Kawalkadą całą zajechali przed oberżę. Dwóch szlachciców stojących przed nią wcale nie zwróciło na nich uwagi zaciekle o czymś deliberując, a sadząc po zaczerwienionych obliczach i pasji z jaką się spierali musieć chodziło o politykę.
Umorusany wyrostek pojawił się jakby znikąd chcąc odebrać od pana Glodowskiego i Bonczy wodze. Ten drugi powstrzymał go gestem. Odwrócił się ku końskiemu łbu i gładząc aksamitne chrapy wierzchowca szeptał mu coś do ucha.
W końcu jednak oddał konia w ręce pacholika. Gdy ten chciał już odejść powstrzymał go mocny uścisk za ramię.
Pan Jacek ozwał się
- Za parę pacierzy przyjdę czy dobrze się sprawiłeś. Dojrzę co złego baty dostaniesz, będzie dobrze... - wysupłał z kiesy grosza i cisnął chłopakowi.
- Pamiętaj - rzucił wyrostkowi.
- A waćpanna co tam znowu mruczysz ? - spytał odwracając się z kolei ku Tatarce i zdusił śmiech. Ta bowiem wsparta o koński bok czyściła but klnąc przy tym szpetnie. Samo to jednak nie wzbudziłoby może takiej wesołości szlachcica, co wściekle spojrzenie rzucone mu spod krótkiej grzywki przez dziewczynę.
- Chodźmy asan, waćpanna do nas dołączy - puścił przodem towarzysza. |