Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2008, 12:19   #107
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Nicolas syknął przez zaciśnięte zęby, gdy po raz kolejny potarł szorstkim rękawem kurtki wypełnione osoczem bąble na poparzonej dłoni. "Będę musiał to opatrzyć w wolnej chwili" - pomyślał, krzywiąc się.
Jego nienajlepszy nastrój pogarszały lekkie zawroty głowy i drapanie w gardle. Widać syntetyczne świństwo, którego użyto do wypełnienia materaca, płonąc musiało wydzielać toksyczny dym. Raczej nie zatruł się mocno, lecz był jakby otumaniony.

Gęsty tłum utrudniał dotarcie do celu. Miejscowi kłębili się na ulicach kupując, sprzedając lub kradnąc potrzebne im towary. "Porąbane to miasto. Jak oni to nazywają? Małe Święta?" Nicolas nie znał świąt. Chociaż dla wychowanego na ulicy przemytnika czas, nazywany przez nielicznych świętami (chyba mało kto pamiętał jeszcze, skąd ten zwyczaj), kojarzył się z większą ilością małych zleceń. Do tego zawsze można było obrobić kieszenie większej niż zwykle liczbie nieuważnych przechodniów - rozmyślał, przepychając się wśród ludzkiej ciżby.
Ze względu na ilość zapełniających ulice ludzi, co rusz wpadał na kogoś lub był przez kogoś popychany. Jego nieprzyjazna twarz studziła co bardziej krewkich przechodniów, natomiast na tych bardziej zawziętych lub pijanych W prawej dłoni ściskał wykonany z brązu kastet.
Nie lubił nowoczesnych odmian tej broni. Mimo niewątpliwej zalety, jaką była niewidzialność dla wykrywaczy metalu, Nowy wolał te tradycyjne egzemplarze. Po prostu ciężar metalu w garści uspokajał go.

W pewnej chwili skręcił w boczną uliczkę, by ominąć jakieś wyjątkowo duże skupisko ludzi. Z wylotu zaułka śmierdziało jak z kloaki, pewnie też w tym celu służył. W końcu po co fatygować się szukaniem wychodka, gdy taki miły zakątek jest w pobliżu.
Po przejściu kilku metrów w dusznym, spowitym jakimiś różnokolorowymi oparami korytarzu utworzonym przez brudne, odrapane i oślizgłe ściany budynków dostrzegł sylwetkę postaci opartej o pordzewiałą rurę nieczynnego od dawna systemu ogrzewania. Zacisnął mocniej kułak, gotowy zaatakować, nim ta dziwna osoba, lub jej koledzy, to zrobi. Bo, że to jest jakiś wystawiony na wabia członek gangu, mający za zadanie wciągnąć kogoś w zasadzkę, był niemal pewny.

- Pan nowy – ubrana w ciemnoniebieskie dżinsy, podobnie ciemną kurtkę z oderwanym rękawem kobieta w kapeluszu sprawiała dziwne wrażenie. Wyglądała, jakby wiedziała, że Nicolas tędy będzie przechodził, co samo w sobie było niepokojące.
Teatralnie ukłoniła się, zdejmując kapelusz z głowy, jednakże jej twarz dalej pozostawała niewidoczna w półmroku zaułka. Na podniesioną rękę padła jakaś zagubiona smużka światła, pozwalając dostrzec tatuaż przedstawiający wijącego się między cierniami węża.

– Witamy, witamy w naszym pięknym mieście! Jestem pewien, że nie raz się jeszcze spotkamy, to miasto, wbrew pozorom, jest strasznie małe. Moja wizytówka! - mówiąc to wcisnęła w dłoń Nicolasa pustą kartkę. Roześmiała się perliście, jeszcze raz skłoniła komicznie kapelusz i zniknęła w oparach spowijających uliczkę.

- I proszę uważać na wszelkie szpitale! Tam niedobrzy ludzie są! - z ciemności dobiegł jeszcze jej głos i ponowny wybuch śmiechu.
Nicolas uświadomił sobie kolejne dwie niepokojące rzeczy. Pierwsza to to, że wręczając "wizytówkę" głos tej dziwnej postaci brzmiał jak głos mężczyzny w średnim wieku. Druga, że przy pasie kołysał jej się zakrwawiony nóż rzeźnicki.
Potrząsnął ze zdumienia głową i schował kartkę do kieszeni. To było naprawdę "dziwne" miasto.

Dalszą drogę do Domu Bólu przebył korzystając ze schronienia ciasnych zaułków. W swojej przemytniczej karierze nauczył się nie rzucać w oczy i nie poddawać instynktownemu chowaniu głowy w ramiona, gdy za plecami zawyła syrena. Grunt to nie sprawiać wrażenia, że ma się coś na sumieniu. Takich zatrzymują najczęściej, nawet, jeśli to nie ich właśnie szukają.
"Coś się szykuje" - pomyślał, gdy wzdłuż ulicy przejechał kolejny patrol Kombinatu, co jakiś czas wydając krótki, urywany sygnał syreną.

Wszedł do Haus des Leidens po zaniedbanych, murowanych schodkach, na których zalegała imponująca ilość żebraków, ćpunów, dziwek i wrogo spoglądających, jakby czekających na pretekst do bójki, mężczyzn. Po kilku krokach odłosy ulicy zostały zagłuszone przez miarowe pulsowanie psychodelicznej muzyki, dobiegającej zewsząd. Razem z wielokolorowym graffiti i na swój sposób "uroczą" klientelą tworzyła specyficzny klimat tego miejsca. Każdy z przebywających tutaj zanurzał się w inny świat, tak różny od otaczającej budynek szarej rzeczywistości.

Przez długi korytarz przeszedł w stronę źródła muzyki - dużej sali wypełnionej dymem estradowym, zapachem palonych "wspomagaczy", połyskiwaniem szklanych kul pod sufitem i podrygującymi w tańcu ludźmi. Właściwie słowo "taniec" o było jakieś nadużycie, ale kto dzisiaj potrafi tańczyć. Wystarczy szklanka czegoś mocniejszego albo szczypta zielska, jakieś kakofoniczne dźwięki, z grubsza przypominające muzykę i impreza gotowa. Właściwie, to tutejsza muzyka była całkiem do rzeczy. W głowie Nicolasa rozbrzemiewało dudniące, basowe DUM DUM. Całość miała hipnotyczne właściwości. Może innym razem pozwoliłby sobie na chwilę zapomnienia, ale nie z gorylami Kowala na karku. Otrząsnął się, powracając myślami do sprawy, która go tutaj przywiodła.

Podszedł do bufetu i skinął na barmana. Zanim ten podszedł, próbował sobie przypomnieć hasło, które przekazała mu Rota. "Dni..., nie - To są wasze ostatnie dni, chyba tak..., a może to są nasze dni? Cholera!" - zaklął pod nosem. Jednak, gdy barman podszedł przypomniało mu się - „Diese Tage eure letzten sind” - rzucił, pozornie niedbale, do człowieka za barem. Tak naprawdę trochę się denerwował. Jeżeli burdelmama podała nieprawdziwe hasło, to może mieć kłopoty. Tamten jednak pokiwał parę razy głową i gestem wskazał, żeby Nowy szedł za nim. Został poprowadzony oświetlonym czerwonawym światłem korytarzem na zaplecze, na końcu którego stało dwóch ochroniarzy przy drzwiach. Barman dał im znak, strażnicy rozstąpili się zezwalając na wejście do środka.

Weszli do małego pomieszczenia. Barman otworzył drewnianą szafkę, w której była broń. Kilka pistoletów samopowtarzalnych, magazynki - był nawet jakiś muzealny rewolwer.
- Jakiej używasz? - zapytał Nicolasa, jakby było oczywiste, że jest uzbrojony. Nowy wyciągnął z kabury Berrettę i pokazał barmanowi, na co tamten podał mu jeden piętnastonabojowy magazynek. "Zawsze się przyda" - stwierdził, chowając amunicję. Miał teraz trzy magazynki i garść ocalonych nabojów 9mm. Całkiem dużo zważywszy na to, że nie przepadał za bronią palną. Wolał rozwiązywać problemy za pomocą pięści. Albo jeszcze lepiej - unikać ich w miarę możności.
Baram zamknął metalową szafkę i przemówił do mikrofonu zawieszonego na ścianie:
- Jest?
- Jest, jest – zatrzeszczał głośnik nad mikrofonem – Zaraz przyjdzie.
Tymczasem barman zaczął wygrzebywać kolejnej szafki rzeczy takie jak: Peruka, bandaże, czarną kurtkę, dżinsy.
Po chwili z naprzeciwległych, częściowo ukrytych za wyblakłą kotarą drzwi wyszedł łysy człowiek w okularach i białym kitlu, okrywającym jego nagą pierś. Poza tym nosił ciemne dżinsy.

- Twój wspólnik – oznajmił barman. – Jego ksywka to Totengräber. W skrócie Graber albo Tot. Możesz, Grab?
- Jassne – zasyczał człowiek nazwany Graberem.
Nieskrępowany rozebrał się, po chwili jednak ubrał się ponownie z pomocą barmana. Teraz nosił nieco jaśniejsze dżinsy, czarną bluzkę i podobną kurtkę. Najdłużej zajęło mu maskowanie twarzy: smarowanie kremem, czarnym barwnikiem, obwiązanie bandażami. Na wszystko nałożył czarne okulary, perukę z lokami i kapelusz.
W czasie, gdy Graber się ubierał, Nicolas zajął się swoją poparzoną dłonią. Z pakietu pierszej pomocy, który miał w plecaku przemył dłoń, zaplikował znieczulający i przyśpieszający gojenie środek w piance, która zasyczała w kontakcie ze zranioną skórą. Na koniec dłoń obwiązał czystym bandażem. "Powinno wystarczyć" - podsumował, zapalając papierosa, gdyż człowiek Roty jeszcze nie był gotowy.
Przypomniał sobie dziwną kobietę z zaułka. Wyciągnął kartę z kieszeni kurtki i obejrzał ją dokładnie. Z pozoru nic na niej nie było, jednak nie dawał za wygraną. Spojrzał również pod światło, czy nie ma tam śladu jakiegoś niewidocznego na pierwszy rzut oka napisu. To samo zrobił, po ostrożnym podgrzaniu nieco powierzchni kartki płomieniem zapalniczki. Czytał kiedyś, że w dawnych czasach pisano atramentem, który widoczny był dopiero po podgrzaniu.
W międzyczasie człowiek, którego Rota wskazała do pomocy, dokończył charakteryzację.

- To koniecznie – wyjaśnił na koniec Tot. – Sporo osób z tego miasta mnie zna i chętnie wywaliłoby mi w łeb serię. Bruździłem jednym i drugim, więc nie chronią mnie ani ci, ani tamci. Tak więc, rozumiesz, jakby co, to mówisz: Laser Kombinatu podczas naje... Wyzwalania Frankfurta – jego oczy prędko zwróciły się w stronę barmana, który jednak zrobił obojętną minę – spalił mi ryj i wyglądam tak szpetnie, że nikt nie chce mnie widzieć. Benedykt, możesz?
- Taa – ziewnął barman po czym wydobył z kredensu mały aerozol i spryskał twarz Tota parę razy. Powąchał i roześmiał się. – Śmierdzisz jak czyste gówno! – poklepał się po bokach. – Nie zazdroszczę ci misji z tamtym.
Tot nie powiedział nic, wziął z szafki Glocka, którego wsadził pod kurtkę i pożegnał się z barmanem. Dał znak, że mogą iść.
- Dokąd teraz? – spytałTot, gdy wychodzili na zewnątrz – Ty tu właściwie dowodzisz. Słyszałem, że mamy coś zrobić z jakimś szpitalem. Może powiesz mi, dokąd idziemy i czego szukamy? Powiedziano mi, że szczegóły misji przekażesz mi ty.

Tymczasem ku Domu Bólu podjechał jeden patrol Kombinatu, chociaż, z powodu wyposażenia, początkowo wyglądali jak żołdacy Korporacji. Logo Kombinatu na tyle hełmu wyjaśniało jednak kwestię przynależności.

- Przepraszam, obywatelu – mechaniczny głos zawibrował w tubie respiratora. Jeden ze strażników podszedł do nich i wyciągnął świstek papieru, który podał mu drugi. – Weź to i rozwieś gdzieś na murze. Czy przypadkiem nie widziałeś tego osobnika? Jest to groźny morderca, który ostatnio przeszedł granicę wschodniego Frankfurta i podejrzewamy, że jest w tym sektorze. Przyjrzyj się dobrze. Jest nagroda za schwytanie.

List gończy, który strażnik wręczył Neumannowi, miał zdjęcie – niedokładnie zrobione, bo na na ulicy – nie kogo innego, jak Rudiego. Na zdjęciu celował bronią w kogoś poza nim. Kątem oka zauważył, jak Tot zmarszczył brwi pod bandażami.

Nicolas odetchnął, starając się zrobić to niezauważalnie. Pokręcił również głową, zaprzeczając jakoby widział poszukiwanego. Szczęśliwym trafem ci, co szukali jego, byli jednocześnie poszukiwani przez przedstawicieli władzy. Posłusznie podszedł do muru przy wejściu do budynku i zawiesił ogłoszenie. "Przynajmniej w Domu Bólu nie będzie się kręcił" - pomyślał, zdając sobie sprawę, że dla kasy większość bywalców sprzedałoby swoją matkę. Albo przynajmniej jakąś część rodzicielki, jeśli tylko znalazłby się jakiś nabywca.

Żołnierze Kombinatu pokręcili się trochę po okolicy, rozpytując o Rudiego i zawieszając jego podobizny. Cała sytuacja cieszyła Nicolasa, chociaż równie dobrze ktoś może zacząć szukać i jego, jeśli wyjdą na jaw ich wzajemne powiązania. "Jeżeli Rudi wpadnie i będzie sypać, to Kombinat wydrukuje i moje fotki" - przewidywał.
Po kilku minutach patrol odjechał, a Nowy i Tot ruszyli ulicą.

- Znasz miasto lepiej, więc prowadź. - rzucił do Grebera. - Idziemy na Karl-Liebknecht Straße. Rota mówiła, że jeden z waszych przestał się odzywać, a ostatnio był widziany właśnie w tej okolicy. - spojrzał na Tota, czy ten zdradzi gestem, że zna sprawę.
- Jak załatwimy to bez zbędnych przestojów, to następny jest Schweigerkrankenhaus. Nie czuję się najgorzej, ale muszę odwiedzić nowego pacjenta - rzucił żart, niestety nie widział reakcji towarzysza z powodu jego przebrania.
- Prowadź więc, będę tuż za tobą - ruszył za Greberem, trzymając się kilkanaście metrów za nim. W razie kłopotów, na przykład, gdy go ktoś rozpozna, będzie mógł interweniować. "Albo oddalić się..." - dodał w myślach. A jeśli ktoś rozpozna Nicolasa? Cóż, w końcu każdy liczy na siebie. Tylko naiwniak sądzi, że może na kimś polegać.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline