Mężczyzna siedział jak zwykle w rogu sali, plecami do drzwi. Nie dało to wiele, bo o tej porze dnia w karczmie było bardzo jasno. Może dlatego siedział w kapturze, spod którego nie błyszczały niezdrowo oczy. Dziwne było to, że jedząc nie zdjął rękawic. Trudno było go ocenić siedzącego za stołem, ale musiał mieć około dwóch metrów wzrostu i ważył równie sporo. Miał na sobie zbroje zrobioną z połączonych kawałków skóry i metalu. Skórzane spodnie i wysokie buty. Na ławie leżał mały plecak, krótki łuk refleksyjny i ogromnych rozmiarów szabla.
Spod kaptura mężczyzna zerka na pierwszego wchodzącego, przyglądając mu się całą drogę od drzwi do szynku. Gdy już spuścił głowę i miał powrócić do posiłku do gospody wszedł drugi człowiek. Ten wywołał u niektórych bywalców karczmy wybuch śmiechu. Jemu mężczyzna przyglądał się dłużej, do momentu aż ten nie skończył swej przemowy.
- Hmm... - odchrząknął głośno, by zwrócić uwagę na siebie. - Jak Cię zwą Panie ??? - zapytał we wspólnym z jakimś dziwnym akcentem. Mimo że nie widać na kogo patrzy, pewnym jest do kogo skierował pytanie.
__________________ And then... something happened. I let go.
Lost in oblivion -- dark and silent, and complete.
I found freedom.
Losing all hope was freedom. |