Tatarzynka gębę rozwarła, dziwując się nad logiką przedziwną mości Głodowskiego, który z nagła podobieństwa jakoweś między nimi odnalazł, gdy ona sama nijakich nie widziała, co więcej - widzieć takowych nie chciała. Klaczka, z osłabienia uwagi skwapliwie skorzystała i bryknęła, jeźdźca próbując strząsnąć z siebie. - Stójże, cholernico! - nadziwić się nie mogła, skąd się w tym bydlęciu takie nastroje wzięły. Konia opanowawszy, Nuszyk podle Bończy i Maksyma stanęła, w trawę młodziutką przed Kozakiem monetami z sakiewki dobytymi nie licząc cisnęła. - Naści, cobyś szkodny nie był. Udały się mości Głodowskiemu twoje guzy, ale i lepiej to może dla ciebie, co byś ich nie miał. Zaraz się znajdą tacy, co je do trupów szlacheckich sprzede lat tuzina przymierzać zaczną - nachyliła się niżej. - Bier swą bandurkę, grajku, i do siostry wracaj, a łba za próg nie wystawiaj, bo cię znowu nieszczęście jakie trafi.
Zawróciła klaczkę i już-już popędzić ją miała, lubo mijając mości Głodowskiego nie zdzierżyła. - A i mylisz się, waszeci. Wszystko nas różni. Ja dość dobra mam, by się na chudopacholskie kamuszki, jako asan nie łaszczyć.
Co rzekłszy uśmiechnęła się miło a słodko, choć uśmiech nie sięgnął czarnych oczu o hardym wejrzeniu. Popędziła konia na ścieżkę, którą na polankę zjechali. - Rzekłam waści, że tkniesz Kozaka, a ja waści osądzę - krzyknęła jeszcze, głowy nie obkręcając nawet. - I osądziłam. Mamże po imieniu waściny czyn nazwać, abyś mógł nad łacińską sentencyją, co to miano stosowne zamydli, w drodze przemyśliwać? - zaśmiała się gardłowo i wjechała za linię drzew.
Ostatnio edytowane przez Asenat : 17-11-2008 o 10:33.
|