Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2008, 21:39   #2
Niles Elmwood
 
Reputacja: 0 Niles Elmwood nie jest za bardzo znanyNiles Elmwood nie jest za bardzo znanyNiles Elmwood nie jest za bardzo znany
Jeszcze raz dzięki merill, że zgodziłeś się na moje epizodowanie!
Witam Szanownych Graczy i Graczki, miłej zabawy życzę nam wszystkim.

Zgodnie z prośbą MG tutaj zamieszczam fragment z życia Salvatore Piccolo, który na początku przygody będzie Wam towarzyszył w podróży.



* * *


Salvatore Piccoli otworzył oczy. Czyżby się przesłyszał? Nie. To nie był sen. Jasny błysk rozświetlił na kilka sekund kamienną komnatę ukazując szeroki uśmiech niespełna trzydziestoletniego naukowca.

- Grazie tanto! - zrywając się z posłania, na którym spał w ubraniu, wrzasnął w uniesieniu przekrzykując złowrogi pomruk dalekiego uderzenia pioruna.

Nastała długo oczekiwana burza.
Salvatore wybiegł na korytarz, gdzie zderzył się z zapinającym białą koszulę asystentem i przyjacielem, czyli czarnoskórym rówieśnikiem Samsonem.
Obaj spojrzeli po sobie i wybuchając podekscytowanym śmiechem, popędzili na złamanie karku w głąb korytarza, później w dół po schodach przez komnaty, i po długiej karkołomnej wspinaczce po stromych, spiralnych schodkach owalnej wieży, zdyszani zatrzymali się w pracowni, której ściany pokryte były przeróżnymi naukowymi szkicami konstrukcji, pomiędzy regalami zawalonymi dziwacznymi przedmiotami stertami ksiąg i papierów.


Dach pokryty grubym szkłem ukazywał czarne, kłębiące się chmury. Nocne niebo raz po raz przeszywała błyskawica, migotliwy blask i następujące po nich, w różnych odstępach czasu, głuche grzmoty.
Dwaj mężczyźni, zawieszając na ścianach trzymane do tej pory w rękach latarnie, w pośpiechu skierowali się do potężnej korby, która połączona w mechanizm wielu różnorakiej wielkości zębatych kół - nakręcana zaczęła wysuwać w wnętrza wieży ogromny, żelazny maszt, oplątany grubą stalową liną, która uczepiona była do jego szpicy. Wierzchołek szybko piął się wraz ze zgrzytami łożysk maszyny pod sufit pomieszczenia, by w końcu przebić się przez owalne okienko na szczycie szklanego dachu i zatrzymać cztery metry nad szczytem wieży. Stalowa lina oplatająca maszt wiła się podczepiona do potężnych porcelanowych grzybków i rozgałęziona na kilka mniejszych linek kończyła trasę w podłączeniach do sporej żelaznej klatki bez dachu, na środku podłogi której, spoczywał dziwny obiekt.

Wykonany z bambusowego drewna i aluminium przypominał dziwaczny trój-żebrowy szkielet szałasu, w jakich żyli tubylcy ameryki północnej niesłusznie zwani Indianami. U szczytu bambusowych ramion zawieszony na perfekcyjnie wykonanych zębatych aluminiowych kołach spoczywały skrzydła, które połączone ze sobą w jednym punkcie rozbiegały się rozpostarte na cztery strony świata. Ramiona skrzydeł wykonane były z cieniutkich aluminiowych pręcików, na których rozpostarte były natężone do granic wytrzymałości z okrętowych żagli płótna.
U podstawy trójkątnej konstrukcji, która była niemal identycznym odwzorowaniem szkicu zawieszonego na czarnej tablicy, znajdował się pękaty zwój misternie splecionych miedzianych, cienkich jak włos nitek, które tworząc kilka szpul łączyły się razem u nasady beczułkowatych pojemników, z których wystawały małe, owalne tłoki. Przez środek tej dziwacznej konstrukcji biegł wąski, wysmukły pręt z pierścieniami zębatek, które w systemie kolejnych kół i kółeczek spięte były małymi paskami na różnej wielkości aluminiowych kół, co oplatały kilka łożysk po zewnętrznej stronie maszyny. Przedłużeniem pręta biegnącego środkiem trójkątnego szkieletu była oś, na której spoczywała połączona konstrukcja czterech skrzydeł.
Obiekt wysokością przypominał rozmiary pszczelego ula, lub sporego wiklinowego kosza, jakiego używali afrykańscy niewolnicy na byłych kolonialnych brytyjskich plantacjach bawełny.

Salvatore obiema rękoma złapał się głowę za skąpaną w rozwichrzonym nieładzie gęstwinie bujnych włosów. Podnieconym wzrokiem wpatrywał się w niebo i szczyt metalowej szpicy ponad dachem. Przez wybite okienko do wewnątrz wieży wdzierał się świszczący wiatr rozszalałej burzy wraz ze strugami grubego, zacinającego deszczu.
Samson ze spokojem zapinał pod szyją guziki krochmalonej koszuli, następnie mankiety i sprzączki u pasa. Wyprostowany dumnie z założonymi rękoma obserwował naukowca - swojego pana, przyjaciela i wybawiciela.

Do końca życia nie zapomni, jak panicz Salvatore, bogaty arystokrata wenecki, który chlubił się z bycia ostatnim przodkiem sławnego Leonarda da Vinci, odmienił na zawsze jego los. Samson był synem wodza dużego afrykańskiego plemienia z centralnej afryki. Zdrajcy plemienni zabili starego wodza a jego, jedynego syna i nstepce tronu, sprzedali w niewolę białym ludziom. W taki to sposób Ukhulele Haswilhi trafił na plantacje Virginii, dzieląc okrutny los tysięcy czarnych braci. Młody Salvatore bawiąc z wizytą u rodziny, która była właścicielem Samsona był świadkiem nadgorliwości zarządcy niewolników, który na śmierć ubiczował młodziutką murzynkę, gdy ta zaszła bez pozwolenia w ciążę. Silny i rozwścieczony Ukhulele gołymi rękoma udusił białego brutala mszcząc tym samym śmierć ukochanej i nienarodzonego dziecka. Karą miała być śmierć dzikusa i zdawać by się mogło, że nic nie było w stanie tego odmienić, gdyby nie panicz Piccolo. Ubłagał amerykańskiego kuzyna o darowanie życia niewolnikowi. Ten dręczony prośbami zgodził się za sowitym zadośćuczynieniem w szczerym złocie, za które mógł wynająć trzech zarządców na następne kilka lat i na dodatek starczyłoby mu kupić z tuzin nowych czarnych diabłów. Dodatkowym warunkiem było zniknięcie zbuntowanego niewolnika, który złamał największe prawo białych. Wynikało to głównie z lęku przed poluzowaniem terroru i strachu, co mogło prowadzić do otwartych buntów czarnych przeciw panom. W taki oto sposób Ukhulele Haswilhi został ochrzczony w chrześcijańskiej wierze Samsonem. Salvatore odkrył w czarnoskórym człowieku duży potencjał intelektualny. Zapewnił mu staranne wykształcenie sam stając się jego pierwszym nauczycielem. Młody Piccolo był zapalonym naukowcem i szybko zaraził Samsona miłością do wynalazków i nowych pomysłów na udoskonalenie przeróżnych projektów, w tym teorii sławnego przodka Leonardo. Obsesją salvatore Piccolo było zdobycie przestworzy, co miało zrealizować się w budowie maszyny latającej. Dziesiątki dotychczasowych prób kończyły się fiaskiem, lecz zapalony Salvatore nie tracił nadziei i wiary w ciąż nowe możliwości jakie niosło eksperymentowanie.

Stał teraz wolny Samson, i z dumą, i szczerą miłością obejmował postać wspaniałego człowieka jakim był jego pan Salvatore. Mimo faktu, iż Samson już o dawna z łaski Piccolo był człowiekiem wolnym, to przysiągł służbę wybawicielowi aż do śmierci. Oficjalnie był asystentem, kamerdynerem, lokajem, sługą i ochroniarzem młodego naukowca. Nieoficjalnie był jego najbliższym przyjacielem, zaufanym powiernikiem tajemnic i członkiem rodziny. Samson będąc na utrzymaniu Piccolo zarabiał oprócz tego hojną pensję, którą chętnie odkładał na dedykowanym dla niego koncie Salvatore, nie chcąc robić tamtemu przykrości z odmowy przyjęcia zapłaty za służbę. Był dla panicza prawdziwym czarnym bratem i najbliższą osobą, odkąd cała rodzina Piccolich zginęła w katastrofie okrętu na morzu śródziemnym, kiedy to statek z Wenecji do Egiptu zatonął w niewyjaśnionych okolicznościach w okolicach Cypru.

Wtem potężny błysk oślepił obu mężczyzn i niemal jednocześnie ze światłem pojawił się elektryzujący wąż pioruna, który uderzył w szpicę masztu.
W uniesieniu, z szeroko otwartymi buziami i oczami Salvatore i Samson odprowadzali płynnie ślizgający się po stalowej linie, iskrzący się ładunek elektryczny. Długi na dwie stopy, biały pas z trzaskiem elektryzowany wśród dymu, snopów iskier i wybuchającym porcelanowych uchwytów, zbliżał się po pajęczynie linek do stojącej na dnie metalowej kratowanej konstrukcji, nowej maszyny. Po chwili cała klatka zajęła się migającymi łukami prądów, które oplatając ją, przeskakiwały z miarowym odgłosem buczenia na podstawę wynalazku. Iskrzące się zwoje poruszyły koła zębate, które z kolei wpędziły w ruch rzemienne paski i wraz z coraz szybszym obrotem osi, skrzydła zaczęły się coraz szybciej obracać, by w końcu tworząc jeden wielki wir okrągłej tarczy podnieść do góry maszynę. Latający obiekt wznosił się powoli coraz wyżej i opuszczając klatkę ze świstem obrotowych skrzydeł, postukiwaniem tłoków i piskiem ślizgających się tarcz i kółeczek miarowo zbliżał się do sufitu. Po chwili, klatka przestała się iskrzyć i stała dymiąca w milczeniu. Zaraz potem zniknęły iskierki na miedzianych, beczułkowatych dymiących się zwojach maszyny. Tłoki i paski zwolniły obroty i konstrukcja na chwilę zawisła w powietrzu. Po chwili skrzydła zatrzymały się niemal zupełnie i latający obiekt z hukiem spadł rozbijając się na ziemi.

Salvatore i Samson jednocześnie krzyknęli ze zgrozą, patrząc jak połamany bambusowy szkielet zajął się językami płomieni. Połamane skrzydła groteskowo wyginały się pod temperaturą, za sprawą rozgrzanego aluminium. Wtem jedno nie zajęte ogniem płótno na wygiętym w półkole szkielecie powoli uniosło się do góry. Im ogień zajadlej trawił resztki wynalazku, tym stabilniej i prężniej płócienny grzybek unosił się do góry, by wreszcie wisząc w połowie drogi między dachem, a podłogą pracowni, długi czas bujać się w powietrzu. Hulający po pracowni wicher poruszał elipsowatym obiektem nad paleniskiem, sprawiając że ten, albo opadał, albo wznosił się w milczącym osłupieniu naukowca i asystenta. Wraz z dopalającą się resztką bambusa i płótna, latające, pękate, niegdyś skrzydło powoli opadło na dymiących szczątkach wynalazku.

Salvatore z euforia w oczach wszedł na drewniany stół i podskoczył do góry krzycząc:

- Eureka! - po czym lądując na nogach zwrócił się z tajemniczym, poważnym szeptem do Samsona.
- To jest nasz brakujący element. Energia, którą możemy kontrolować, i która da nam możliwość latania, mój kochany Samsonie to nie skrzydła! Nie tajemnicza energia burzy! Nie
wiatr! Samsonie to ciepłe powietrze!

Samson z otwartą buzią patrzył na okopconą twarz naukowca i przypomniał sobie nieruchome, zawisłe nad ziemią, krążące leniwie w słońcu ptaki afrykańskie, których majestat uwielbiał podziwiać leżąc na plecach pośród traw sawanny. Nigdy nie mógł zrozumieć jakim cudem natury wznosiły się nie poruszając skrzydłami... Przez analogię zrozumiał to co zobaczył przed chwilą. Salvatore miał stuprocentową rację.

- Ciepłe prądy powietrza! - krzyknął Samson, na co podekscytowany Salvatore jakby oprzytomniał, i zaciekawiony gestem nadgarstka ponaglił asystenta do kontynuacji.
- Właśnie widzieliśmy jak możemy kontrolować ciepłe powietrze! Ono wpędzi maszynę latającą w ruch i oderwie ja od ziemi. Spójrz na ptaki jak szybują, wznosząc się bez poruszania skrzydeł! Masz rację pani! To nie skrzydła same, a ciepłe prądy powietrza, które jak kominy wznoszą się łącząc ziemię z niebem, pozwalają na to. Nie tylko jesteśmy w stanie oderwać się od ziemi, ale także korzystając z natury wykorzystać jej prawa!

- Samsonie, no tak! - klepnął się w czoło otwartą dłonią naukowiec - Jesteś genialny! - dodał z niekłamanym podziwem, wiedząc za co tak bardzo szanuje czarnego błyskotliwego asystenta.


* * *



od lewej: Samson i Salvatore Piccoli
 
Niles Elmwood jest offline