Ernesto Silva Ci na statku, ku lekkiemu zaskoczeniu Pietrolenki, byli jednak czujni i coś takiego jak strzały nad ich głowami, rozpoznali błyskawicznie. Z przekleństwem na ustach rzucił się na ziemię. Czasem i krzaki się przydawały. Halder był na szczęście już w wodzie, machając do ludzi na łodzi. Rozpoznanie w dzień w tym rejonie świata nie stanowiło problemu w takich sytuacjach. Biały - swój, czarny - wróg. Ciekawe czy przybywali tu jacyś murzyni, by się do najemniczych oddziałów wpisać. Jeśli tak to musieli być odważni. Z drugiej strony, w Ameryce Południowej czy na Kubie, swoich od wroga odróżnić było równie ciężko, co czarnucha od czarnucha tutaj. Zostawił rozważania, wchodząc na barkę i z westchnieniem ulgi siadając przy burcie.
Niewiele potem dobiła do nich uszkodzona łódź z misji. A na jej pokładzie baby, dzieci i pilot. Piękny oddział pozostał, z siedmiu najemników i kobiety rozrosło się do trzech najemników i bandy cywilów. Anke w pewnym sensie podziwiał, zresztą tą drugą też. Pakować się w to bagno z własnej woli? Czysty idiotyzm, on będąc kobietą nie ruszałby tyłka z Europy. A te tu...
Na słowa kapitana łodzi wstał i podał mu dłoń, w typowo męskim, krótkim uścisku. -Ernesto Silva.
Uśmiechnął się krótko, wzruszając ramionami. Stopień kaprala był nadany z dupy, mówiąc wprost, a w żadnej wcześniejszej operacji, w której brał udział, stopniami wojskowymi się nie posługiwał. Skinął po żołnierski de Werwowi i pomógł Halderowi wypakować sprzęt. Wyjmując jakiś ciężki klucz francuski ze swojego plecaka, skrzywił się i parsknął cicho. -Nie lubię nieprzydatnej roboty.
Usiadł znów przy burcie i wzorem podporucznika zaczął sprawdzać sprzęt i strój, przemywając zadrapania i rany. Na szczęście nic poważniejszego. Łyknął wody z manierki, rozkładając FAL-a w celu wyczyszczenia. Broń się nie zacięła, ale i wiele z niej nie strzelał. Wszędzie indziej wziąłby rodzimego AK, ale tutaj było to zbyt ryzykowne. Sam strzelałby w stronę takiego z kałasznikowem. Nie odzywając się już do nikogo, zajął się pracą. |