Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2008, 10:22   #39
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Jerzy Andrzej Głodowski h. Przeginia

Zajazd do małych nie należał. Ot typowy szynk co to część miał dla gości (z salą jadalną, alkierzem i jakim przedsionkiem… o dziwo z drewnianym klepiskiem był) po jednej stronie, a po drugiej stan. Widać było, iż nowy być musiał ponieważ drzewo jeszcze pociemnieć nie zdążyło. Ot trafiło im się wcale zgrabne miejsce na wieczerzę!

[

O dziwo karczma mocno ludna była. Trochę szlachty – część, widać po wozach z dalszej drogi powracająca. a może i przed nadchodzącą burzą uchodząca wraz z rodzinami i dobytkiem. Pachołcy jacyś, semeni, kozactwo… ot co było w Ukrainie w zajeździe miało swoją reprezentację.

Towarzystwo za jakimś miejscem się rozglądnęło nim Żyd ku nim przystąpił i z typowym jaśnie wielmosinowaniem do stołu prosił na wsistko cio psiednie! Każdy z kompanii za czym innym wzrok powłóczył. Imć Bończa po gębach zebranych się uważniej przyglądał, a pan Jerzy już jakąś dziewkę karczemną w zadek klepnął i jej wdzięki podziwiać począł.

Humor mu dopisywał bo i wygód wreszcie trochę zazna a jadła i napitku braknąć też nie powinno. Trochę mu czasu na przekomarzaniach i figlach z dziewką zeszło. Kiedy dołączył do reszty, imć Jacek już wszystko co trza im było zawołał – piwa a jadła nie byle jakiego! Tedy nic mu nie pozostało jak czekać na trunek i dalej oczy cieszyć widokiem krągłości dziewek, wąsa podkręcać i białe zębiska szczerzyć.

Gdy im garniec piwa na stole położyli a jakiego chleba i kiełbas na pierwszy głód dano.

- Jakiego trójniaczka z piwnicy dobyjcie bo gardła szlacheckie nie jeno jakimi podlejszymi trunkami się tu raczyć będą!

Toast wzniósł za pomyślność i pragnienie ugasił. Przeszywnicę ściągnął a i żupan rozpiął bo duszno tu było wielce. Broń o ławę oparł. Dopiero teraz po karczmie przepatrywać się dokładniej począł.

Na drodze do szynkwasu jakaś głośna kompanija się rozłożyła. Ot hultaje i zawalidrogi. Początkowo nawet imć Jerzy do stoła ich chciał prosić, ale po czasie jakimiś stwierdził, że fantazyji ni dowcipu im nie staje na tyle co by w tak zacnym gronie biesiadować mogli... jak ich.

Ten, który prym w kompaniji wiódł nie był wysoki. Miał czarną czuprynę z podgolonym łbem. Przywdziany był w dostatni żupan, zielonkawej barwy. Przy kolczym pasie miał zawieszoną szabelkę w czarnej pochwie. Chyba jeszcze trzydziestu lat nie ukończył. Był w towarzystwie trzech jakiś zawalidrogów – wyglądali jakby ostatnimi czasy nie najlepiej im się wiodło. Moderunek mieli mocno wysłużony, ale każdy z nich na braki oręża narzekać nie mógł – szabliska, czekaniki, kindżały – ot do wojenki przysposobieni. Obok oparta o ścianę stała rusznica, a na ławie leżała skałkowa krócica. Jeden z hultajów miał czerwoną nalaną gębę z blizną przecinającą brew. Drugi – chudy, wysoki mlekowąs co to był przywdziany w ubogi szarawy żupanik. Ostatnim był Kozak – przyodziany w ciemne szarawary, lnianą koszulinę i baranicę narzuconą na plecy. Długi, ciemny osełedec zakręcony miał za lewym uchem. Pan Głodowski często wzrok na nich zawieszał bo to jak dziewki za kotarą z pustymi kuflami znikały ich gęby same pode oczy lazły.

Pierwsze pragnienie ugasili, pierwszy głód poskromili i już za pieczystym i miodem się rozglądali – od czasu do czasu coś między sobą przebąkując co tu dalej im przyjdzie czynić.

- Ot i idzie do nas miodzik! Zakrzyknął i zatarł ręce bo mało tego, że wielka ochota na ten trunek w nim urosła to i jeszcze dziewczę co to mu najbardziej w oko wpadło do stołu się zbliżało.

Gdy ta jednak przechodziła obok stołu ich samosiadów, ten z nalaną gębą w pół ją ułapił

- A co to za specjały tam niesiesz? Ot trunek wyborny, na nasze gardła dobry. A czy tam jeszcze jakich specjałów nie chowasz? To rzekłszy garniec jej odebrał i na stole położył. Kiedy on za obłapianie dziewki się brał jego kompanii już rozlewać trunek poczęli. Nie w smak to było Głodowskiemu, oj nie w smak… Ale że go imć Jacek o coś podpytywał nie rozpamiętywał się zbytnio w tym.

Po chwili dziewka już z objęć się wyswobodziła, toż to nie pierwszyzna dla niej była. Po kolejny garniec się wybrała. Ale gdy sytuacja się powtórzyła Głodowski warknął:

- Nie zdzierżę! Toć czuję się jak bym był na Kremlu oblężony a dostępu ku nam Mośkwicini bronili. Ot idzie prowiant, a tu bach niecnoty go zagarniają i kolejnego razu nam wyglądać trzeba. Bo zaraz poschnę na wiór!


Ot i już mu się nie spodobali do reszty!

Sprawa nie wyglądała dobrze – bo to chyba dziewka do rozgarniętych nie należała. Ciągle podle jednego stoła chadzała z trójniakiem. A drapichrusty wielką uciechę w tym procederze odnajdywały.

Gdy historia zataczać miała już trzecie koło imć Głodowski nie zdzierżył! Huknął kuflem w stół tak, że i część panów braci nań wzrok podniosło. W te słowa się zwrócił do tych psich synów:

- Wasze mości krzywdę mi wielką wyrządzacie i nie po chrześcijańsku postępujecie. Bo czy to się godzi wszystek miodu podle siebie zagarniać jak inne szlachecki gardła z chęcią by go zakosztowały?

Towarzystwo śmiechem go skwitowało.

- Jakeś Asan taki chętny to może nadstaw kuśtyczek i trochę ci skapie do niego.
Odparł mu czarniawy.

Pan Głodowski wiedział, że inaczej się to zakończyć nie może jak bitką – a po prawdzie to mu wcale nie przeszkadzało. Bo to i nosa z chęciom utrze temu krzykaczowi i to w jego zwyczaju nie jest by dawać z siebie drwić.

- Ja nie dziad proszalny co by o odrobinkę prosić. Ale jakiem Jerzy Andrzej Głodowski tedy wasześci dobrze radzę proceder ów skończ!

Szlachciura wstał na te słowa, osuszył jednym haustem kubek. Ręką wąsa otarł i słabując chyba na rozumie perorować począł.

- Jam Tomasz Szczawiński herbu Korczak i pewnie waszeć o mnie nie jedno żeś słyszał… bo to nie nazwisko ostatniej szabli powiatu.

- Pewnie żem o Szczawińskich słyszał. A rzeknij mi Waść, z których ty Szczawińskich się wywodzisz. Z tych spode Dubna co to u pana Wolskiego pola orali i Szczawkami ich wołali? Czy z tych co to od pan Jan Szczawińskiego się wywodzą i z przemyską murwą Matyldą płodzone były… A może i jakie psy o czynach mospana po nocach wyją!


Na te słowa krew z lica mu odeszła. Żachnął się, chrząknął słowa z siebie wydobyć nie mogąc. Ten z blizną na gębie już chciał porwać z ławy krócicę – pewnikiem do iście hultajskich metod rozstrzygania sporów był nawykły. Ale nim zdążył ją unieść głos Litwina karczmę wypełnił.

- Takie żeście zbóje, że tak na szlachcica nastawać chcecie! Spróbuj asan kurek odciągnąć a dziurą z żywota wszystek coś dzisiaj wypił z juchą ci ucieknie.

- A ty waszeć szablisko w czerń oblekach aby stare baby straszyć? Stawaj waść jak ci odwagi starczy! Zakończył imć Jerzy.

- Stawaj psi synu. Wysapał Szczawiński.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 19-11-2008 o 12:31.
baltazar jest offline