Jerzy Andrzej Głodowski h. Przeginia
Zajazd do małych nie należał. Ot typowy szynk co to część miał dla gości (z salą jadalną, alkierzem i jakim przedsionkiem… o dziwo z drewnianym klepiskiem był) po jednej stronie, a po drugiej stan. Widać było, iż nowy być musiał ponieważ drzewo jeszcze pociemnieć nie zdążyło. Ot trafiło im się wcale zgrabne miejsce na wieczerzę!
[
O dziwo karczma mocno ludna była. Trochę szlachty – część, widać po wozach z dalszej drogi powracająca. a może i przed nadchodzącą burzą uchodząca wraz z rodzinami i dobytkiem. Pachołcy jacyś, semeni, kozactwo… ot co było w Ukrainie w zajeździe miało swoją reprezentację.
Towarzystwo za jakimś miejscem się rozglądnęło nim Żyd ku nim przystąpił i z typowym
jaśnie wielmosinowaniem do stołu prosił na
wsistko cio psiednie! Każdy z kompanii za czym innym wzrok powłóczył. Imć Bończa po gębach zebranych się uważniej przyglądał, a pan Jerzy już jakąś dziewkę karczemną w zadek klepnął i jej wdzięki podziwiać począł.
Humor mu dopisywał bo i wygód wreszcie trochę zazna a jadła i napitku braknąć też nie powinno. Trochę mu czasu na przekomarzaniach i figlach z dziewką zeszło. Kiedy dołączył do reszty, imć Jacek już wszystko co trza im było zawołał
– piwa a jadła nie byle jakiego! Tedy nic mu nie pozostało jak czekać na trunek i dalej oczy cieszyć widokiem krągłości dziewek, wąsa podkręcać i białe zębiska szczerzyć.
Gdy im garniec piwa na stole położyli a jakiego chleba i kiełbas na pierwszy głód dano.
- Jakiego trójniaczka z piwnicy dobyjcie bo gardła szlacheckie nie jeno jakimi podlejszymi trunkami się tu raczyć będą!
Toast wzniósł za pomyślność i pragnienie ugasił. Przeszywnicę ściągnął a i żupan rozpiął bo duszno tu było wielce. Broń o ławę oparł. Dopiero teraz po karczmie przepatrywać się dokładniej począł.
Na drodze do szynkwasu jakaś głośna kompanija się rozłożyła. Ot hultaje i zawalidrogi. Początkowo nawet imć Jerzy do stoła ich chciał prosić, ale po czasie jakimiś stwierdził, że fantazyji ni dowcipu im nie staje na tyle co by w tak zacnym gronie biesiadować mogli... jak ich.
Ten, który prym w kompaniji wiódł nie był wysoki. Miał czarną czuprynę z podgolonym łbem. Przywdziany był w dostatni żupan, zielonkawej barwy. Przy kolczym pasie miał zawieszoną szabelkę w czarnej pochwie. Chyba jeszcze trzydziestu lat nie ukończył. Był w towarzystwie trzech jakiś zawalidrogów – wyglądali jakby ostatnimi czasy nie najlepiej im się wiodło. Moderunek mieli mocno wysłużony, ale każdy z nich na braki oręża narzekać nie mógł – szabliska, czekaniki, kindżały – ot do wojenki przysposobieni. Obok oparta o ścianę stała rusznica, a na ławie leżała skałkowa krócica. Jeden z hultajów miał czerwoną nalaną gębę z blizną przecinającą brew. Drugi – chudy, wysoki mlekowąs co to był przywdziany w ubogi szarawy żupanik. Ostatnim był Kozak – przyodziany w ciemne szarawary, lnianą koszulinę i baranicę narzuconą na plecy. Długi, ciemny osełedec zakręcony miał za lewym uchem. Pan Głodowski często wzrok na nich zawieszał bo to jak dziewki za kotarą z pustymi kuflami znikały ich gęby same pode oczy lazły.
Pierwsze pragnienie ugasili, pierwszy głód poskromili i już za pieczystym i miodem się rozglądali – od czasu do czasu coś między sobą przebąkując co tu dalej im przyjdzie czynić.
- Ot i idzie do nas miodzik! Zakrzyknął i zatarł ręce bo mało tego, że wielka ochota na ten trunek w nim urosła to i jeszcze dziewczę co to mu najbardziej w oko wpadło do stołu się zbliżało.
Gdy ta jednak przechodziła obok stołu ich samosiadów, ten z nalaną gębą w pół ją ułapił
- A co to za specjały tam niesiesz? Ot trunek wyborny, na nasze gardła dobry. A czy tam jeszcze jakich specjałów nie chowasz? To rzekłszy garniec jej odebrał i na stole położył. Kiedy on za obłapianie dziewki się brał jego kompanii już rozlewać trunek poczęli. Nie w smak to było Głodowskiemu, oj nie w smak… Ale że go imć Jacek o coś podpytywał nie rozpamiętywał się zbytnio w tym.
Po chwili dziewka już z objęć się wyswobodziła, toż to nie pierwszyzna dla niej była. Po kolejny garniec się wybrała. Ale gdy sytuacja się powtórzyła Głodowski warknął:
- Nie zdzierżę! Toć czuję się jak bym był na Kremlu oblężony a dostępu ku nam Mośkwicini bronili. Ot idzie prowiant, a tu bach niecnoty go zagarniają i kolejnego razu nam wyglądać trzeba. Bo zaraz poschnę na wiór!
Ot i już mu się nie spodobali do reszty!
Sprawa nie wyglądała dobrze – bo to chyba dziewka do rozgarniętych nie należała. Ciągle podle jednego stoła chadzała z trójniakiem. A drapichrusty wielką uciechę w tym procederze odnajdywały.
Gdy historia zataczać miała już trzecie koło imć Głodowski nie zdzierżył! Huknął kuflem w stół tak, że i część panów braci nań wzrok podniosło. W te słowa się zwrócił do tych psich synów:
- Wasze mości krzywdę mi wielką wyrządzacie i nie po chrześcijańsku postępujecie. Bo czy to się godzi wszystek miodu podle siebie zagarniać jak inne szlachecki gardła z chęcią by go zakosztowały?
Towarzystwo śmiechem go skwitowało.
- Jakeś Asan taki chętny to może nadstaw kuśtyczek i trochę ci skapie do niego. Odparł mu czarniawy.
Pan Głodowski wiedział, że inaczej się to zakończyć nie może jak bitką – a po prawdzie to mu wcale nie przeszkadzało. Bo to i nosa z chęciom utrze temu krzykaczowi i to w jego zwyczaju nie jest by dawać z siebie drwić.
- Ja nie dziad proszalny co by o odrobinkę prosić. Ale jakiem Jerzy Andrzej Głodowski tedy wasześci dobrze radzę proceder ów skończ!
Szlachciura wstał na te słowa, osuszył jednym haustem kubek. Ręką wąsa otarł i słabując chyba na rozumie perorować począł.
- Jam Tomasz Szczawiński herbu Korczak i pewnie waszeć o mnie nie jedno żeś słyszał… bo to nie nazwisko ostatniej szabli powiatu. - Pewnie żem o Szczawińskich słyszał. A rzeknij mi Waść, z których ty Szczawińskich się wywodzisz. Z tych spode Dubna co to u pana Wolskiego pola orali i Szczawkami ich wołali? Czy z tych co to od pan Jan Szczawińskiego się wywodzą i z przemyską murwą Matyldą płodzone były… A może i jakie psy o czynach mospana po nocach wyją!
Na te słowa krew z lica mu odeszła. Żachnął się, chrząknął słowa z siebie wydobyć nie mogąc. Ten z blizną na gębie już chciał porwać z ławy krócicę – pewnikiem do iście hultajskich metod rozstrzygania sporów był nawykły. Ale nim zdążył ją unieść głos Litwina karczmę wypełnił.
- Takie żeście zbóje, że tak na szlachcica nastawać chcecie! Spróbuj asan kurek odciągnąć a dziurą z żywota wszystek coś dzisiaj wypił z juchą ci ucieknie.
- A ty waszeć szablisko w czerń oblekach aby stare baby straszyć? Stawaj waść jak ci odwagi starczy! Zakończył imć Jerzy.
- Stawaj psi synu. Wysapał Szczawiński.