Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2009, 19:30   #3
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Clement ulokował trzy kobiety i dzieci w mesie. Brzydkie ponure pomieszczenie wydawało się Ance cudownym azylem, zwłaszcza wypełnione przez dzieci, które w pierwszym momencie ulgi rozpierała energia. Biegały i przekrzykiwały się wzajemnie, w co najmniej trzech językach. Sophie i Maria były pewnie do tego przyzwyczajone, ale Ankę wciąż dziwiło, jak dużo hałasu może robić sześć małych istot. Sześć. Poczuła skurcz żołądka, z trudem powstrzymała nagłe drżenie rąk. Nie mogła jeszcze pozwolić, by obraz tej dwójki, która zginęła dominował jej myśli. Tym bardziej, że wiedziała, że jej towarzyszki muszą cierpieć stokroć mocniej, bo kochały i wychowywały te dziewczynki.
- Ktoś pomoże nam przynieść wodę? – zapytała Clementa.
Skinął głową.
Wkrótce mogła umyć dzieci i siebie. Pewnie powinna darować wyczerpanym maluchom toaletę, ale nie mogła powstrzymać tego odruchu. Wszyscy byli upaprani krwią.

Potem, mimo początkowych protestów, dzieci zasnęły w mgnieniu oka. Maria i Sophie wyglądały na wykończone, Anka też ledwie trzymała się na nogach.
Ale myła się bardzo długo. Zapamiętale tarła skórę zdzierając z siebie kolejne warstwy minionych zdarzeń. Przestała dopiero, gdy Maria bez słowa delikatnie wyjęła jej myjkę z ręki. Ubierając się patrzyła, jeszcze oszołomiona, na czarną zakonnicę. Skurcze żołądka znowu dawały znać o sobie.
- Pomódlmy się – powiedziała cicho Maria klękając naprzeciw wiszącego na ścianie krucyfiksu.
Anka klęknęła obok niej. Pozwoliła żeby drewniana rzeźba przeniosła jej myśli gdzie indziej. Zbawiciel miał zdecydowanie murzyńskie rysy, sama Anka miała kiedyś bardzo podobny, nieco większy krzyż. Zabrała go ze sobą do Europy, do Louvain. Zgorszenie niektórych nieortodoksyjnością kongijskiego katolicyzmu warte było miejsca w bagażu, które zajęło to murzyńskie rękodziełu.
Wspomnienia odprężały. Przeniosły Ankę do spokojnego uniwersyteckiego miasteczka, pod gotycki ratusz, na najlepszą czekoladę w mieście i na południową kawę na słonecznym rynku, stanowiące przerwę w wykładach, których nuda nagle zaczęła wydawać się rozkoszna. Dziewczyna uspokajała się.
- Amen – zakończyły a Anka zdobyła się nawet na uśmiech.

***

Ale nie miała spokojnej nocy. W jej śnie biały dworek z arkadami płonął. Pożar rozświetlał plantację, ukazując umalowane, naćpane twarze wszechobecnych rebeliantów. Anka biegła w stronę ciał leżących na stopniach przed domem, nie czując nadziei, że to będzie kto inny, ale pragnąc z całego serca, bez względu na konsekwencje, tego ostatniego pożegnalnego kontaktu. Była już tak blisko, gdy wyrosła przed nią, wyłaniając się nagle z mroku, czarna twarz mężczyzny, tego, który zabił biegnącą przy niej dziewczynkę, a może tego, którego ona sama zastrzeliła. Obudził ją własny krzyk. Natychmiast usiadła na posłaniu. Dziewczyna kojarzyła, że to tylko sen, ale niestety w niczym nie zmniejszało to strachu i rozpaczy. Powoli, po omacku znajdując drogę, starając się nikogo nie obudzić, wyszła na pokład. Wiedziała, że już dłużej nie powstrzyma płaczu i nie da rady kwilić cicho w poduszkę, tylko będzie wyć niczym zapędzone w pułapkę przez myśliwych zwierzę, znając swój los i nie godząc się z nim ani trochę.
Jeszcze musiała znaleźć dobre miejsce - samotne i ukryte w cieniu. Dopiero tam opadła na podłogę i szlochała uwalniając rozpacz, po kilku miesiącach nieustannego zaprzeczania rzeczywistości, pozwalając sobie w końcu na żałobę. Jej świat objął pożar. Nie istniał już kraj, który kochała, nie było miejsca, do którego mogła zawsze wrócić. Trzymała się nadziei, że rodzice żyją, ale wiedziała, że wojna ta zabrała wielu, których znała. Opłakiwała ich więc tej nocy, tłumiąc dźwięk zdjętą z siebie kurtką, w której chowała twarz. Płakała bardzo długo.

***

Kiedy przybili do brzegu Anka była już spokojna. W ciężkich wojskowych butach i dużej skórzanej kurtce, mimo potargania i nieprzespanej nocy wyglądała na mniej niż swoje 24-lata. Niemniej wiele się zmieniło od … przedwczoraj - od momentu, kiedy dostała się na pokład samolotu. Nie czuła się już obok najemników groteskowo, niczym postać z innej opowieści. Mimo zmęczenia i strachu, którego, podejrzewała, do końca nie pozbędzie się już nigdy, coś w Ance stwardniało, niszcząc tym samym tę niewinność charakterystyczną dla kochanego i rozpieszczanego dziecka. Choć dobrze, że umknęło jej słowo frajerki, ono plus brzmiąca jeszcze w głowie „głupia baba” mogłyby dodatkowo zrujnować jej wiarę w prawdziwych mężczyzn.
Za to determinacja Polki i wcześniej nieprzeciętna jeszcze się powiększyła.

Raniony w szpitalu chłopiec, który, jak wreszcie się dowiedziała, miał na imię Mulunda, cały ranek biegał wokół dziewczyny. Wchodził jej na ręce, targał kurtkę, zmusił do obejścia całego holownika. Miała wrażenie, że, odkąd w nocy zauważył jej nieobecność, postanowił nie spuszczać z niej oka.
Zaszła z trapu ciągnięta właśnie przez Mulundę. Gdyby nie dziecko nie ruszyłaby się z pokładu. Nie chciała odpowiadać na żadne pytania, ani słuchać opowieści o cudzych nieszczęściach. Liczyło się tylko, że za dwa dni będzie znowu w miejscu startu i będzie mogła podjąć kolejną próbę dotarcia do Stanleyville.

Rozpoznała sierżanta, którego wycofano z samolotu by zrobić jej miejsce. Kiedy zaprosił ich do wioski, Anka rozejrzała się po znajomych twarzach szukając w nich pretekstu do zostania na holowniku. Najkrótsza droga do domu wiodła przez ten statek. Anka nie chciała zbaczać z niej ani na chwilę.
 
Hellian jest offline