Zimno i ciemno, najgorsza kombinacja. Marek szedł przez jakąś wieś, a może małe miasto? Prawa ręką trzymała obrzyn. Niektórzy używają magnum 44, broni, która jednym strzałem urwie głowę przy jajach. Jednak Magnum był ciężki i jak z każdego pistoletu można było z niego spudłować. Kostrzewski wolał obrzyna z niego nie szło spudłować a do tego urywał głowę przy kostkach. Po prostu ściągało się oba spusty a dowolna istota przed Tobą przestawała być istotą.
Marek z ulgą przywitał widok świątyni, bezpiecznego schronienia, już z mniejszą ulgą przywitał widok świateł. Światła oznaczały ludzi a ludzie byli najgorsi. Zombi były mało inteligentne a demony zabijały ludzi bo są ich wrogami, ludzie zabijali ludzi dla ubrania, naboi czy pożywienia albo dla czystej radochy. Mimo to chłopak postanowił zapukać. Rozpiął kurtkę i ukrył pod nią rękę z obrzynem, drugą zaczął walić drzwi, szybko skrzyżował ją z drugą. Nic. -Otwórzcie kurwa, zanim jakiś zombi mnie wpieprzy!!!
Znowu nic, Marek znów zaczął walić w drzwi.. -KURWA OTWIERAJCIE!!
Ktoś zaczął majstrować przy drzwiach, Marek odsunął się od nich jakby ktoś chciał go przywitać serią. Drzwi otworzył mu wysoki czarnowłosy mężczyzna z karabinem ale nie zastrzelił go na miejscu. Marek postanowił odwdzięczyć się tym samym. -Dzięki.
Szybko przecisnął się do środka. Wszyscy obecni mogli mu się przypatrzeć. Przeciętnego wzrostu, dobrze zbudowany jakby codziennie ćwiczył blond włosy mężczyzna. Włosy z tyłu nosił obcięte na wysokości szczęki a z przodu grzywka mogła sięgać do brwi gdyby nie byla zaczesana na prawo. Miał koło dwudziestu pięciu lat. Chodził ubrany w jeansy, adidasy i aktualnie rozpiętą kurtkę z logiem campusa. Pod kurtką miał granatowy polar. Przy prawym boku miał kaburę z pistoletem i dwoma magazynkami. W opuszczonej prawej ręce trzymał obrzyna, na znak pokojowych zamiarów złamał go, odsłaniając dwa naboje tkwiące w lufie.
Mężczyzna ogarnął wzrokiem sytuacje. Oprócz człowieka, który mu otworzył byl jeszcze jeden żołnierz mierzący do jakiegoś naelektryzowanego kolesia. Jakaś paniusia kleła na czym świat stoi z powodu złamanego obcasa, druga kobieta kucała w kącie. Mała dziewczynka patrzyła na wszystkich przestraszonym wzrokiem, była przytulona do trzeciej kobiety najpewniej matki. Kolejny mężczyzna leżał na kocu i się trząsł, chory lub śmiertelnie ranny. No i był jeszcze punk, jak Marek nienawidził tego ścierwa niszczącego jego kraj. Wszyscy chwilowo patrzyli na niego, dobrym znakiem było, że nikt nie strzelił. -Ja nie w porę?
Wyszczerzył zęby w głupawym uśmiechu. -Porucznik Marek Kostrzewski melduje się. Misja spieprzanie przed zombiakami wykonana, nic mnie nie pogryzło więc bez strachu nie zjem Was. No, chyba nie zjem. W sumie to z reguły nie zjadam ludzi.
Miał nadzieje, że ten głupi tekst trochę rozluźni napiętą atmosfere.
__________________ [...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...] |