Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2008, 22:10   #111
Ratkin
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Niedziela w pracy. Powinni tego zabronić. Niestety, nawet pomimo ostatnich problemów z własną osobą, w Grześku wciąż tliły się resztki sumienności i pracowitości, wpojone mu w dzieciństwie przez świętej pamięci matkę. Zalegał z pracami z połowy tygodnia, a teraz miał przed sobą jeszcze wizję ogłoszenia ojcu że będzie musiał wziąć kilka kolejnych dni urlopu. Jak na domiar złego, zawalił wczorajszą noc i teraz czekało go kilka, jeśli nie kilkanaście godzin katorżniczej harówki.

To znaczy czekało by, gdyby nie kilka faktów. Po pierwsze, primo - pracę miał wcale lekką, a biorąc pod uwagę że jego naturalny do niej talent, nawet bardzo lekką. Po drugie, secundo - przez cały dzień aplikował sobie wspomagające umysł efekty magyji w postaci multiwitamin i innych chemicznych suplementów diety, w ilościach jakich nie powstydziłby się nie jeden lekoman.

Kres wytrzymałości Grześka nadszedł około godziny siedemnastej. Jedna z części jego podzielonej obecnie jaźni, załamała się kiedy odpoczywając akurat, w telewizji trafiła na Teleexpress. Wytrzymała tylko pierwsze cztery minuty szaleńczego tempa, z jakim pan Orłoś przekazywał jakże ciekawe dla Grześka informacje o tragediach, dramatach i klęskach żywiołowych z całego świata. Jej krzyk rozpaczy rozproszył utrzymywany z coraz większym trudem efekt. Przez chwilę Grzesiek siedział nieruchowo, wpatrując się w wnętrze rozbebeszonego radia. Trwało to dobry kwadrans. Wreszcie, po poskładaniu się -dosłownie- do kupy przeciągnął się, ziewając tak że w oknach całego niemal chyba budynku mieszczącego serwis, zadrżały szyby.

-Reszta jutro. -rzekł sam do siebie, jak gdyby starając się zmotywować do dalszego działania. Za uchylonym oknem kwiliły ptaszki, co chwila zagłuszane warkotem silnika przejeżdżających obok samochodów.

Szybka toaleta na zapleczu. Przebrał się w nową koszulę i zawiązał krawat. Pogoda była piękna, jednak Grzesiek nie mógł wyzbyć się przeczucia, że wieczorem będzie padać. Mało tego. Złapał się na tym, że bardzo na to liczy. Nie, jednak nie chodziło oto, że liczył jak większość mieszkańców miasta w te upały na jakikolwiek deszcz. Nie wiedzieć czemu on po prostu chciał żeby pogoda się popsuła... Nawet jeśli miało by to oznaczać jeszcze większy upał!

Oj Halinka, od tego twojego gdagania mi się faktycznie w głowie coś poprzestawia w końcu... -wychodząc, Grzesiu szybo dogonił złe myśli, kwalifikując je jako samosprawdzającą się przepowiednię jego siostry.

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=D81HCHgH0os[/media]

Grzesiek włożył do uszu słuchawki, włączył muzykę i ruszył ulicami Wrocławia w tradycyjny dla siebie, samotny marsz. Od czasu tragicznego wypadku Grzesiek unikał wsiadania do samochodów jak tylko mógł, nawet korzystanie z komunikacji miejskiej dawniej stanowiło problem. Zawsze więc poruszał się przez miasto pieszo, co szybko zaowocowało poznaniem go wszerz i wzdłuż. Już w szkole średniej koledzy żartowali sobie na jego temat że kiedy się zamyśli jak idzie to pewnie przez ściany przechodzi, gdyż zawsze potrafił dobrać najkrótszą trasę, zaskakując nieraz ich tempem, w jakim przedzierał się przez poprzecinany rzekami i kanałami Wrocław. Jako że ani Halinka ani on sam nie byli wstanie określić dokładnego momentu jego Przebudzenia, oboje podejrzewali że już wtedy niejako podświadomie korzystał ze zdolności do manipulowania odległościami i przestrzenią. Chyba najczęściej stosowaną było właśnie skracanie drogi. Kiedy szedł zamyślony ulicami miasta, zawsze jednak widział wszystkich mijanych ludzi. Każdy z nich przemieszał się w jakimś wyczuwanym przez niego celu. Każdy jakiś ten cel miał. Prawie każdy Nie licząc ludzi zagubionych. Tych nie lubił mijać, gdyż ich widział niewyraźnie. Za to miał wrażenia że oni dostrzegają go bardzo dobrze, choć moment ten zawsze był zbyt krótki by to zapamiętali. Obchodził ich pośpiesznie, świadom tego że gdzieś na niego czeka kres jego obecnej eskapady. Czasem rodziła się w nim chęć pomocy, jednak Grzesiek dawniej opuszczał dom, szkołę a potem pracę tylko w jakimś ważnym celu, i starał się załatwić wszystko tak szybko jak tylko to możliwe, czując się wtedy jak ryba wyrwana z wody. Tego popołudnia było jednak inaczej.


Tym razem jednak ulice wyglądały dla niego jakby nieco inaczej niż zwykle...




W pewnym momencie Grzesiek zorientował się że idzie zupełnie pustą ulicą.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że było weekendowe popołudnie, a on sam był w ścisłym centrum miasta. Był kilka minut drogi od rynku. Normalnie. Dla niego było to zaledwie kilka kroków, które pokonał w czasie nie dłuższym niż trzy uderzenia serca, które podochodziło mu właśnie do gardła. Wszędzie wokoło, gdzie by nie spojrzał, gdzie by nie uszedł, było samo. Przez ułamek sekundy Grzesiek o mało nie wpadł w panikę. Drżącą dłonią wyjął z uszu słuchawki.Na granicy widoczności przemykały wokół niego z dużą prędkością ledwie dostrzegalne zarysy ludzkich sylwetek. Gdzieś na granicy słyszalności, dochodziły do niego odgłosy gwarnej ulicy, tak ciche że niemalże zagłuszał je delikatny szum dochodzący z odtwarzacza trzymanego przez Grześka.



Niczym grom z jasnego nieba, uderzyła go przerażająca myśl...

Nie dostrzegał tych, którzy błądzili bez celu. Za to tylko oni dostrzegali go, kiedy przemykał się ulicami niczym w transie. Wszystko to było jednak kiedyś. Kiedyś on miał cel. Teraz, odkąd wszystko to robi świadomie, sam był oraz bardziej zagubiony. Dawniej wszystko miało sens.

A teraz stoję tu sam...

Zamknął oczy i ruszył przed siebie. Na oślep, na wyczucie. Licząc że kiedy otworzy oczy, będzie już lepiej..

***



Dzięki Bogu, było lepiej. Nie wiedział sam, jak dotarł wprost pod siedzibę Wrocławskich Euthanatosów. Obecnie jednak liczyło się tylko to, że ten koszmar się skończył. Znów wszystko było "w porządku"...

Nic nie jest w porządku. Gdyby świat był w porządku, moja matka by żyła, a siostra chodziła sama o własnych siłach. Magia nie jest w porządku wobec świata a tylko ona jej przywróciła zdrowie na tyle by móc parodiować normalność...

"Urząd" był otwarty niemalże codziennie, tak jakby Pani Renatka nie posiadała życia prywatnego i ciągle była na swoim stanowisku. Zresztą, zdawało się także że nie sypia i chyba nie jada. Kiedy patrzyła człowiekowi w oczy zdawało się nawet że nie potrzebuje nimi mrugać. Zapewne dorobiła by się dzięki temu ksywy "chomik", gdyby nie fakt że każdy kto ją znał, bał się konsekwencji na wypadek gdyby się o tym dowiedziała...

W najbliższym sklepie Grzesiek nabył dobrą kawę i dużą czekoladę. Wszystko poprosił do gustownego opakowania i tak uzbrojony wkroczył do jaskini Cerbera. Przepraszam, gorzej - do domeny samej Pani Renatki.

-Dobry wieczór pani.-Grzesiu stał niemalże na baczność, czekając aż Cerber go łaskawie zauważy. Minęła przynajmniej minuta, w porywach do dwóch od jej kurtuazyjnej i zapewne odruchowej odpowiedzi, nim raczyła się zwrócić na niego uwagę...

-Mam do pani taki mały interes.
-rzekł niepewnie.

-W dzisiejszych czasach to już nie jest podobno problem, panie Głodniok. -odpowiedź Pani Renatki niemalże zwaliła go z nóg. Chyba do niego zażartowała. Ciężko było określić gdyż nie spowodowało to najmniejszej zmiany w jej mimice.

Więc tak wygląda Pani Renatka na wolnym - pomyślał - Chyba mam szczęście.

Usiadł na krześle przed jej biurkiem a przygotowany podarek położył na blacie nieco z boku. Neutralnie, nie nachalnie, ale jednak na widoku.

-Cieszę się że tym razem widzę pana wchodzącego o własnych siłach.

Prezent został przyjęty...

-Czego pan potrzebuje panie Głodniok. Krótko. -Grzesiek znów nie mógł pojąc jak można tak długo patrzeć komuś prosto w oczy i nie mrugać...

-Potrzebuję pewnych informacji, które na bank znajdę w Pani zasobach. Chodzi dokładnie o mężczyznę o imieniu hmm... Laurentius Karl Baade. To byłyby stare papiery, zmarł w czasie wojny. Szukam... w zasadzie wszystkiego na jego temat.

-Panie Głodniok, przecież pan dobrze wie, że te rzeczy które panu mogę pokazać, to tylko kopie tego, co znajdzie pan w innych archiwach w tym mieście.-jej głos wiał takim chłodem, że Grzesiek zrozumiał czemu nawet w te upały nie potrzebowali w tych podziemiah biurowych wentylatorów...

-Wiem, ale mam też świadomość że nigdzie nie są tak dobrze skatalogowane i utrzymane w porządku jak w pani papierach, pani Renato. -zaryzykował Grzesiek.-Poza tym, nie do wszystkich jednak dokumentów się dostanę bez stosownych pozwoleń i całej reszty tej papierkowej roboty. Dla tego przyszedłem właśnie do pani.

Brak reakcji.

-Ekhm...-kontynował, rozpazliwie szukając jakiegoś punktu zaczepienia.-Dla pani to zapewne chwila moment, a mnie naprawdę zależy na czasie. Nie chcę omijać wszystkich procedur z powodu nieróbstwa czy lenistwa pani Renato. Poprostu nie mam jak z tym wszystkich się wyrobić. Wie pani że pan Stadnicki przydzielił mi zadanie i zaczynam w czwartek.

-Cztery dni to sporo czasu, panie Grzegorzu.

Nagle go tknęło. To było jak ten snop światła i wizja anioła w Blues Brothers!
Pani Renatka powiedziała do niego po imieniu! Wiedział że ma tylko jedną szansę na przekonanie jej. Nie mógł jej zmarnować.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=YHa_jqxnn4o[/media]

-Pani Renatko, mam pracę, obowiązki domowe, a utrzymanie jaknajlepszych stosunków z moimi domownikami można by podciągnąc nawet pod działania na rzecz dobrych relacji z Wirtualnymi Adeptami. Zresztą dobrze pani o tym wiem bo to wszystko ma pani elegancko pod ręką w tamtych papierach. Ja naprawdę niemam już wolnego czasu. To znaczy, oficjalnie go mam. To znaczy cały zajmuje mi praca dla naszej organizacji. Ja już nawet niemogę w spokoju kawy -tu Grzesiu połóżył należyty nacisk na ostatnie słowo, przypominając o pakunku leżącym obok nich-żeby nie ćwiczyć przy tym umiejętności, których jedynym celem będze zapewne użycie ich dla, że się tak wyrażę, "naszej sprawy". Nawet dzisiej, w niedzielę, od samego rana siedziałem w robocie...

Grzesiek już wiedział że spalił przemowę. Nigdy nie był dobym mówcą...

-Nie pomogę, panu...

Czyli jednak, jak zwykle - westchnął, użalając się nad sobą w myślach.

-Ma pan tu karteczkę.-Pani Renatka zaczęła coś notować i po chwili oddała papierek pokryty notatkami Grześkowi -Sam musi pan sobie poradzić, nie będę wszystkiego szukać za pana przecież. Niech pan sobie szybko zniesie to co panu wypisałam, nie będzie mi się pan bez opieki pałetał po archiwum. Trochę pan tu posiedzi. Do pracy ma pan na rano? Bo wątpię żeby pan dał radę przez noc.

Mm.. Mogę iść na popołudnie-Grzesiek miał minę jakby ktoś bardzo go zaskoczył. Od tyłu.

-Dobrze, to proszę się sprężyć i nie ociągac, bo drugi raz panu tak mi tu buszować nie pozwolę! Na ręce panu patrzeć nie zamierzam, ale lepiej żeby pan nawet nie dotknął papierów spoza miejsc które panu wynotowałam. Większośc poufnych rzeczy jest dobrze zamknięta, ale sam pan rozumie. Nie chodzi o to, że zrobiłby pan bałagan w papierach. Poprostu jak pan przeczyta coś, czego pan nie powinien, to TW Diabeł zrobi z dla pana czystkę jak Józef Wissarionowicz, po objęciu przewodnictwa nad Partią, po namaszczeniu przez towarzysza Lenina. Ja nie żartuję i pan dobrze o tym wie.

-Innymi słowy, potym jak Stalin udusił poduszką Włodzimierza Uljanowa? -na twarzy Grzesia malował się usmiech pełen niewysłowionej radości.

-A żeby pan nie miał Wielkiego Głodu, to w kantorku ma pan czajnik...

-...i podłą kawę. Zakładową, którą towarzysz Stadnicki kupuje nam na święta państwowe... -dodała jeszcze Pani Renatką, chowając Grzesiowy podarek do szfeczki pod swoim biurkiem. Kiedy schyliła się by ją zamknąc na kluczyk, nie zauważyła jak Grzesiek z egzaltacją na twarzy przyżegnał się i podziękował swojej świetej pamięci matce za wstawiennictwo.
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 09-12-2008 o 00:09.
Ratkin jest offline