Wszyscy
Gdy po chwili namysłu
Karol wysunął swoją powykręcaną dłoń by uścisnąć drobną rączkę
Toreadorki, wszyscy zaczęli się rozchodzić. Szkoda nocy na czcze gadanie i plany, które w praktyce okazać się mogą zupełnie bezużyteczne.
Mercedes, Robert
Korzystając jeszcze z ogólnego zamieszania oraz wycofania się
Aligariego, który nadzwyczaj dziś nie miał ochoty dywagować, jakby coś go trapiło, Ortega podążyła za księciem do jego gabinetu.
Postawiła na szczerość. Bezpruderyjną szczerość.
Robert wysłuchał jej słów z namysłem, po czym stuknął w podłogę swoją nieodzowną laską.
-
Rozumiem o co chodzi szanownej madame, lecz z racji powierzonej mi funkcji nie mogę zaakceptować planu pozbawienia życia owego śmiertelnika, który za wystrzelenie pocisków jest odpowiedzialny. Rzec jednak mogę, i niech to zostanie między nami, że rozumiem powody takiego działania, a raczej dopiero zrozumiem, kiedy faktem się ono stanie i uznam czyn córki, Shizuki, jako rozumny i godzien usprawiedliwienia z mej strony. Więcej natomiast teraz do powiedzenia nie mam.
Książę dwornie ucałował dłoń
Ortegi, żegnając się z nią tym samym.
Shizuka, Mercedes
Nożownik skinął tylko głową w odpowiedzi na prośby Japonki, przez co nie potrafiła powiedzieć czy zgadza się on na obie rzeczy, o które go prosiła czy po prostu przyjął do wiadomości jej słowa. Naprawdę... czuła się coraz gorzej w swoim nowym „życiu”.
- Nie musisz słuchać swojej matki. – cichy szept zjeżył włoski na karku
Shizuki.
Nawet nie zauważyła kiedy
Nożownik do niej podszedł, a ten już pochylał się nad jej uchem. To było zaprawdę frustrujące i znaczyło ni mniej tylko tyle, że w razie starcia... nie miała żadnych szans ze starszym od siebie wampirem. Dopiero teraz dotarła do niej ta ogromna dysproporcja mocy. Dopóki będzie w niej choć część człowieka... będzie słaba. Czy ma więc wyrzec się wszystkiego czym jest?
-
Zabijanie bez zgody księcia jest wbrew Maskaradzie, a ta nie padła. – kontynuował Toreador cichutko –
Nie musisz zabijać, lecz tak byłoby wygodniej. To twój wybór.
Wampir wyprostował się i odszedł, jakby w ogóle rozmowa z
Shizuką nie miała miejsca.
Tyler Durden, którego wszyscy znali jako
Nożownika patrzył na framugę drzwi z zamyśleniem śledząc jej linię. Stał tak by pewnie przez wieki, gdyby nie
Mercedes, która akuratnie opuszczała pomieszczenie.
-
Odprowadzę twoją córkę do domu. – rzekł o dziwo sam, niepytany –
Nauczę ją paru rzeczy przy okazji.
Nie czekał na odpowiedź, spojrzał tylko melancholijnie na zdziwioną
Japonkę, jakby poganiając ją by za nim podążyła. Młodej wampirzycy nie pozostało więc nic innego, jak ukłonić się grzecznie i wyminąć
Mercedes w drzwiach, by podążyć za Toreadorem.
Nożownik szedł bez pośpiechu sprężystym, harmonijnym krokiem. Gdy
Shizuce udało się dopasować do jego rytmu, zaczęła nawet znajdować przyjemność w spacerze pośród usypanych nocą i zimą drzew.
- Tłumik dostaniesz już w domu. – odezwał się jej przewodnik, gdy posiadłość Księcia zniknęła za ich plecami –
Tam też pewnie podejmiesz swoją decyzję. Póki co jednak trzeba zdecydować o czymś innym. Wolisz bym nauczył cię teraz strzelać czy żebym pokazał ci ciekawe miejsce? – spojrzał na wampirzyce i przez moment mogłaby przysiąc, że zobaczyła cień uśmiechu w jego oczach – Zdecyduj teraz. Gdy decyzję zaś podejmiesz, chcę byś opowiedziała mi o sobie, o swoich celach, o tym czym teraz jest dla ciebie „życie”... Artur, Alex, Robert Artur chwilę tylko czekał aż
Ortega porozmawia sam na sam z
Aligarim w jego gabinecie, po czym zajął miejsce kobiety i przedstawił w zwięzłych słowach swój raport. Naprawdę, biorąc pod uwagę konkretność młodego Kainity aż trudno było powiązać jego osobę z klanem, którego był częścią. Malkavianie... Zdecydowanie Malkavianie z tego miasta byli odmiana najbardziej szurnięta. Swoją drogą trzeba przyznać, ze po ostatnim wyczynie w Filharmonii jakby się uspokoili i mniej rzucali w oczy. Ot czasem któryś gdzieś pędził w sobie tylko znanym celu i kierunku.
-
Arturze, zadowolony jestem z twojego raportu, jednak mieć muszę do ciebie prośbę kolejną. Chodzi wszak o wspomnianą sprawę dziennikarzy. Trzeba dać im dziś jakieś tropy... zupełnie mylne tropy w innej części miasta, by tam jutro skupili swoja uwagę. Co to ma być, jak to zrobisz, pozostawiam twojej decyzji... twojej i sir Alexandra. Który to na moją prośbę został zatrzymany przez mości Vengadora przy swoim motorze i teraz czeka na ciebie zapewne, by wykonać powierzone przeze mnie zadanie. Niech też ani tobie, ani jemu mina nie rzednie. Wszak im większą wykażecie się lojalnością tym prędzej zaszczyty staną się waszym udziałem....
Po tych słowach książę stuknął laską, dając znak, że oto koniec jego przemowy.
Nie mając za bardzo innego wyboru,
Malkavian wyszedł z pomieszczenia i skierował się na podwórze dworu. Faktycznie tutaj przy motorach stali ów ogromny
Nosferatu – Vengador oraz wyraźnie niezadowolony
Alex. - O, jest twój kompaniero. – odezwał się do niego zapaśnik spostrzegając w drzwiach
Portmana –
No to powodzenia amigos. Nie znam waszego zadania, jednak ufam, że to niezłe guano, wobec czego ja się zmywam. Adios!
I odjechał na swoim motocyklu.
Robert
Kiedy to w końcu wszyscy się rozeszli,
Ventrue miał wreszcie czas zająć się sprawą, która od początku wieczora gnębiła jego stare kości – sprawą córki.
Siedział na starej fontannie, ostatnio dopiero odnowionej, lecz wciąż nieuruchomionej, umiejscowionej na brzegu parku rozciągającego się za dworem. Obok niego siedziała jego
córka, zdająca sobie już sprawę z tego, o czym zaraz będą rozmawiać. Patrzyła się nieobecnym wzorkiem na dwór, a może na niebo rozciągające się nad nim...?
- Finney, najdroższa... Nie potrzeba słów, by zrozumieć, iż twe młode serce trapią jakieś problemy. Czas dla nas jest ciężki, chyba wszyscy to odczuwamy, lecz nie mogę znieść dalej twego nieszczęścia. Wiesz z pewnością, iż masz we mnie oddanego przyjaciela. Wyjaw mi więc, proszę, swe problemy, wyjaśnij mi, co cię tak boli... -
Robert mówił cicho, spokojnie, jego głos był wręcz kojący.
Pytającym wzrokiem pełnym niepokoju patrzył się na młodą
Ventrue... w odpowiedzi
Finney podniosła nań smutne spojrzenie.
-
Ja... wybacz, że cię martwię, papo. Po prostu wszystko jest dziwne. Tu – zamachnęła się lekko ręka, jakby próbując wskazać całe otoczenie –
I tu – wskazała swoją pierś.
- Na zewnątrz chaos, w środku pustka. Nic nie bije, tylko... gniecie. Czasami wydaje mi się jakby w środku mnie zamieszkał jakiś wielki potwór i szeptał...szeptał paskudne myśli. Poza tym ja... dostałam prezent. Przesłano mi go do galerii. To była butelka... myślałam, że z winem, ale... poczułam zapach i spróbowałam. –
Finney nagle przytuliła się do
Aligariego i z desperacją zacisnęła dłonie na jego rękawach. –
Wybacz mi! Wybacz mi papo, bo to.. to była krew. Zanim pomyślałam, wszystko wypiłam, bo...nie mogłam się powstrzymać. Wybacz mi papo!
- Czy poza butelką było coś jeszcze, wiesz skąd ta przesyłka?
- Nie wiem skąd, ale był bilecik, który znalazłam dopiero w środku butelki, zafoliowany. To było takie dziwne, stare pismo, jednak udało mi się je odszyfrować. Napisane tam było „Smacznego wnuczko, pij do dna.” I nic poza tym. Karol
Ten sam cmentarz, nawet nagrobek ten sam... tylko ziąb chyba bardziej przejmujący.
Lipiński otulił się szczelniej płaszczem, starając wyglądać jak najdostojniej, mimo iż wiedział jak marne bywają tego typu działania w jego wykonaniu.
- Witaj. Krwawa Marry siedziała jak ostatnio na brzegu wielkiego krzyża i paliła papierosa. Coś w niej jednak było innego. Czyżby zwykłą furię zastąpiło... zmęczenie?
-
Tiaa. Dawnośmy się nie widzieli. – odpowiedziała tylko na powitanie, znów zaciągając się dymem z papierosa. Ciekawe czy w ogóle brała pod uwagę opcje, że jej rozmówca mógł nie przyjść... najwyraźniej nie.
-
Wiem, że coś szykujecie jutro. To dobrze. Choć i głupio, bo pewnie poginiecie. Trzeba ci jednak wiedzieć przyjemniaczku, że nawet jeśli jakimś cudem wam się uda, to... jest cos jeszcze. I to jest już w mieście. Obserwuje was. – umilkła.
- Co masz na myśli? – zapytał wreszcie
Karol ryzykując napad złości
Marry, ta jednak nawet się nie skrzywiła.
-
Czy widziałeś ostatnio Dżejów? Czy widziałeś ich wszystkich w grupie?
Nosferatu zamyślił się. Faktycznie, nie zwróci na to uwagi, ale od pewnego czasu nie widział działających w grupie Malkavian. W ogóle już kilka minęło od ich psot. Teraz jedynie czasem przemykali wyraźnie się gdzieś spiesząc. Nawet bardzo rzadko rymowali czy śpiewali piosenki, podczas gdy na początku robili to przecież nagminnie i do znudzenia.
- Myślisz, że coś im się mogło stać? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
-
Nie wiem. Ale podejrzewam. Ostatnio media trąbią o przypadkach samospalenia w naszym mieście... a Dżejów jest wyraźnie mniej. Czy to nie dziwne? Dodaj do tego kamień. Wiem ze swoich snów, że... kolejny kamień się uaktywnił. A gdy próbuje go wypatrzyć... widzę czerwień, czerwień i pomarańcz. – kolejny wdech i wydech dymu papierosowego, po czym Marry spytała jakby nigdy nic –
A co u ciebie? Antoine, Mercedes
„Blue Velvett” to klub, do którego chodzi się w dwóch celach: zabawić lub pokazać jak się bawi. W tym bowiem budynku gromadziła się cała rozrywkowa śmietanka miasta. Tu wielu biznesmenów znajdowało swe kochanki, utrzymanki, a czasem nawet żony. Tu też młode, zgrabne dziewczęta odnajdowały to, czego pragnęły najbardziej: pieniądze i sławę.
Tymczasem jednak para, która właśnie została przepuszczona przez opasłego bramkarza do środka bynajmniej nie szukała ani jednego, ani drugiego. Ci dwoje: zjawiskowo piękna kobieta w kusej sukience oraz mężczyzna w białym, nieco pogiętym garniturze i damskich okularach przeciwsłonecznych (ponieważ zapomniał swoich, zmuszony był pożyczyć te należące do
Mercedes), skierowali się teraz w głąb sali.
Ortega, już w pełni świadoma zmysłów, szła przodem zmysłowo kręcąc przy tym biodrami. Wreszcie, upatrzywszy odpowiednio ustronny stolik z plakietką „V.I.P.” usiadła na skórzanej kanapie, efektownie zakładając nogę na nogę. I gdy podniosła wiele obiecujące spojrzenie w kierunku
Lasalle’a... uśmiech zniknął z jej warg.
Archont zamiast poddać się jej mistrzowskiej sztuce uwodzenia stał gdzieś zapatrzony. I to zapatrzony w tancerkę!
Mercedes nie mogła bowiem wiedzieć, że dziewczyna, która akuratnie tańczyła na scenie, była w pewnym sensie podopieczną Toreadora.
„Elena...”