Wioska rybaków ok 400 km od Leopoldville 18 XI 1964 ranek
Promienie słońca odbijały się od wód Rzeki raniąc oczy wpatrujących się w czarny stateczek. Osłaniali je więc dłońmi starając się zobaczyć szczegóły.
Mały okręt manewrował to pod prąd, to znów z nim, aż w końcu rzucił kotwicę przy świeżo odbudowanym przed wczorajszymi łowami pomostem.
Jego załoga składała się oprócz "marynarskiej braci" również z "desantu" grupy wymęczonych mężczyzn i kobiet wraz z kilkoma małymi Murzyniątkami.
-
Tacy sami frajerzy jak my - rzucił
Paddy Kitowi.
- I frajerki - odpowiedział ten drugi wskazując głową na dwie całkiem ładne, ale nieco zwichrzone i obdarte kobiety na pokładzie.
Załoga krzątała się na pokładzie przygotowując do wyładunku pasażerów. Pierwszy z pokładu zszedł oficer i stanąwszy przed
sierżantami przedstawił się.
-
Kapitan Clement dowódca patrolowca "Pegasus" - widząc spojrzenie mężczyzn skierowane na przybyszy dorzucił -
Zabraliśmy ze sobą po drodze, a właściwie uratowali rozbitków z DC-3 lecących do SURCOUFu i jakąś misjonarkę z dziećmi. Stoczyli ciężki bój z oddziałem Simba i stracili kilku ludzi.
- Sierżanci O'Connor i Padawsky z grupy specjalnej - Irlandczyk udokumentował swe słowa papierami wyciągniętymi z kieszeni bluzy.
-
Mieliśmy rozpoznać dlaczego mieszkańcy nie wypływają na połowy. Brak ryb jest dotkliwy dla ludności Leoville. Na miejscu okazało się, ze wmieszał się w to oddział Simba. Zlikwidowaliśmy nieprzyjaciela, ale straciliśmy oficera, brata tej oto pani - wskazał dyskretnie na zbliżających się
Simone i Tima.
- To panna Simone von Strachwitz lekarka z naszych służb medycznych i pan Python znawca tych terenów przewodnik i myśliwy.
- Gdzie Narinda ? - rzucił półgłosem jeden z sierżantów.
Clement zasalutował.
Grupa "desantu" zeszła z pokładu zbliżając się do stojących. Ostre, ściągnięte rysy, nie do końca przytomne oczy, bandaże i wżery z sadzy, których nie do końca dały się usunąć świadczyły o przebytych przejściach.
-
Porucznik de Werwe, siły lotnicze Katangi, kapralowie Halder i da Silva, pani Bielanska - z trudem wymówił nazwisko - i doktor Torecci.
Ponieważ jak widzę panowie i oczywiście panie - poprawił się szybko -
maja przydział do 12 batalionu muszę skontaktować się z dowództwem. Panów - tu zwrócił się do
sierżantów -
poproszę o raport powiedzmy za... trzy kwadranse. - zakończył
Clement.
Nowi znajomi przypatrywali się sobie w milczeniu. I jedni i drudzy domyślali się , że te kilka ostatnich dni były ciężkie.Co może sobie powiedzieć grupka białych wrzuconych w sam środek afrykańskiego piekła ? Podzielić się wiadomościami o najbliższych których stracili ? Zaginionych przyjaciołach ?
Jakby na przekór gwar wokół nasilał się z każdą chwilą. Chmary dzieci pobiegły przypatrzyć się Pegasusowi plątając się pod nogami marynarzy wyładowywujących to co zostało z ekwipunku obrońców misji i skromne zapasy załogi. Kobiety wyciągały ukryte dotąd tkane maty, wynosiły na handel zakopane dotąd tykwy z musującym napojem z prosa
elebet'i przypominającym piwo. Mężczyźni chwalili się największymi złowionymi rybami i odwagą w czasie nocnego połowu.
Zresztą cała wioska z tak charakterystyczna dla plemion Afryki łatwością przejścia od żałoby i smutku do radości wręcz zaczynała tętnić życiem. Zabici przez Simba, porwani wcześniej przez ludzi-krokodyli, to już przeszłość. Teraźniejszość, to przybycie holownika, możliwość handlu i łowienia pod ochrona kongijskiej armii.
Życie w Afryce znów brało górę nad śmiercią.
------