Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2008, 21:47   #118
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Tanja Hahn – Axel Heintz
Wysłuchawszy argumentów i obelg Axela, posłaniec wzruszył tylko ramionami.
- Jak sobie chcesz, człowieku. Nam nie zależy na was, a to, że my wam proponujemy przejście przez Odrę, to nasza dobra wola. Na życzenie Buchty. W sumie niespecjalnie nam zależy ani na was, ani na niczym, czego chcecie. Wasza sprawa. Tak nawiasem mówiąc, to nie jest robota dla komandosa, a akurat dla kogoś z was. Słyszałem, że znacie się dobrze na zabezpieczeniach, a tak się składa, że ten kompleks jest chroniony przez zabezpieczenia założone przez dawnych właścicieli.
Patrząc na plecy wychodzącego Axela i Buchty, westchnął.
- Wsjo rawno.

*

- Chodź staruszku, pogawędzimy jeszcze chwilkę na zewnątrz.

Finneas sapnął i zachwiał się, a Axel go przytrzymał. Wyszli na zewnątrz.
-Nie pogrywaj Buchta. Nie ufam Szlaufenowi i ostatnio też Saintowi. Kurwa, nie jestem świętoszkiem, ale to jest jebany dom wariatów, rozumiesz? Chcę stąd wyjechać, zniknąć. Ale jeszcze nie teraz. Twój GOS jest sprawny jak rozumiem? Chcesz coś wiedzieć co mają na kompach Kombinatu?
Buchta splunął i wyprostował się; do uszu Axela doszedł trzask w krzyżach.
- Tak się składa, że ja ufam Saintowi... Do pewnego stopnia. W każdym razie wygląda na to, że jeśli wy tam nie pójdziecie, to oni też nie.
Buchta podrapał się po brodzie.
- Saint nie był zbytnio zmartwiony tym, że odmówiłeś, hmm... A podobno przyjechał tutaj z wami – zamilkł na chwilę, zebrał myśli i rzekł ponownie: - GOS jest sprawny i do użycia. No, może trochę rozbebeszony, ale jeśli nic nie spieprzyliście, gdy tam byliście, to nadal jest w takim samym stanie. Nie powiem, chętnie się z tobą zabiorę, dzieciaku. Na nas wszystkich przyjdzie czas, żeby stąd uciekać, tą czy inną drogą.
Rzucił wymowny wzrok na Axela. Chodziło mu o maszynę portalową w magazynie broni.
- Tak się składa, że mam jeszcze trochę wtyk w tym mieście i okazało się, że czymkolwiek oni by chcieli nas straszyć, to te info o biobotach wydaje się sprawdzone. Im mniej tutaj czasu zabawimy, tym lepiej na tym wyjdziemy.
- Znasz Syfka? Taki dupek, co nas tu wprowadził. Saint wie. Dziś podsłuchaliśmy gadkę w radiu, mówili w niej, że to on zdradził i dzięki temu o nas wiedzą. O szpitalu, nie wiem o czym jeszcze. Jadę tam teraz. Wam też radzę. Myślisz trzeźwo to i pojedziesz. Zabiorę ludzi do twojego miejsca, ale to musi być tajne. Jak znów wszyscy będą o nas wiedzieć to coś w końcu pierdolnie. Masz jakiś pomysł?
- Znam sporo Syfów, więc wątpię, żebyśmy mówili o tym samym. Ale wątpię, żeby ten, co was tutaj wprowadził miał jakiekolwiek dokładniejsze info. Jeżeli jest z Korporacji, to bałby się donieść obozowi Kombinatu cokolwiek. Jeśli byłby rzeczywiście od Kombinatu, to też bałby się, bo zaczęliby go pytać, skąd ma takie informacje. A wierz mi, z informacją to dzisiaj ostrożnie trzeba. Co do pomysłów, mam parę. Mogę się zakręcić trochę w podziemiu i zapewnić wam w miarę bezpieczny dostęp do mojej chaty. Zabierajmy się stamtąd jak najszybciej.
- A Ty, co potrzebujesz z tych fabryk szerszeni? I dlaczego chciałeś żebyśmy tam poszli? I łaskawie odpuść już sobie to udawanie zalanego, bo mnie wkurzasz prawie na równi z tamtymi.

Buchta popatrzył przez chwilę na Tanję i uśmiechnął się; wyprostował krzyż.
- Mądrala, co?
Przetrawił ewentualne obelgi Tanji i odparł:
- Wirus, który tam się znajduje, o ile się nie mylę, przydałby się Lichtenschweigerowi jako karta przetargowa do Kombinatu. Tak sobie tłumaczę tę ich całą wyprawę w podziemia. A ja lubię wirusy, tak się składa. Te, które były tam kiedyś składowane pozwoliłyby sterroryzować połowę Neoberlina. Zawsze jakaś broń w tych czasach, wierz mi.
Wsiadł do wozu, razem z Axelem i Tanją.
- Co do mnie, Hans, Karolina, pozwólcie, że podzielę się z wami moimi podejrzeniami – zmarszczył nos. - Ten wasz cały Bark, jak sie dowiedziałem od Sainta vel Schraubera, wcale nie wygląda na takiego, co by umiał myśleć do porządku. Dlatego według mnie – i Johna też -jest po prostu narzędziem w rękach kogoś innego. Kogo? Do diabła ze mną, jeśli wiem. Ale coś wam powiem. Jeśli wysyłał wam agentów, którzy byli trefni i do tej pory nie zostali zabici, to albo jest kompletnym idiotą, albo robi to specjalnie. Ale to już pewnie wyczailiście. W każdym razie wygląda na to, że już długo nie pożyje... Nie można być sługą dwóch panów, a on na takiego najwyraźniej wygląda. Dla mnie to jasne, że was wykorzystano, a ta cała ściema z Frankfurtem była tylko przykrywką do czegoś więszego. Sprawa zresztą śmierdzi na kilometr, skoro wysłał was z takimi, co mają się rozjechać. Mówię o tym Schlaufenie, Saint... No cóż, Sainta znam długo i to był zawsze sukinsyn. Najbardziej intryguje mnie to, że wysłal dwie dziewczyny, które w ki dupie nie poradziłyby sobie na tej misji.
Przysunął się nieco bliżej.
- Jesteście ofiarą jakiegoś... Nie wiem, kurwa, jak to nazwać. Eksperymentu. Ktoś używa was żeby coś sprawdzić, nie widzę innego logicznego wyjaśnienia. Saint mówił, że znaleźliście się w bunkrze Barka zaraz po wybuchu reaktora. Nie wiem, ale gdybym ja miał paru ludzi, którzy ledwo co wyleźli ze strefy zero, i którzy nie wiedzieli, co tak naprawdę Hahn zrobił... Dla mnie to idealny materiał, żeby komuś namieszać w głowie i wysłać go po coś, co nie ma sam pieprzonego pojęcia o czym. Co by zrobił z wami po wykonaniu tej misji, nie wiem. Może dowiedzielibyście się, gdybyście wrócili do Neoberlina. W każdym razie chcecie dokopać Korporacji. A to sprawia, że jestem z tym z wami, bo mam tak samo.
Odchrząknął.
- Eee... Macie coś do picia w tym wozie? W jeepie od Sainta była tylko jedna flaszka. Jak zauważyliście, ciężko mnie jest upić. To plus dla agenta, oczywiście. Macie może?
Axel tymczasem rozmawiał przez radio z Malakiem:
- Frank, co tam się dzieje? Ja i Tanja jedziemy do szpitala, nie pozabijajcie się wszyscy.
- To ty Ax? Gdzie wy do cholery byliscie? Nieważne zresztą. Wracajcie jak najszybciej. Oleg nie żyje. Kilku innych gości też. A to wszystko wywołała nasza wspólna znajoma. Ta podobna do Tanji. Bądźcie ostrożni. Wciąż może kręcić się w pobliżu. Na razie panuję nad sytuacją i trzymam na muszce nowego znajomego.


* * *

#Frank Malak – Nicolas Neumann
- To ty Ax? Gdzie wy do cholery byliscie? Nieważne zresztą. Wracajcie jak najszybciej. Oleg nie żyje. Kilku innych gości też. A to wszystko wywołała nasza wspólna znajoma. Ta podobna do Tanji. Bądźcie ostrożni. Wciąż może kręcić się w pobliżu. Na razie panuję nad sytuacją i trzymam na muszce nowego znajomego.
Neumann skwapliwie odpowiedział na pytanie, które zadał mu wcześniej Malak. Malak, zapewne chcąc być komunikatywnym, również skwapliwie odpowiedział.
- Czemu jakoś ci nie wierzę? Być może dlatego, że wyczuwam kłamców na kilometr. Pokaż mi to zdjęcie, ale jeśli zobaczę coś co na zdjęcie nie wygląda to strzelam.
Neumann podał zdjęcie Malakowi.
Malak miał co prawda pewne problemy z rozpoznaniem osoby na zdjęciu, jednak po paru chwilach stwierdził, że gdyby nie kompletnie inny wizerunek, brak obłędnego wzroku i brudnych ubrań, to znał tego człowieka. Człowiek na zdjęciu był niewątpliwie kimś, kto żył jeszcze wczoraj, a którego wykończył Saint na swoim przesłuchaniu. To jego postrzelił Malak w kolano. Saint zabrał go gdzieś razem z Buchtą do Lichtenschweigera.
- Mogę papierosa?
- Nie palę
– odparł krótko.
W tym przypadku, jeżeli chodzi o Nicolasa Neumanna, można powiedzieć, że miał szczęście. Gdyby ktoś przypadkiem zadał sobie trud, żeby zweryfikować ich tożsamości, to okazałoby się, że byli oni zbirami nasłanymi przez – nomen omen – Kowala; to właśnie takiej ksywki używał on we Frankfurcie. Nie wiadomo było, dlaczego nie zaczęli do niego strzelać. Pomimo tego, ktoś mierzył do niego z lufy. Był to specyficzny rodzaj szczęścia Nicolasa, który miał się objawić jeszcze nie raz.

* * *

Dwóch partyzantów // Helga Stieffenhauer – Yseult Stein

Habenburg zbliżył się do Malaka; nie pytał, do kogo i po co mierzy ze swojego rewolweru, tylko zabrał skrwawiony płat mięsa, który parę minut temu był Olegiem Hassem. Meier patrzył, jak zabiera go w głąb szpitala – przypuszczalnie do kotłowni. Odczekał chwilę. Stwierdził, że zbliża się znajomy jeep("dlaczego pozwoliliśmy wziąć tym z góry jeszcze jednego jeepa? Tam był spory zapas amunicji...").
Meier zastanawiał się, czy powiedzieć Axelowi – samozwańczemu przywódcy tej całej bandy(mimo wszystko czuł przed nim większy respekt niż przed Saintem; może wynikało to z tego faktu, że Saint ćpał) – co sobie przypomniał z tego okresu, gdy był jeszcze w bunkrze – znaczy, czy to, że często widział, jak Bark zadawał się z tymi z Kombinatu. W końcu z tej misji wyjdzie ich dwóch, a nie trzech, co gorsza, jednego z nich zabiła jakaś... Kobieta, która dostała w głowę od Malaka. On sam zresztą posłał w jej stronę całą serię. Nie wiedział, jak to tłumaczyć(może powinna dostać więcej kulek?).
- Kurwa – skwitował wszystko Habenburg. Meier nie lubił, gdy rzucał wytartymi frazesami.
- Co teraz?
Wskazał brodą na Axela, który coś mówił.
- No. Zbieramy się.

*

Klank! Nóż znowu wbił się deskę; Helga Stieffenhauer wyjęła nóż i przygryzła wargi.
- Zabieramy się stąd – stwierdziła Yseult.
- Dokąd, kurwa? - wykrzyknęła Helga, nie bacząc na dziecko, które było w pobliżu. - Dokąd chcesz iść?
- Jak najdalej stąd – ucięła i zaczęła wpakowywać do torby leki. - Być może Axel coś wymyśli.
- Heintz, ha? -
Helga obnażyła białe zęby. - Więc tobie też się podoba? Całkiem niezły haremik się robi wokół niego.
Tamta nie odezwała się.
- O, trochę się obudziliśmy, co?... Chcę ci coś powiedzieć, Yseult. Nie mówię, że jesteś głupia, ale wielu stąd... Naprawdę wielu, nawet ta Selene... Dlaczego wy wszyscy myślicie, że on was uratuje?
- Wierzę w moich przyjaciół –
burknęła.
- Znasz go zaledwie od paru dni. I co?
- Co, co!? -
wybuchnęła. - To dokąd chcesz uciekać, do cholery!? Szczególnie ty, z twoją siostrą!?
Miała w lewej dłoni fiolkę z perhydrolem.
- A może dlatego, że przypomina ci twojego męża, a?
Perhydrol niebezpiecznie zadrżał.
- A co tobie do tego, cholerna sikso!? Ilu ty miałaś mężczyzn w swoim życiu!? Jednego? Dwóch!? Kurwa, pytam się, do cholery!!!
Helga oparła się o stół – odwrotnie do Yseult, która z wolna przybliżała się z odkorkowaną fiolką przezroczystego płynu. Dyszała ciężko.
- Miałaś kiedyś dziecko, ty mała kurwo!? Ile wiesz tak naprawdę o tym wszystkim, że mówisz!?
Helga zmrużyła oczy.
- Ty ten tego z Tanją, hm? - mruknęła tamta. - Nie będę się wkręcać w te wasze spory... Chcę ci coś tylko unaocznić... Mamo – rozchyliła wargi w złośliwym uśmiechu. - Ten twój Axel albo jej Axel chce uciekać, Bóg wie, dokąd. A kiedy okaże się, że naprawdę nie ma dokąd uciekać, to co? Też ucieknie?
- Siksa – odpaliła Yseult. - Co ty wiesz...
- Może i siksa, ale to nie ja dałam swojemu dziecku umrzeć!
Zamilkły. Helga podeszła do drzwi.
- Yseult.
Nie odwróciła się.
- To wszystko dlatego, bo szukasz ojca dla swojego dziecka. To widać po tobie. Jak patrzysz na Malaka a potem na Axela. Więc daj sobie spokój i nie próbuj robić z Selene swojego umarłego dziecka. To rada ode mnie.

*

Gdy pierwsza kropla perhydrolu skapywała na moją lewą dłoń pomyślałam, że być może było wylać perhydrol sobie na twarz(wylał się cały na rękę – to później). Więc, wracając, tak naprawdę pomyślałam, że ona miała rację.
Pamiętam w pewien sposób to wszystko, co się wtedy stało. Jesień była, a ja w samochodzie. Krew pomiędzy moimi udami, krew po mojej lewicy, bo wtedy to on prowadził. Ja wiem, opisuję to tandetnie i bez uczucia. Tak to bywa z tymi wspomnieniami, które przywodzi się na myśl raz po raz. Antydepresanty i reszta chemicznego złodzieja myśli czasami wypełniają pustkę w moim cholernym brzuchu. Z mojego łona wyciągnięto martwy płód i nawet nie widziałam, jak wyciągają. Kurwa mać, myślałam wtedy i pytałam, czy mogę zobaczyć swoje dziecko. Mogłam, to dziwne, może dzieci z projektu Wunderkinder mają prawo oglądać swoje martwe dzieci. Świetnie, ale wyrzygałam się po tym, gdy zobaczyłam wgnieconą czaszkę płodu - kawał metalu wbił mi się wtedy boleśnie w brzuch, to prawda, zostałam z siniakiem, jednak mój syn niespecjalnie czuł się z tego powodu szczęśliwy. Szary mózg noworodka wylewał się na srebrną tacę do odnoszenia noworodków. Z jakiegoś dziwnego powodu przypominała mi srebrną tacę, na której moi opiekunowie przynosili mi zawsze do pokoju ciasteczka. Operacja Korporacji była tak perfekcyjna, że nie odcinali nawet pępowiny, wycięli nawet łożysko. W ten sposób mój syn wyglądał jak groteskowy grzyb wyrastający z pulpy łożyska. Odniesiono go i skremowano, urnę włożono do dołu, do jednej z tych małych krypt które ciągną się kilometrami pod południowym Neoberlinem(dziwne, Korporacja dba o to, żeby katalogować swoich zmarłych z iście niemiecką dokładnością...).
To moja historia. To moje wspomnienie, którym poparzyłam sobie dotkliwie rękę. Byłby wypalił dziurę do kości, ale perhydrol był rozcieńczony. Zgaszona, pusta. Zapełniam siebie tabletkami po to, by zapomnieć.
Może miała rację.

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/testingchamber.png[/MEDIA]
 
Irrlicht jest offline