Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2008, 12:58   #112
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Nicolas dziękował w duchu za Grabera. Jego towarzysz z dużą pewnością siebie prowadził ich do celu. Kiedy szli przez bardziej uczęszczane ulice, trzymał się w pewnej odległości za nim, jednak w wąskich i zaśmieconych zaułkach szli obok siebie. Ze względu na nieprzyjazne spojrzenia rzucane przez mijanych w takich miejscach typów, było to o wiele bezpieczniejsze dla Nowego. Tot rzucał od czasu do czasu jakieś słowo albo dwa, czasem pokazywał, umówiony widocznie, znak ręką, co świadczyło, jak dobrze zna miejscowych rozrabiaków i potrafi się z nimi dogadać. A może nawet jest jednym z nich - w końcu Nowy nic o nim nie wiedział.
W rodzinnym Szczecinie Nicolas nie miałby takich problemów, jak tutaj. Znał odpowiednie miejsca, gdzie mógł się schronić w razie potrzeby. I odpowiednie osoby, które gwarantowały mu bezpieczeństwo.

"Taa..." - skwitował kwaśno. O tym, jak przydatne to były kontakty, przekonał się ostatnio. Gdyby nie Dzięcioł, nie wyrwałby się ludziom Kowala. Z drugiej strony to, ile Dzięcioł zawdzięczał Nowemu nie powstrzymało go przed tym, by sprzedać go tym samym ludziom, przed którymi go uratował. "Biznes to biznes" - zawsze powtarzał paser. Nicolas obiecał sobie, że kiedyś przypomni Dzięciołowi o swoim rozczarowaniu jego postawą.

Przez większość drogi nie zamienili ze sobą zbyt wiele słów. Graber nie był rozmowny, a myśli Nowego ganiały jak oszalałe wokół sprawy koszmaru z przeszłości, od którego, jak widać, nie potrafił uciec. Nie wiadomo czemu, przypomniał sobie Natalię. Mimo, że od ich ostatniego spotkania minął szmat czasu, miał nadzieję, że kiedyś ją jeszcze zobaczy. Była jego ideałem. Nie za wysoka, szczupła, długie, ciemnobrązowe włosy i piwne oczy przysłonięte długimi rzęsami. Miała cudowną w dotyku, aksamitną skórę. Ma - poprawił się. Po tym, jak zniknęła bez wieści, miał jednak coraz mniej nadziei, że ujrzy ją ponownie. Może została porwana przez handlarzy żywym towarem i sprzedana dla organów lub do burdelu, gdzie nawalona prochami przyjmuje setkę klientów dziennie. Albo wpadła na jakiejś z góry skazanej na porażkę misji. Chociaż nie - nie Natalia. Ona zawsze wiedziała, co się szykuje. Kobieca intuicja i takie tam. Dość, że potrafiła wyplątać się z kabały, zanim ta na dobre się zaczęła.


* * *

Po wyjściu z kolejnej, potwornie zaśmieconej i cuchnącej uliczki, będącej raczej jedynie wąskim przejściem między budynkami, dotarli do zaniedbanego podwórza. Jego wylot wychodził na dziurawą jezdnię, po której obu stronach jakiś architekt wytyczył wąziutki chodnik, i dalej na rachityczny park, w tej chwili bardziej przypominający śmietnik. A przynajmniej wyglądało na to, że do tego służył przez ostatni czas. Wątłe, poskręcane drzewka zamiast liści miały na gałęziach plastikowe torby, worki, jakieś nylonowe taśmy i inne paskudztwo prozwieszane przez wiatr i dzieciaki.

Tot zatrzymał się. Zanim Nowy zdążył zapytać, o co chodzi, dostrzegł na odrapanym i pomazanym sprayem murze napis "Karl Str", koślawymi literami oznajmiający światu nazwę ulicy.

- Gdzieś tutaj wcięło naszego człowieka - Graber wykonał bliżej nieokreślony ruch ręką - Jesteśmy na miejscu - dodał. - A tam jest szpital - skinął głową w kierunku oddalonego nieco, otoczonego murem kompleksu, widocznego po przeciwnej stronie parku.

Tot dał Nowemu znak, by ten szedł za nim. Skierowali się w stronę zrujnowanego osiedla naprzeciwko Schweigerkrankenhaus. Budynki były w naprawdę kiepskim stanie. Rozpadające się ruiny straszyły poszarpanymi, ziejącymi czuleściami bram, wybitymi oknami i dziurami w murach. Przestrzenie między budynkami zawalone były, jak cała ta dzielnica, stertami śmieciami, gruzu i innych, nikomu niepotrzebnych starych sprzętów, których korpusy obdarzone wyobraźnią dzieciaki zamieniały na statki kosmiczne i czołgi. Nowy znał takie dzielnice. Sam wychował się wśród mieszkających na ulicy, wiecznie umorusanych dzieciaków.

Weszli głębiej między bloki. Co kilka, kilkanaście metrów stała płonąca stalowa beczka, otoczona przez grupki obdartych i brudnych postaci, siedzących i leżących wokoło. Na widok obcych, kilkanaście osób, zakutanych w kilka warstw ubrań, często z owiniętymi twarzami oraz śladami przebytych chorób i kalectw poderwało się z miejsca i podeszło do nich, wyciągając ręce w żebraczym geście.
- Parę groszy dajcie...
- Na flaszkę brakuje...
- Ja mam chorą żonę i głodne dzieci...
- Może pracę jaką...
- Papierosa, dobry panie...

Od smrodu uryny, przepoconych ubrań i nie mytych ciał Nicolasowi zrobiło się niedobrze. Ale jeszcze gorzej było, gdy poczuł paskudne oddechy żebrających dziadów, którzy jak na zawołanie próbowali wzbudzić sympatię, uśmiechając się szeroko i prezentując zżarte przez próchnicę i pożółkłe od palenia zęby.
- Spierdalać! Spierdalać stąd! - cofnął się pod naporem żebraków.

Tymczasem Graber wyłowił z tłumu tego, który pytał o pracę. Szarpnął go za rękaw, zmuszając do pójścia za sobą.
- Spław ich - rzucił do Nowego.
- Się robi - odparł Nicolas i wsunął kastet na dłoń.
- Mówiłem wypierdalać, darmozjady chromolone... - powiedział zduszonym głosem w stronę natrętów. Kopnął najbliższego z nich. Tamten pisnął, jak nastolatek. Uzbrojoną w kastet pięścią walnął kolejnego w brzuch, chociaż wątpił, że ten cokolwiek poczuł przez grubą warstwę ubrań. Ale efekt psychologiczny był. Potraktowane brutalnie towarzystwo odstąpiło. Żebracy wrócili na swoje poprzednie miejsca, złorzecząc pod nosem. Nowy wiedział, że zapomną zaraz po tym, jak kolejna porcja narkotycznych wizji trafi do mózgów wraz z wdychanym dymem. Albo po spożyciu syntetyzowanego z chemikaliów bimbru. Zresztą, tacy jak oni byli przyzwyczajeni do takiego traktowania. Czy policjant, czy bandyta - wszyscy traktowali ich z pogardą, nie szczędząc przekleństw i kopniaków.

Tymczasem Graber wyciągnął z dziada informację, o kogo pytać w sprawie zaginionego. Oczywiste było, że w kontaktach z miejscowymi bossami Nicolas nie będzie mu potrzebny, a nawet - będzie mu przeszkadzał.
Przekazał Nowemu zdjęcie zaginionego i polecił sprawdzić budynek szpitala. Po wszystkim mieli się spotkać gdzieś w jego pobliżu.

* * *

Nicolas nasunął głębiej kaptur na głowę i ruszył przez park w stronę Schweigerkrankenhaus. Jak na złość z nieba zaczęło coś kapać. "Przydałby się parasol..." - pomyślał, ale zaraz się uśmiechnął do swoich myśli. "Po co mi u diabła parasol - przecież ja w życiu parasola w rękach nie miałem" - zreflektował się. W każdym razie siąpiący deszcz spowodował, że wszystko zrobiło się chłodne, mokre i nieprzyjemne. Co nadwyczajnie dobrze komponowało się z ogólnym wizerunkiem tej dzielnicy.

Nowy zatrzymał się, dostrzegając dwóch podejrzanych ludzi przy szpitalnej bramie. Ich ruchy, nawet ubiór były jakby znajome. W swojej przemytniczej karierze nauczył się odróżniać z tłumu ludzi parających się szmuglem. Było coś w ruchach, ukradkowym zerkaniu wokoło, czy w samym, niby nie rzucającym się w oczy, ubiorze, co pozwalało odfiltrować takich outsiderów od reszty. Jak widać, przemytnicy byli podobni do siebie niezależnie od terenu, na którym działali.

"Ciekawe, czy pilnują, żeby ktoś nie wszedł do szpitala, czy nie wyszedł?" - zastanowił się Nicolas, na wszelki wypadek pozostając w ukryciu parkowych drzew, jakieś pięćdziesiąt metrów dalej. Oparł się o jedno z nich i zapalił papierosa.

Sytuacja wyjaśniła się niebawem. Od strony budynku Schweigerkrankenhaus nadeszła jakaś grupka, na której widok przemytnicy zareagowali raczej nerwowo. Postacią w sfatygowanym płaszczu okazała się kobieta, która błyskawicznie zaatakowała strażników. Tamci odpowiedzieli ogniem ze swoich Uzi. Po kilkunastu sekundach, grupka wycofała się do środka - ostatnia była ta dziwna kobieta zasłaniająca się niczym tarczą ciałem jednego z przemytników, który nieopatrznie zbliżył się do niej. Kobieta musiała oberwać kilka kulek, mimo to nie było tego po niej widać. "Niezła jest..." - Nowy z nieukrywanym podziwem ocenił nieznajomą.

"Dobra, trzeba działać. W środku dzieją się ciekawe rzeczy - być może coś, co dotyczy zaginionego człowieka Roty" - myślał Nicolas, zbliżając się chyłkiem do murów szpitala, unikając zbliżania do bramy pilnowanej przez ludzi z automatami. "Szkoda, że nie ma tutaj Grabera. Wiedziałby, czy ci na zewnątrz to jej ludzie, czy raczej ci, co mają związek z zaginięciem kolesia ze zdjęcia. Nic - sprawdzę sam".

Nicolas wolał nie ryzykować konfrontacji z ludźmi przed bramą. Nie znali go, a właśnie zostali przez kogoś zaatakowani i mogli być nerwowi. Poza tym to ci ludzie mogli być powodem zaginięcia człowieka Bety Schrödinger i pytanie o niego mogło się dla Nicolasa skończyć w podobny sposób. Dodatkowo jakaś trzecia strona zajmowała budynek szpitala i wyraźnie nie przepadała za tymi na zewnątrz. Nowy nie zamierzał się mieszać między nich, dopóki nie wyczai co i jak. Musiał tylko znaleźć sposób na wejście na teren Schweigerkrankenhaus, omijając bramę. "Może przez mur? Niemożliwe, żeby wszędzie był w idealnym stanie." - zastanawiał się, szukając odpowiedniego miejca. Wystarczyło kilka brakujących cegieł, jakieś nierówności, żeby zaczepić palce. Miał trochę doświadczenia w poruszaniu się w trudnym terenie, więc powinno się udać.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline