące uczucie czegoś złego, co zbliżało się w ich kierunku, oddaliło się. Miał obecnie inne rzeczy na głowie. Teraz wystarczyło…no właśnie co?

- Proszę pana. Proszę pana… - dziewczynka pociągnęła lekko Jana za rączkę i wlepiła w niego swoje piękne duże oczy. – Będzie pan ze mną cały czas? Nie chce iść do domu sama. Mama mnie nie obroni, to ja ją muszę obronić. Proszę.

Brzęk rozbijanego szkła i seria przekleństw doleciały do nich i mężczyźnie wydawało się przez moment, iż ciepłe kolory otaczające dziewczynkę przybladły. Nie przyszedł tu po to żeby się teraz wycofać. Uścisnął, więc mocniej dłoń dziecka i ruszył w kierunku mieszkania.

Im byli bliżej tym krzyki narastały. Ojciec małej darł się w wniebogłosy wygrażając swojej żonie. Drzwi od klatki schodowej były otwarte, a ich celem było pierwsze mieszkanie z prawej. Dziewczynka zapukała, czym mocno zdziwiła Jana.

- Przestań beczeć i grozić mi, że pojedziesz do swojej zawszonej mamuśki. Nigdzie kurwa nie pojedziesz! – głos nagle ucichł w odpowiedzi na pukanie. – O proszę pewnie nasza zagubiona córeczką znowu kluczy zapomniała. Już ja jej tyłek wybierzmuję.

Zamek zatrzeszczał, a w drzwiach pojawił się nieogolony, potężnie śmierdzący alkoholem facet.


Miał może z trzydzieści lat nie więcej, oparł się o futrynę drzwi, popatrzył się w pustą przestrzeń i wreszcie odezwał.

- Jakiś pieprzony dowcipniś robi sobie kurwa żarciki. Właśnie mam z żonką rodzinną naradę, a tu ktoś mi przerywa. – Odwrócił się i krzyknął. – To nie ta smarkula, może rzeczywiście szlak ją trafił!

W przedsionku mieszkania panował straszny bałagan, a z któregoś z pokoi dolatywał do uszu dziennikarza cichutki kobiecy szloch.

- Zostaw moją mamusię! – wrzasnęła duszyczka, wciąż nie zdając sobie sprawy ze swojego położenia i pchnęła ojca, który przewrócił się na podłogę. – Muszę zobaczyć swoją mamę i zadbać o to, aby była bezpieczna.

Dziewczynka wyrwała się i popędziła do jednego z pokoi, a Jan znów wyczuł źródło czegoś paskudnego, jakby całej mieszanki złych uczuć. Czymkolwiek to było, zbliżało się w ich kierunku i było blisko.

- Co jest do cholery.– pijak zebrał resztki sił i podjął nieudaną próbę podniesienia się z podłogi.

Zapowiadały się poważne kłopoty…
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 14-11-2008 o 21:52.
mataichi jest offline