Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2008, 21:12   #10
Terrapodian
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
To zaskakujące, że ogrodnik znał jego imię. A właściwie na tle całego "snu", nie było to znowu tak dziwne. Nie przeraziło to jednak Carla, który w starcu nie odnalazł źródła niebezpieczeństwa. Wprost przeciwnie - było w nim coś, co pozwalało zapomnieć o niedawnym zagrożeniu. Jeśli chodzi o pytanie, to nie odpowiedział bezpośrednio. Ciekawe, co za ważniejsze sprawy ma na myśli.

Carl w pewnym momencie poczuł ostry, intensywny ból w dłoni. Zapomniał o róży, którą trzymał. Przez oczekiwanie na odpowiedź ogrodnika nie przesadził jej i musiał ścisnąć zbyt mocno. Kwiat spadł na spulchnioną ziemię. Whistlecore zbliżył dłoń do twarzy, aby przyjrzeć się obrażeniom. Poza przemijającym bólem, prawdopodobnie nie było skaleczeń. Chociaż pojawiła się powoli rosnąca plamka krwi, która zyskała wielkość sporej kropli. Spadła na ziemię, a w głowie Carla zaczęło się kręcić. Ogrodnik coś mówił, lecz jego słowa mijały zagłuszone. Słyszał za to bardzo naturalne dzwonienie. Nie można było powiedzieć, czy dochodziły gdzieś z zewnątrz, czy może działo się to w głowie Carla. Starzec zbliżał się do aktora. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że leży na ziemi. Musiał zemdleć. Tylko dlaczego? Nigdy nie mdlał na widok... krwi... Niebo kręciło się i mieniło wieloma kolorami jak w kalejdoskopie. Powoli zbliżało, usiłując porwać w całości. Sylwetka, chyba tego ogrodnika, pochylała się nad nim. Otwierał usta, by przemówić...

Irytujący dźwięk budzika wyrwał go ze świata snów. Sięgnął ręką po budzik, po czym wcisnął wyłącznik. Leżał na plecach i jeszcze przez chwilę wpatrywał się w biały sufit. Były trzy minuty po godzinie siódmej. Powinien już wstać, by zdążyć na metro za półtora godziny. Umył się czym prędzej, a następnie ubrał w swe zwykłe ubranie. Wytarte na kolanach jeansy, jasną koszulę i niezastąpioną jeansową kamizelkę, która po praniu wisiała na wieszaku. Nie spiesząc się nadto, ruszył na dół, do domowej kuchni. Zgodnie z oczekiwaniami zastał gotowe śniadanie, oraz puste pomieszczenie. Z pokoju obok dochodził głos prezentera telewizyjnego, co oznaczało, że matka już nie śpi i ogląda poranne wiadomości. Carl zjadł, napił się kawy. Spojrzał na zegarek - miał jeszcze dwadzieścia minut do odjazdu. Spacer na stację zajmuje mu zwykle dziesięć minut.

Wszedł do salonu. Matka siedziała samotnie na sofie. W ręce trzymała zestaw krzyżówek, lecz nie rozwiązywała ich w tej chwili. Z miną głębokiego cierpienia oglądała wiadomości. Na twarzy Patricie łatwo było widać emocje. Mimika jej twarzy, wspomagana przez dość ostre rysy, nadawała iście aktorskiego charakteru. Spiker mówił o kolejnym zamachu.
- Ciągle to samo, wciąż te nieszczęścia - rzekła płaczliwie. - Oni nie mogą żyć w spokoju.
- Sabrina już wyszła, czy jeszcze śpi? - zmienił temat Carl. Wiedział zbyt dobrze, że nie warto ciągnąć podobnych tematów.
- Śpi, jest chora - odrzekła szybko.
- Chora? Nie widać było - siostra Carla była w ostatnich czasach symbolem zdrowia.
- Dzisiaj rano... A ty wybierasz się już do pracy?
Carl przytaknął. Zrozumiał dość szybko, że nie jest w nastroju do rozmowy. To przez te wszystkie tragiczne wiadomości. Źle na nią wpływają. Pożegnał się, zabrał ze sobą skórzaną kurtkę i wybiegł.

Na stacji metra nie było zbyt dużego tłoku. Kilkanaście osób oczekiwało na przyjazd kolei. Gdy wreszcie to nastąpiło, Carl odczekał, aż przejdzie pierwszy napór poszukujący wolnych miejsc. On sam stanął w pobliżu wyjścia, nałożył słuchawki na uszy i włączył odtwarzacz mp3.

"Make his fight on the hill in the early day
Constant chill deep inside"


W ciągu tych dwudziestu minut jazdy do centrum sąsiedniego, większego miasta Provo, miał czas zastanowić się nad swoim snem. Gdy myślał o nim, z zaskoczeniem stwierdził, że niewiele z niego pamięta. Jedynie ogóły, choć i te nie do końca. Te dzieci, starzec na ławce, upiór i ogrodnik. Do tego ten uspokajający głos.

"Take a look to the sky just before you die
It is the last time you will"


Z tego co wiedział sny stanowiły zlepek już widzianych obrazów, odczuć i dźwięków. Tylko Carl jakoś nie przypominał sobie, by widział cokolwiek podobnego do pewnych rzeczy ze snu. Może w dzieciństwie, lecz wówczas co robił tam np. ten... upiór. Bardziej zrozumiały byłby fakt, gdyby sny odzwierciedlały przeżycia. Nie... to raczej nie możliwe. Carl miał dość dobrą wyobraźnię, lecz nie potrafiłby stworzyć istoty podobnej do tamtej. Kierował się raczej w stronę symboli. Zresztą i w to jakoś nie wierzył. Równie dobrze mógłby uznać astrologię za dziedzinę godną zaufania. Jednak mimo całej swojej wiary w mistycyzm tego świata, nie mógł uznać wróżenia z gwiazd za coś sensownego. Zaraz... i była tam ta łacińska sentencja! Tylko jak ona brzmiała?

Dojechał do miasta zgodnie z oczekiwaniem i jego myśli znów zdominowała praca. Za ponad miesiąc mieli odgrywać przedstawienie - "Otello" Shakespeare'a w ramach tygodnia tego dramaturga. Dziś miał pierwszą próbę. Przez ostatni tydzień uczył się swojej roli z trzech pierwszych aktów - reszty nie zdołają jeszcze dzisiaj odegrać. Był Jago - szczerze nienawidził tej postaci, jako swego przeciwnego odbicia pod wieloma względami. Jednak dobry aktor potrafi zagrać wszystko.
Do teatru dotarł po około piętnastu minutach, wyrzeźbioną w pamięci ścieżką. Musi zainwestować w prawo jazdy. Wchodząc na scenę zauważył już, jak obsługa szykuje scenografię na potrzeby któregoś z przedstawień. A może robią to do "Otella"?


Większość z tych osób znał jedynie z widzenia. Niektórych poznał przy okazji pracy nad poprzednimi przedstawieniami. Jednakże Carl łowił spośród nich kogoś, kogo znał bliżej. Przed sceną, w pobliżu bocznego wyjścia kręcił się Nicholas Hass, jego przyjaciel. Jak zwykle z rękoma założonymi na piersi spacerował głęboko zamyślony. Długa, ruda grzywka zasłaniała mu oczy ukryte pod okularami w cienkich oprawkach. Cera śniada, co pozwalało mu zagrać Otella bez W swoim stonowanym ubraniu i chudej posturze przypominał bardzo przedstawiciela pewnej subkultury. Uśmiechnął się, gdy dojrzał zbliżającego się Carla Whistlecore'a.

- I co nowego u naszego Jago? - zapytał ściskając dłoń Carlowi. - Rozumie, że wyuczyłeś się tej niewdzięcznej roli?
- Oczywiście, Otello - uśmiechnął się Carl. - Kto gra Desdemonę?
- Nowicjuszka - rzekł krótko. - Podobno ma talent, ale jej jeszcze na oczy nie widziałem.
Gdy tak rozmawiali wpadł reżyser z choreografem. Obie te osoby Carl znał i szanował. Ten pierwszy - Potter, był stary i doświadczony. W młodości jeździł po Europie, gdzie szlifował swój kunszt i wyrabiał własną pozycję w owym środowisku. Z czarnoskórym choreografem nieraz dyskutowali na przeróżne tematy. Był w średnim wieku, wygadany, obeznany z tematem.
- Do roboty więc! - krzyknął wesoło reżyser. - Niech obsługa kontynuuje prace nad scenografią, nam wystarczy mały skrawek sceny.
- Ile nas dzisiaj będzie, panie szefie? - spytał Carl.
- Tymczasem Otello, Jago i Desdemona, czyli trójka - odpowiedział wspinając się po schodach na scenę.
Po chwili przybyła żona Otella. Była to dziewczyna młodsza od nich, o ascetycznej twarzy, z długim warkoczem czarnych włosów i z oczami koloru głębokiego błękitu. Przywitała się szybko, bez zbędnych słów. Reżyser przedstawił ją jako Caroline Heatheway. Natychmiast rozpoczęła się próba umilana odgłosami uderzeń młotka i piłowania drewna.

- Czegóż warta? - zapytała Desdemona.
- Karmić bębny i cienkie butelkować piwo - odrzekł Jago.
W tym momencie Caroline wybuchnęła śmiechem, a zdezorientowany Hass wyszedł zza kurtyny.
- Co było w tym śmiesznego? - spytał zaskoczony Carl.
- Nic... coś mi się przypomniało - odrzekł ocierając łzy.
- Przerwa! Przerwa! - krzyknął tubalnym głosem reżyser i wygonił ich ze sceny.
Zeszli w stronę widowni, gdzie na stole stał przygotowany obiad. Caroline gdzieś wzięła swoją porcję i poszła głęboko w salę. Carl i Nicholas zajęli pierwszy rząd.
- Nie powinniśmy pozwalać jej na alienację - stwierdził Carl.
- Wszystko w swoim czasie - odrzekł spokojnie Hass.

Po zjedzonym posiłku, mieli chwilę czasu na zamianę paru słów. Whistlecore'owi wpadło do głowy, że przecież Hass dobrze zna łacinę, więc może pomógłby mu rozszyfrować łacińską sentencję ze snu. Gdyby tylko Carl ją pamiętał... Może powtórzenie na głos tego snu pomoże.
- Miałem tej nocy przedziwny sen... - zaczął i opowiedział przyjacielowi sen, tak jak go zapamiętał. O sentencji zapomniał, ale przyrzekł, że zadzwoni gdy sobie ją przypomni.
Hass początkowo nic nie mówił. Dopiero po chwili odrzekł;
- To może znaczyć coś... i nic.
- No dobrze, ale gdzie jest źródło? - spytał Carl. - Dlaczego właśnie to? Z czym to się wiąże?
Nicholas jeszcze chwilę milczał.
- Słuchaj Carl, wiem ile przeżyłeś - odrzekł. - I w tym dopatrywałbym się źródła tego snu. Nie mógłbyś uwierzyć jakie rzeczy mogą się człowiekowi przyśnić. Inne powody należą raczej do sfery nadprzyrodzonej...
Mądra odpowiedź Hassa, nie zaspokajała w pełni żądzy wiedzy. Czegoś brakowało w tej układance. Tymczasem Potter wezwał ich do kontynuowania próby. Nie podjęli drugi raz tego tematu.

Około godziny siedemnastej wracał z teatru. Rozminął się z Nicholasem, który ruszył w przeciwną stronę. Słońce już powoli zachodziło, a na ulicach panował wzmożony, nieznośny ruch. Carl miał jeszcze pół godziny na przyjazd metra. Dlatego skorzystał z czasu i usiadł na ławeczce w parku nieopodal wejścia do stacji. Obserwował spacerujących - rodziców z dziećmi, na spacerze z psem, starszych. Znów przypomniał mu się ten sen. Będzie go wspominał przez najbliższe kilka dni. Carl już tak miał. Nie mógł szybko zapomnieć. Coś co bardzo go poruszyło, będzie nim wstrząsać przez dłuższy czas. Dlatego z niechęcią czyta o aktualnościach ze świata. Sceny z zamachów jakie widział w telewizji dzisiejszego ranka, mimo że mignęły mu jedynie przez kilka minut, właśnie przewijały się przed jego oczami. To się działo zawsze, a szczególnie po tym dramatycznym wydarzeniu z dzieciństwa. Whistlecore już pogodził się z tym.
Tuż obok na ławce przysiadł wróbel. Oswojony przez ludzi, liczył, że otrzyma od nowego gościa coś do jedzenia. Na twarzy Carla zagościł uśmiech.
- Mały drań... - szepnął w kierunku ptaka.
"Życie jest jednak piękne. Mimo wszystkich przeciwności." - stwierdził z głębokim optymizmem. Wstał i ruszył na stacje. Był sobą. I żaden sen tego nie przerwie.
 
Terrapodian jest offline